24 stycznia 1959 roku to jedna z ważniejszych dat w historii belgijskiej piłki. Nie jest ona związania z jakimś mitycznym meczem, tylko przyjściem na świat postaci absolutnie legendarnej dla kraju, który jest liderem w najnowszym rankingu FIFA. Nazwisko Michela Preud'homma wywołuje w jego krajanach wiele pięknych wspomnień.
Urodzony w Ougree. Od dziesiątego roku życia przywiązany do klubu, który na zawsze będzie miał specjalne miejsce w jego sercu. Fantastyczne szkolenie w małym państwie położonym w zlewisku Morza Północnego nie jest rzeczą nową. Już w latach 70. XX wieku swoje szlify zbierały tam takie perełki jak Preud’homme.
Przez całą swoją piłkarską karierę przywiązany był do pozycji bramkarza. Nie imponował jakimiś przesadnie dobrymi warunkami fizycznymi, ale zwyczajnie posiadał… to coś. Cechował go wspaniały refleks oraz niespotykana wręcz zwinność oraz zręczność. Był i nadal jest zakochany w futbolu. Najlepiej świadczy o tym fakt, że swój ostatni mecz rozegrał w sierpniu 1999 roku, mając na karku ukończone czterdzieści lat.
Lubił na dłużej osiąść w jednej drużynie. W samym zespole z Liege (wliczając okres juniorski) spędził aż siedemnaście lat. Od początku, gdy został powołany do pierwszej drużyny, grał w niej pierwsze skrzypce. Nikt nie kalkulował, że dla osiemnastolatka może być za wcześnie na wejście do profesjonalnego futbolu. Grał i już. W trakcie swojego pobytu w Standardzie zaliczył niemal 300 spotkań, zdobywając pięć trofeów.
Dwa ostatnie sezony spędzone w mieście położonym nad rzeką Mozą nie były dla niego najszczęśliwsze. Na początku 1984 roku na jaw wyszła afera korupcyjna. Golkiper wraz z paroma innymi kolegami z zespołu został odcięty od futbolu na dziewięć miesięcy (za ustawienie meczu z Waterschei Genk). Preud’homme długo nie mógł się po tym pozbierać i, pomimo że z końcem roku zaczął ponownie trenować z zespołem, to coś w nim pękło. Jak sam wspomina – popadł w alkoholizm i nie potrafił odnaleźć ni grama radości płynącej z życia.
Wraz z transferem do innej belgijskiej drużyny – Mechelen – zdołał wyjść z dołka. Zmiana środowiska wydatnie pomogła mu poukładać swoje życie prywatne i dzięki temu jego forma prezentowana na boisku również wróciła do normy. Przez osiem sezonów ani na moment nie stracił miejsca w wyjściowej jedenastce, był absolutnie kluczowym ogniwem tego klubu. Zdobył swoje kolejne – trzecie – mistrzostwo kraju, ale bez wątpienia największym sukcesem dla niego było zdobycie Superpucharu Europy w 1988 roku.
Dobrą dyspozycję prezentował nie tylko w Mechelen, ale również w reprezentacji. Pomimo tego, że w większości krajów miałby na stałe zarezerwowaną bluzę z numerem jeden, to w „Czerwonych Diabłach” nie było o to już tak łatwo. Konkurenta miał w osobie nie byle kogo, bo Jean-Marie Pfaffa, występował wtedy w Bayernie Monachium. Ogólnie w kadrze udało mu się zagrać 58 razy, w tym w pamiętnym meczu z Anglią w ćwierćfinale MŚ w 1990, gdy David Platt pokonał go nieprawdopodobnym strzałem z woleja.
Po bardzo owocnym czasie w Mechelen nastąpiła pora na wyjazd z kraju. Wybrał Benficę Lizbona. Dla Portugalczyków był to niespotykany ruch, gdyż jeszcze nigdy na pozycji bramkarza nie stał obcokrajowiec. Nie pożałowali tej decyzji. Preud’homme grał tam przez pięć lat, a w 1994 roku został uznany za najlepszego golkipera globu, wyprzedzając między innymi Petera Schmeichela. Kibice lizbońskiego klubu byli absolutnymi fanami umiejętności Belgijczyka, a kolejne skuteczne interwencje spowodowały, że nadali mu pseudonim „Saint Michele”.
Wielu piłkarzy ma plany, by po zakończeniu kariery odciąć się od piłki, poświęcić czas rodzinie i zrobić wiele rzeczy, na które nie miało się wcześniej czasu. Dla Preud’homma było to nie do pomyślenia. Dostał propozycję od Benfiki, by został w klubie i pełnił w niej rolę dyrektora technicznego, z czego skrzętnie skorzystał. I dobrze. Bardzo dobrze. Kto wie, jakby potoczyły się losy współczesnego futbolu, gdyby postąpił inaczej. Mocne słowa? Niekoniecznie. Jednym z jego pierwszych zadań podczas pełnienia nowej funkcji, było znalezienie nowego szkoleniowca:
– Pamiętam tę rozmowę, gdy zostałem dyrektorem Benfiki. Byłem prawą ręką prezesa, a w 2000 roku wywaliliśmy Juppa Heynckesa. Zaproponowałem mu czterech trenerów o odmiennych profilach. Pierwszy – faworyt kibiców, drugi – obcokrajowiec o wielkim nazwisku, trzeci – mniej znany, ale tańszy obcokrajowiec i czwarty – kompletnie nieznany. Nazywał się Jose Mourinho.
Mourinho, co prawda długo nie popracował w Benfice, gdyż po miesiącu… pokłócił się z nowo wybranym prezesem, ale kto wie, jak potoczyłyby się losy „The Special One”, gdyby w swoim życiu nie natrafił na Michela Preud’homma.
W 2001 roku Belgijczyk postanowił spróbować swoich sił na stanowisku trenera. Klub nie był przypadkowy – Standard Liege nie spełnił jednak oczekiwań i został zwolniony. W 60 spotkaniach wykręcił średnią na poziomie 1,62 punktu na mecz.
Zrozumiał, że było to dla niego za wcześnie i jego kolejną pracą była bliska współpraca z kadrą Belgii, w której to w latach 2002-2006 pełnił rolę dyrektora technicznego.
Potem kolejny raz trafił do Standardu. Drugie podejście było już dużo lepsze. W sezonie 2007/2008 zdobył mistrzostwo kraju, co było wielką sprawą, bo było pierwszym od 25 lat. W kadrze zespołu przewijały się takie nazwiska, jak: Fellaini, Witsel, oraz Dante.
Nie mógł jednak obronić tytułu, ponieważ trudno było mu znaleźć wspólny język z zarządem klubu. Rozstał się ze Standardem i przeszedł do… Gent. Ludzie ze świata futbolu łapali się za głowę, kompletnie nierozumiejąc takiego wyboru, bo sami wyobraźmy sobie podobną sytuację. Przykładowo – Czerczesow wygrywa z Legią mistrzostwo Polski, a potem przechodzi do Jagiellonii. Tak to już właśnie jest z Preud’hommem. Kieruje się nie tylko poziomem sportowym drużyn, ale przede wszystkim własnym widzimisię. W Gent znowu sobie poradził. Zdobył wicemistrzostwo Belgii i była to najwyższa lokata w historii klubu.
Dobra passa zaowocowała większym popytem na usługi byłego bramkarza. Media na główne kandydatury kreowały FC Porto i AC Milan. Jednak ostatecznie Preud’homme wylądował w Twente. Wystarczającym dowodem na jego awans w hierarchii był fakt, że zastąpił Steve’a McClarena. W Holandii również notował niezłe wyniki. Do jego gabloty dołączył Puchar Holandii, a w Eredivisie zajął drugą pozycję.
Po udanym sezonie odszedł do… Al-Szabab Rijad. Przez dwa lata w Arabii Saudyjskiej dorobił się całkiem pokaźnej fortuny, ale równocześnie zasygnalizował, że niespecjalnie zależy mu na trenowaniu największych z największych.
Od września 2013 roku jest szkoleniowcem Club Brugge i jak do tej pory jest to jego rekord, jeśli chodzi o długość trenowania jednego klubu.
Jak widać – Preud’homme nie tylko jako zawodnik zapisuje się złotymi zgłoskami w historii belgijskiej piłki. Poza pierwszym trenerskim falstartem w Standardzie Liege zawsze wyciąga maksimum ze swoich zawodników, bo nawet na Półwyspie Arabskim notował dobre rezultaty. Jego niepodważalną zaletą jest łatwość w zdobywaniu tytułów. Jako szkoleniowiec ma już ich na koncie dziewięć. Belgijczyk ma dopiero 56 lat i posiada ogromną wiedzę na temat tego, jak futbol wygląda od środka. Kto wie, może jego kariera trenerska będzie jeszcze bardziej imponująca niż ta zawodnicza?