Lech Poznań odniósł drugie zwycięstwo w pierwszych ośmiu spotkaniach nowego sezonu. Tym razem ofiarą „Kolejorza” padło faworyzowane Dnipro, które przegrało 0:1. O komentarz do spotkania poprosiliśmy Michała Globisza, który z kadrą U-18 zdobył w 2001 roku tytuł mistrza Europy.
Jak Pan ocenia występ Lecha? Co się stało z graczami Jacka Zielińskiego, że wygrali z faworyzowanym Dniprem?
Mecz oglądałem fragmentami, jednak generalnie na pewno zmieniła się jakość gry Lecha Poznań w stosunku do ostatnich spotkań, które nikogo nie zachwyciły. Na pewno poznański zespół wyszedł bez żadnego strachu, kompleksów przed teoretycznie mocniejszym przeciwnikiem. Od pierwszej minuty było widać, że grali, można powiedzieć, va banque. Działali tak, aby nie tylko się bronić, ale również atakować, co w konsekwencji przyniosło zasłużoną bramkę. W grze obronnej ten zespół był również nieźle zorganizowany, aczkolwiek zarówno w piłce, jak i w życiu trzeba mieć troszkę szczęścia, gdyż Dnipro także posiadało swoje sytuacje. Jednak według zasady „szczęście sprzyja lepszym”, Lech zasłużenie wygrał ten mecz. Widać wyraźną zwyżkę formy i lepszą dyspozycję tego zespołu. Aczkolwiek nie popadajmy ze skrajności w skrajność i nie uważajmy, że choć zwycięstwo na wyjeździe jest niezwykle cenne, to już jest sprawa niemalże przesądzona. Dnipro jest zbyt mocnym zespołem i moim zdaniem szanse obu drużyn nadal są równe.
Podsumowując, ten pojedynek to raczej lepszy mecz Lecha czy słaby Ukraińców?
Zawsze się tak rozdziela – na pewno kibice i sztab Dnipro nie uważają, że to był dobry mecz Ukraińców. Zasada jest taka że, gra się na tyle, na ile przeciwnik na to pozwala. Tym razem po prostu Dnipro od samego początku nie potrafiło znaleźć recepty na odważną grę Lecha. To było jakieś zaskoczenie dla zespołu, a zdobyta bramka jeszcze ich usztywniła – walczyli nerwowo i bardzo niedokładnie. Z biegiem czasu łapali właściwy rytm, ale w tym momencie Lechowi dopisało trochę szczęście.
W wyjściowym składzie ze Spartą w meczu w Poznaniu było ośmiu Polaków. W Dnipropietrowsku na murawę od początku wybiegło ośmiu obcokrajowców. Czy warto na nich stawiać?
Nie popadajmy w zbyt szybkie tego typu oceny na podstawie tylko jednego meczu, bo za tydzień weźmie udział też ośmiu Polaków i również zagrają bardzo dobry mecz i wtedy zaczniemy mówić, że należy grać Polakami. Każdy mecz to 90 minut, to jedna historia, za tydzień spotykają się dwa zespoły i może być zupełnie inna gra. To wszystko musi być wyważone. Wydaje mi się, że w Lechu układ będzie 50-50 – kiedy dojdą kontuzjowani Wichniarek i Wojtkowiak, to ten układ sił obcokrajowców i Polaków zmieni się na bardziej wyrównany.
Czy zgodzi się Pan z opinią, że polscy piłkarze są przepłacani?
Chyba tak, generalnie taka opinia krąży i chyba ona jest prawdziwa, że zarabiane przez piłkarzy pieniądze są nieadekwatne do jakości ich gry. Jest pewna dysproporcja. Zarobki piłkarzy nie odpowiadają jakości ich wkładu w mecz. To na pewno jest prawda, wydaje mi się, że większy procent tego budżetu powinien pójść na szkolenie młodzieży, natomiast piłkarze powinni otrzymywać, jak na tę jakość, niższe pensje, co by było z korzyścią dla polskiej piłki. Pieniądze szłyby na młodzież, a piłkarze byliby zmotywowani do lepszej gry.
Co Pan sądzi o grze Tshibamby i potencjale ofensywnym Lecha?
Potencjał ofensywny mimo wszystko uległ osłabieniu. Nie ma co porównywać Tshibamby do Lewandowskiego. Jednak dokonując go, stwierdzimy, że zespół został osłabiony. Tshibamba jest zawodnikiem nieobliczalnym – wydaje mi się, że potrafi zepsuć dwustuprocentową sytuację i nie trafić z paru metrów do pustej bramki. Niemniej jednak jest też zawodnikiem ambitnym, agresywnym, trudnym do upilnowania przez obrońców, takim nękającym ich w polu karnym. Jego słabością jest skuteczność, ta technika, która pozwala z zimną krwią kończyć akcje w polu karnym – to, co potrafił Lewandowski.