Mimo że obie drużyny w ciągu ostatnich siedmiu dni rozegrały aż dwa spotkania, to dzisiejszy pojedynek na Goodison Park pomiędzy Evertonem a Tottenhamem zapowiadał się jako ciekawe widowisko. Na szczęście piłkarze obu zespołów stanęli na wysokości zadania i oglądaliśmy bardzo ciekawe 90 minut w ostatnim meczu 20. kolejki Premier League.
Przed rozpoczęciem spotkania goście z Londynu wiedzieli, że muszą dziś wygrać, by nie stracić dystansu do czołowej trójki. Wygrana Tottenhamu była o tyle prawdopodobna, że „Koguty” w ostatnich trzech meczach zdobyły komplet dziewięciu punktów, a ich gra mogła porywać tłumy. Poza tym w dobrej formie są kluczowi zawodnicy zespołu, czyli Harry Kane, Dele Alli i Christian Eriksen.
Wszystko to sprawiało, że oczekiwania wobec tego spotkania były jedne. Tottenham miał pewnie wypunktować zawodzący i chimeryczny w tym sezonie Everton, w którym na wysokim poziomie gra jedynie Romelu Lukaku.
Zgodnie z przewidywaniami od początku do ataku ruszyli podopieczni Mauricio Pochettino. Bardzo wysoko odbierali piłkę i zdominowali środek pola. Przewaga gości szybko zamieniła się w stuprocentowe akcje dla „Kogutów”. W 7. minucie pięknym strzałem z rogu pola karnego popisał się Harry Kane, ale mierzone uderzenie wylądowało na słupku bramki Howarda. Dominację Tottenhamu można było zauważyć gołym okiem, a gol dla nich wydawał się kwestią czasu.
Jednak w 22. minucie zamiast uradowanego oblicza Kane’a lub Lameli mogliśmy zobaczyć Aarona Lennona „cieszącego się” po bramce dla Evertonu. Sama akcja gospodarzy kwalifikuje się do pokazywania jej jako wzorcowe rozegranie kontrataku.
https://vine.co/v/ibHwuLBKz0Y
Gol ten nie zmienił obrazu meczu, a pogłębił różnicę między oboma zespołami. Podopieczni Martineza cofnęli się do obrony i właściwie nie starali się kreować jakichkolwiek akcji, ograniczając się jedynie do wyprowadzania kontr. Natomiast Tottenham ruszył do ataków środkiem pola (rozklepać obronę Evertonu próbował duet Eriksen-Lamela), które kończyły się strzałami zza pola karnego.
Jednak w doliczonym czasie gry pierwszej połowy spotkania Davies popisał się pięknym przerzutem, który świetnie wykorzystał Dele Alli, jedno z odkryć tego sezonu. Taka końcówka kazała sądzić, że w drugiej części gry czekać nas będzie widowisko, które zakończy się zwycięstwem Tottenhamu.
https://vine.co/v/ibHtpti3xlZ
Tak się jednak nie stało. Goście próbowali zdobyć zwycięską bramkę, ale z każdą minutą ich ataki słabły, jakby powoli tracili nadzieję na wywiezienie kompletu punktów z Goodison Park. Co więcej, wprowadzeni zawodnicy (Hueng Min Son, Nacer Chadli) nie zagrali na miarę możliwości.
Ostatnie 30 minut należało do „The Toffies”, którzy po wejściu Deulofeu i Besicia wreszcie zaczęli grać kreatywnie, szybko i z pomysłem. Młody Hiszpan po raz kolejny udowodnił, że jest piłkarzem obdarzonym wielkim talentem i jeśli ustabilizuje swoją formę, może nawet grać w reprezentacji Hiszpanii na Euro 2016. Natomiast za sprawą Muhameda Besicia Everton zaryglował środek pola. Bośniak w samej końcówce mógł zapewnić gospodarzom trzy punkty, ale jego strzał z woleja wybronił Hugo Lloris.
Pod koniec spotkania obie drużyny ruszyły do ataku, ale wynik meczu już się nie zmienił. Remis oznacza, że oba zespoły nie poprawiły swoich lokat w tabeli. Wydaje się, że z tego jednego punktu bardziej cieszyć się będą gospodarze spotkania, którzy pokazali, że jeśli do dobrej gry dołożą większą skuteczność, to mogą zanotować w najbliższych tygodniach kilka zwycięstw z rzędu.