Matyja: Smuda potrafił zmotywować


29 maja 2013 Matyja: Smuda potrafił zmotywować

Tegoroczny sezon z pewnością należy do najgorszych, jeśli chodzi o ostatnią dekadę w Wiśle Kraków. Na temat kryzysu w obozie 13-krotnego mistrza Polski rozmawiamy z Jackiem Matyją – byłym obrońcą tego klubu, obecnie trenerem juniorów młodszych Wisły. Opowie on również o szkoleniu młodzieży w Wiśle, a także m.in. o pozytywnych doświadczeniach związanych m.in. z Franciszkiem Smudą, o którym często mówi się jako o kandydacie na trenera Wisły.


Udostępnij na Udostępnij na

[Wywiad został przeprowadzony 17 maja 2013r., kilka dni po wygranym 3:0 meczu z Koroną Kielce]

Jak Pana wrażenia po meczu z Koroną? Czy ten mecz Pana zdaniem pokazał, że w Polakach znajdujących się w szerokiej kadrze Wisły tkwi potencjał, który pozwoliłby im na rywalizację o najwyższe lokaty?

Juniorzy młodsi Wisły Kraków w tym sezonie są bardzo bliscy awansu do finałowej batalii o mistrzostwo Polski
Juniorzy młodsi Wisły Kraków w tym sezonie są bardzo bliscy awansu do finałowej batalii o mistrzostwo Polski (fot. Archiwum prywatne)

Mecz z pewnością mógł się podobać. Kibice mieli trochę przyjemności, bo padły trzy bramki, natomiast jeśli chodzi o przydatność Polaków do drużyny seniorskiej, to jest już indywidualna sprawa i ocena każdego trenera.

A co Pan osobiście na ten temat uważa? Rozmaici eksperci nierzadko kwestionują umiejętności wiślackiej młodzieży i uważają ją za słabszą od tej np. z Legii.

Ja bym się z tym nie zgodził. W naszej młodzieży również tkwi duży potencjał piłkarski. Wiadomo też, że Wisła zawsze gra o najwyższe cele, niestety w tym sezonie trzeba było je trochę zweryfikować. Uważam jednak, że ci zawodnicy, którzy byli przedtem, też dawali pewną jakość, bo zespół wywalczył tytuł mistrza Polski w sezonie 2010/2011. W obecnej sytuacji jest to dobry czas dla młodych chłopaków, gdyż mają oni więcej możliwości wykazania się. Dostają więcej szans od trenera Kulawika i myślę, że niektórzy z nich je w pełni wykorzystują.

A propos trenera Kulawika  sezon 2012/2013 nieuchronnie zbliża się do końca. Czy Pana zdaniem zachowa on swoje stanowisko?

To jest jedna wielka niewiadoma, a ponadto nie do mnie należy ta decyzja. Moim zdaniem trener powinien dostać czas na prowadzenie zespołu i po nim powinien być merytorycznie oceniony. Nie wiem, jakie były uzgodnione plany z obecnym szkoleniowcem. Z tego co wiem, była w nich mowa o wejściu do europejskich pucharów poprzez zwycięstwo w Pucharze Polski, a czy takowy zapis był w kontrakcie trenera Kulawika, nie wiem.

Czyli jest Pan zdania, że kolejna zmiana trenera nie wniesie raczej nic dobrego i nie odmieni losu Wisły?

Tak też nie można jednoznacznie stwierdzić, bo nie wiadomo, co by zrobił nowy trener po swoim ewentualnym przyjściu. Każdy trener posiada jakiś plan działania i gdyby znalazł on akceptację zarządu i właściciela, to być może rozpoczęłaby się całkiem nowa era Wisły Kraków.

A czy w klubie nie ma żadnych głosów o możliwym szturmie Wisły podczas bieżącego okienka transferowego?

Nie wiem nic na ten temat. To nie należy do moich obowiązków. Od tego jest dział skautingu. W zakresie moich obowiązków jest praca z młodzieżą – na niej skupiam i chcę moją pracę wykonywać najlepiej jak potrafię.

Jako były kolega z boiska trenera Kulawika chyba nie może mu Pan zbytnio pozazdrościć początku poważnej kariery trenerskiej. Czy nie uważa Pan, że został on rzucony na zbyt głęboką wodę?

Uważam, że dla każdego trenera to nobilitacja dostać pierwszą drużynę w takim klubie jakim jest Wisła Kraków.

Pan na miejscu trenera Kulawika też by przyjął taką propozycję?

Ja na razie nie posiadam nawet takich uprawnień (śmiech).

A gdyby Pan je miał? Praca w takiej Wiśle to z jednej strony nobilitacja, a z drugiej ogromna odpowiedzialność.

Na tym w końcu polega praca trenera, który musi się zmierzyć z ogromną odpowiedzialnością.

Odnośnie ewentualnych następców trenera Kulawika w mediach często pojawiało się nazwisko Franciszka Smudy. Jakie ma Pan wspomnienia z około rocznej współpracy z byłym trenerem reprezentacji?

Jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenia, to trenera Smudę wspominam jak najbardziej pozytywnie. Za jego czasów graliśmy bardzo dobrą piłkę i nauczył nas kilku elementów gry, które w przyszłości bardzo się przydawały.

Jakich na przykład?

Gra pressingiem, gra czwórką w linii obrony. To były wówczas dość nowe rzeczy.

Jak długo współpracował Pan z trenerem Smudą?

Dokładnie rok.

Dlaczego Pan odszedł z klubu? Jakie były przyczyny?

W pewnym momencie po rozmowie z trenerem Smudą, który stwierdził, iż będę miał problemy z wywalczeniem sobie miejsca w podstawowej jedenastce, zaproponowano mi przejście do Odry Wodzisław, a że byłem ambitny i przede wszystkim chciałem grać, skorzystałem z tej oferty.

A czy wierzy Pan, że po tym sezonie kibice Wisły będą mogli powiedzieć, że najgorsze już jest za nimi?

Chciałbym, żeby tak było. Każdy z nas pracuje w nadziei, że klub z takimi tradycjami wróci przynajmniej do czasów tej świetności, w której my zdobywaliśmy tytuł mistrza Polski. Mistrzostwo Polski i gra w Pucharze UEFA to była pewna norma. Ten klub zdecydowanie na to zasługuje i jestem przekonany, że prędzej czy później tak będzie.

A jak wygląda sprawa, jeśli chodzi o Pana wychowanków w ekstraklasie?

Jak na razie to mam dwóch takich zawodników. To Dawid Kamiński, który za czasów Michała Probierza miał pewien epizod w ekstraklasie. Natomiast drugim zawodnikiem jest Paweł Stolarski, który ostatnio regularnie dostaje szanse i w mojej ocenie kierunek rozwoju tego chłopaka jest prawidłowy.

Przy przeglądaniu tabeli Małopolskiej Ligi Juniorów Młodszych moją uwagę przykuła nazwa „Liga makroregionalna”. To nowy twór? Proszę powiedzieć coś więcej na jej temat.

To rozwiązanie jest nowe, weszło od tego sezonu. Jest to swoisty prolog do właściwych lig makroregionalnych, które mają funkcjonować od przyszłego sezonu. W tym sezonie istnieje ona tylko w rundzie wiosennej. Uważam, że jest to dobry pomysł, ponieważ zdecydowanie podniósł się poziom rozgrywanych spotkań.

Dużo wyższy niż w Małopolskiej Lidze Juniorów?

W niej mieliśmy raptem cztery mecze, które były na takim wyższym poziomie, przykładowo z Cracovią, Hutnikiem i Sandecją, gdzie trzeba było się sprężyć. Natomiast pozostałe spotkania stały na średnim lub nawet niskim poziomie. Wygranie różnicą od pięciu do dziesięciu bramek nie tylko nic nie wnosi z punktu widzenia szkoleniowego, ale też może nawet negatywnie wpływać na dalszy rozwój zawodników.

Te obecne ligi makroregionalne zakończą sezon rozgrywek juniorskich, czy też zwycięzcy awansują do ogólnopolskiego finału?

W tym momencie istnieją cztery ligi makroregionalne – w każdej z nich grają po dwa zespoły z czterech województw, czyli dwa najlepsze zespoły lig wojewódzkich [w Małopolsce – Wisła i Sandecja – przyp. red.]. Po rundzie wiosennej z każdej z lig makroregionalnych awansuje jeden zespół i rozpocznie się finałowa batalia o mistrzostwo Polski.

Jakie jest Pana największe osiągnięcie jako trenera drużyny juniorów młodszych Wisły Kraków?

Generalnie nasi juniorzy regularnie zdobywali mistrzostwo województwa małopolskiego. W ubiegłym sezonie jako zwycięzcy rozgrywek wojewódzkich mieliśmy okazję konfrontacji z zespołem UKP Zielona Góra. Ten dwumecz miał dramatyczny przebieg, gdyż po przegranej u siebie w stosunku 0:3, w Zielonej Górze w regulaminowym czasie wygrywaliśmy 0:3, co skutkowało dogrywką. W niej również padł remis i dopiero po serii rzutów karnych musieliśmy się pożegnać z dalszych rozgrywek o mistrzostwo Polski.

Może w tym roku uda się Wam coś więcej osiągnąć?

Mówiąc szczerze – cała praca w pionie młodzieżowym nie polega na zdobywaniu trofeów, wiadomo, że jest to duża nobilitacja dla klubu i samych chłopaków, lecz naszym nadrzędnym zadaniem jest dostarczenie zawodników do pierwszego zespołu Wisły Kraków. Zawsze powtarzamy naszym chłopakom, że grając w takim klubie jak Wisła Kraków, jest się skazanym na walkę o najwyższe cele, że trzeba sobie umieć radzić z własnym stresem, z presją, z którą będą musieli się zmierzyć w dalszym profesjonalnym uprawianiu piłki nożnej, natomiast wynik jest tutaj sprawą drugorzędną.

To chyba właściwe podejście. W Polsce niestety często na takim szczeblu przedkłada się sukcesy nad rozwój zawodników.

Tak, ale też trudno nie zrozumieć klubów, które posiadają tylko drużyny młodzieżowe. Skupiają się one wówczas na jak najlepszych wynikach na odpowiednim szczeblu, np. trampkarze, juniorzy, bo dla nich są to po prostu najwyższe klasy rozgrywkowe. My mamy inne cele i wydaje mi się, że realizujemy je w dosyć dobry sposób. Natomiast czy przyniesie to efekt, czas pokaże.

Doświadczenie w trenowaniu młodych zawodników były gracz Wisły Kraków zdobył, prowadząc własną szkółkę UKS Lauda, która swego czasu cieszyła się sporym zainteresowaniem
Doświadczenie w trenowaniu młodych zawodników były gracz Wisły Kraków zdobył, prowadząc własną szkółkę UKS Lauda, która swego czasu cieszyła się sporym zainteresowaniem (fot. Archiwum prywatne)

Ostatnio media obiegła informacja o kolejnych cięciach w budżecie Wisły Kraków, pracę straciły nawet osoby sprzątające klub. Czy to zmniejszanie kosztów dotknęło także juniorów młodszych Wisły?

Nic mi o tym nie wiadomo. My pracujemy zgodnie z planem i realizujemy to, co sobie zakładaliśmy.

A jak Pan oceni warunki do trenowania Pana podopiecznych? Trenuje Pan z zespołem na Reymonta czy na innych boiskach?

Mamy do dyspozycji boisko przy Szkole Mistrzostwa Sportowego na ul. Szablowskiego i większość treningów tak naprawdę odbywa się tam. Natomiast jeśli chodzi o boisko trawiaste, to wiadomo, że te warunki mogłyby być trochę lepsze. Niemniej jednak jeśli na naszym boisku wychował się Małecki, to dlaczego nie można wychować kolejnych?

To prawda, aczkolwiek na pewno marzą się Panu chyba takie warunki, jakie do dyspozycji mają chociażby młodzi zawodnicy Legii Warszawa?

Na pewno jeśli chodzi o infrastrukturę mamy sporo życzeń, natomiast wiem, że są już pewne plany, które myślę, że wejdą w życie.

Czego one dotyczą?

Właśnie infrastruktury. Prawdopodobnie jest coś na rzeczy. Dosyć poważnie myśli się u nas, żeby to poprawić.

Odnośnie szkolnictwa młodzieży wyczytałem, że Pan swego czasu prowadził swoją własną szkółkę [UKS Lauda  przyp. red.]. Czy ona dalej funkcjonuje? Co może Pan o niej powiedzieć?

Mieliśmy bardzo ciekawy zespół, jeśli chodzi o trenerów i dzieciaków trenujących w tej szkółce. Prowadziliśmy ją w różnych częściach Krakowa.

A co Pana skłoniło do jej założenia?

Tak jak powiedziałem na wstępie – chciałem pracować z młodzieżą, przekazać swoje doświadczenia w roli trenera czy też wychowawcy. Przede wszystkim zawsze chciałem się spełniać w tej roli, która daje mi dużo satysfakcji. Niestety napotykałem dużo przeciwności, jeśli chodzi o prowadzenie tej szkółki. Sprawy dotyczyły głównie infrastruktury, gdyż jako szkółka musieliśmy bazować na boiskach innych klubów – albo je wynajmować, albo dzierżawić – różnie to wyglądało. Koszty były niestety o wiele wyższe niż same wpływy. Przez długi czas dokładaliśmy nawet do interesu, ale przede wszystkim nie chcieliśmy zawieść naszych chłopaków, którzy też w pewnym sensie nam zaufali. Ponadto pojawiła się propozycja pracy w Wiśle, której teraz w pełni poświęcam swój czas i dlatego nie mam go na pracę gdzie indziej.

Ilu miał Pan łącznie chłopaków pod opieką?

Łącznie było ich między 100 a 150. Ciągle ich spotykam – część z nich trafiła do Wisły. W UKS Lauda dominowali zawodnicy z najmłodszych kategorii wiekowych, którzy wyrośli i przechodząc proces selekcji, trafili na Reymonta.

A czy w trakcie spotkań ligi makroregionalnej nie wpadł Panu w oko jakiś zawodnik, który mógłby zasilić Wisłę?

Rozgrywamy obecnie spotkania w województwach: lubelskim, świętokrzyskim i podkarpackim, i jeżeli jakiś zawodnik zwraca naszą uwagę, to wiadomo – nazwisko ląduje w notesie. Niekiedy też rozmawiam z trenerem takiego chłopaka, ponieważ jest to wiarygodne źródło informacji. Następnie zapraszamy takiego chłopaka na testy. Jeśli chodzi o kandydatów do gry w juniorach Wisły, to na pewno ich mam. Cały czas jednak podkreślam, że są to zawodnicy, których będziemy chcieli brać do klubu z myślą o tym, żeby kiedyś grali w pierwszej drużynie.

Z jednej strony na pewno strategia nastawiona na rozwój młodych zawodników, a nie na sukcesy wydaje się być co najmniej poprawną, jednak czy to nie szkodzi w pewnym sensie młodym wiślakom, którzy później muszą się zmagać z ogromną presją?

To nie jest tak do końca. Pod tym względem też przygotowujemy zawodników, zdobyliśmy pewne podstawy odnośnie psychologii, z doświadczenia też wiemy, na czym ten stres polega i też staramy się pomagać chłopakom.

A w jakich okolicznościach trafił Pan na Reymonta? Dlaczego w drodze do Wisły z Wawelu wylądował Pan na rok w Błękitnych Kielce?

Odnośnie mojego transferu do Kielc, to najprawdopodobniej duża zasługa tutaj ówczesnego prezesa – Szemraja, któremu chyba wpadłem w oko na meczu Wawelu i dostałem wtedy propozycję przenosin do tego klubu. Wtedy też była taka sytuacja, że nawet z wojska wyszedłem pięć dni wcześniej. W Kielcach byłem 10 miesięcy i grałem w II lidze. Do Wisły trafiłem najprawdopodobniej, z tego co wiem, dzięki Zdzisławowi Kapce, z którym rozmawiałem o przeprowadzce do Krakowa.

A czy to prawda, że Zdzisław Kapka jest obecnie dyrektorem sportowym Wisły?

Tak, niedawno został nim ogłoszony.

190 meczy w Ekstraklasie to jest z pewnością imponujący wynik.

Nie 190, tylko 215.

To widocznie korzystałem ze złego źródła…

To było 215 spotkań i 12 bramek.

A jak Pan ogólnie wspomina mecze w europejskich pucharach?

Dla mnie, chłopaka z Chełmka – grać w ekstraklasie, a później w Pucharze UEFA, to było jedno z największych marzeń i przygód życiowych.

A jak wyglądały mecze z Parmą? Patrząc na wynik, można odnieść wrażenie, że z późniejszymi triumfatorami tych rozgrywek stoczyliście niezwykle wyrównany bój.

Wtedy w istocie Parma miała w swoim składzie wielu nietuzinkowych zawodników, ale i my mieliśmy bardzo ciekawy zespół – kolektyw, którym niejednokrotnie potrafiliśmy wygrywać z najlepszymi. Jeśli chodzi o mnie, to udało mi się zagrać w większym wymiarze czasowym w spotkaniu we Włoszech.

Nogi Panu nie drżały?

Nie. Tak jak rozmawialiśmy wcześniej – trener Smuda, bez względu na to, jakie opinie teraz o nim krążą w mediach, potrafił tak zmotywować zespół, że bez względu na to, czy graliśmy np. sparing z Wisłoką Dębica, czy też z Parmą – graliśmy tak samo. Mieliśmy identyczne podejście – najpierw przelot, potem hotel i mecz. Byliśmy też w Trabzonie, gdzie byliśmy skazywani na pożarcie, wszyscy kibice, jadąc z lotniska do hotelu, pokazywali nam piątkę, a wygraliśmy z nimi 2:1. Później przychodzi się zwyczajnie na trening i robi swoje – taki mamy zawód.

Rywalizacja w tak doborowym gronie na tak wysokim szczeblu to doskonała okazja do zdobycia niezwykle cennych, pamiątkowych koszulek. Jak wyglądają Pana „zbiory” w tej dziedzinie?

Ja nigdy nie zbierałem koszulek. Te, co miałem, zarówno moje, jak i z meczów międzynarodowych rozeszły się po rodzinie i znajomych. Nie przywiązywałem nigdy do tego większej wagi. Zawsze też, jeśli była taka możliwość, dawałem koszulki kibicom. Zbieranie koszulek nigdy nie było dla mnie jakimś priorytetem.

A czy biorąc pod uwagę to, że walczyliście jak równy z równym z późniejszym triumfatorem rozgrywek, to, kto wie, czy w tamtym sezonie nie dotarlibyście dalej niż ekipa Henryka Kasperczaka?

Teraz to można gdybać. Niemniej jednak mieliśmy naprawdę bardzo dobry zespół, który był kolektywem pracującym na całej długości i szerokości boiska. Ze wszystkimi zespołami czy to był Maribor, czy też Trabzonspor graliśmy na takim samym poziomie. Czy dotarlibyśmy dalej? Trudno teraz gdybać. Na pewno jeśli chodzi o Parmę, to był to bardzo wyrównany dwumecz. Wiadomo też, że Włosi potrafią przyaktorzyć –sporo było kontrowersji, na które sędzia przymykał oko.

Po przygodzie w ekstraklasie przyszedł czas na Pogoń Staszów. To był już chyba dużo niższy poziom sportowy?

Tak, natomiast tam też ściągał mnie ich dyrektor sportowy, były trener Błękitnych Kielce – Janusz Batugowski, który zaproponował mi tam dokończenie swojej przygody z piłką nożną. Pojechałem, później też trenowałem jakiś czas pierwszy zespół w III lidze. Uważam, że ten etap też był istotny, bo zdobyłem pewne doświadczenie, jeśli chodzi o prowadzenie drużyny seniorskiej w III lidze.

Czemu nie zdecydował się Pan na kontynuowanie gry w ekstraklasie? Kontuzje raczej Pana omijały i miał Pan ogromne doświadczenie.

Nadszedł moment, w którym powoli trzeba było ze sceny zejść. Uważałem, że o grę na najwyższym poziomie było już trochę trudno. Miałem wtedy 33 lata – nie wiem, czy wówczas przechodziłem jakiś wewnętrzny kryzys, ale myślałem też, że już najwyższa pora na to, by opuścić loty. Może nie na III ligę, ale akurat pojawiła się oferta z tej klasy rozgrywkowej, na którą przystałem.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze