Mateusz Hołownia: Jeśli chcemy się wybijać i spełniać marzenia, musimy dodatkowo pracować (WYWIAD)


M.in. o dorastaniu, czasach w Ruchu, nieporozumieniu z Legią, Śląsku i tematach życiowych – Mateusz Hołownia

23 grudnia 2019 Mateusz Hołownia: Jeśli chcemy się wybijać i spełniać marzenia, musimy dodatkowo pracować (WYWIAD)
Mateusz Porzucek / PressFocus

Przed Państwem Mateusz Hołownia – lewy obrońca Śląska Wrocław, który trafił do "Wenecji Północy" w styczniu tego roku w ramach wypożyczenia z Legii Warszawa. Z Legii, w której stawiał kluczowe dla swojej kariery kroki m.in. obok Sebastiana Szymańskiego. 21-latek w stołecznym klubie pracował z wieloma trenerami i piłkarzami, ale nie tylko tam, bo również Ruch Chorzów na poziomie 1. ligi pojawił się na jego koncie. Poniższa rozmowa to mała podróż od przeszłości jako chłopca do teraźniejszości jako mężczyzny z bagażem doświadczeń.


Udostępnij na Udostępnij na

Jak rozpoczęła się kariera piłkarska Mateusza? Czym charakteryzowała się bursa Legii Warszawa? Jaki był Dariusz Fornalak, były trener Ruchu Chorzów? Kim Mateusz by został, gdyby nie fach lewego obrońcy? Co dla Mateusza jest w życiu najważniejsze? Jakiego piłkarza podpatruje? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdują się poniżej.

Najpierw chciałbym zadać Ci pytanie kluczowe w kontekście naszej rozmowy, czyli… Barcelona czy Real Madryt? [wywiad został przeprowadzony w dniu El Clasico]

Barcelona (śmiech). Jak byłem młodszy, to pamiętam tę drużynę jeszcze za czasów Guardioli. Wtedy tiki-taka bardzo mi się podobała. Iniesta, Xavi… I od tamtego momentu Barcelona.

To się dogadamy (śmiech).

Dobrze zaczęliśmy (śmiech).

Powiedz mi, lubisz wspominać?

A co konkretnie?

Na przykład te dobre momenty. Bo trochę o przeszłości porozmawiamy, ale jeśli nie będziesz chciał na coś odpowiedzieć, po prostu powiesz „pomidor” (śmiech).

Nieee, spoko, możemy porozmawiać o wszystkim (śmiech). Na pewno to lubię. Gdy jakiś zawodnik wychodzi na ważne mecze czy ma w swoim życiu ważne momenty, to zawsze wraca do tych miłych, fajnych wspomnień. I to człowieka buduje, a pewność siebie wzrasta, więc moim zdaniem powinno się tak robić.

To powiedz mi, jak rozpoczęła się Twoja przygoda z piłką. I czy potrafiłbyś wskazać osobę (lub osoby), które wywarły na Ciebie największy wpływ, jeśli chodzi o pojawienie się u Ciebie tej pasji?

Na pewno wszystko zaczęło się od tego, że wychowałem się na wsi. Mieszkałem blisko boiska szkolnego, więc kolej rzeczy była taka, że po szkole wszyscy zbieraliśmy się na tym boisku i rozgrywaliśmy mecze. I to praktycznie do późnego wieczora, a jak się tylko ściemniało, mama wychodziła, krzyczała i wracałem do domu. Od najmłodszych lat powstawała u mnie taka rywalizacja i to mi się spodobało. A wraz z tym gra w piłkę.

Później namawiałem mamę i razem doszliśmy do wniosku, żeby mnie zapisać gdzieś na treningi. Zaczynałem w Niwie Łomazy, to taka mniejsza miejscowość, i tam właśnie trenowaliśmy. Tylko to nie były takie boiska jak teraz, bo trenowało się na piachu czy betonie. Treningi miałem jakoś dwa razy w tygodniu, więc musiałem tam też dojeżdżać… Ale później rodzice stwierdzili, że przeprowadzimy się do większego miasta, i od bodajże 10. roku życia mieszkałem już w Białej Podlaskiej.

Tam się zapisałem do klubu TOP 54 Biała Podlaska i tak naprawdę dopiero od czwartej klasy podstawowej zacząłem profesjonalnie trenować. Mieliśmy treningi praktycznie codziennie, a w weekendy były mecze. Od tego momentu to wszystko zaczęło się na poważnie.

Potem zgłosiła się Legia i był boom.

To tak naprawdę odbywało się bardzo powoli. Pamiętam, że dobrze szło nam w lidze. I wtedy były jeszcze takie kadry wojewódzkie, do których brało się po kilku najlepszych zawodników. Ja tam trafiłem i graliśmy z innymi województwami. Pamiętam, że był taki turniej w Lublinie, na którym zostałem królem strzelców, graliśmy z Legią, strzeliłem jej dwie bramki, wygraliśmy 2:1 i po tym meczu podszedł do mnie skaut Legii. Zaprosił mnie na testy, na których wypadłem chyba w miarę pozytywnie. I tak się zaczęło.

Też wiadomo, że decyzja nie była dla mnie łatwa, żeby tak nagle wyjechać do Warszawy. Miałem wtedy 13 lat. Były rozmowy z rodzicami i to oni byli bardziej na tak, bo ja byłem zestresowany. Duże miasto i tak dalej…

Ale miałeś od nich ogromne wsparcie.

Tak. I też mam rodzeństwo, dwóch starszych braci, więc też z nimi o tym rozmawiałem. Na koniec stwierdziliśmy, że trzeba zaryzykować, bo w Białej Podlaskiej nie ma takich perspektyw.

Domyślam się, że to przejście do zupełnie innych realiów musiało zrobić na Tobie wrażenie. Co dało te pozytywne?

Dosłownie wszystko. Te budynki… Pamiętam, że przyjechałem od razu do kompleksu Legii ze skautem, który chciał mi pokazać cały klub. Byłem wtedy razem z Sebastianem Szymańskim, który był na testach. Byliśmy razem na oględzinach, pokazywali nam wszystko. Pamiętam, że weszliśmy na stadion i to wszystko było ogromne, co nam się oczywiście spodobało. Potem jeździliśmy po mieście, po centrum Warszawy… To robiło wrażenie.

A później, jak już dołączyłem do akademii Legii i byłem pełnoprawnym zawodnikiem, mieszkałem w bursie. Było wtedy ze mną siedmiu nowych zawodników takich jak ja i musieliśmy trzymać się razem. Jeden drugiemu sobie pomagał i ogarnialiśmy np. komunikację miejską. Wszystko sami. Początki nie były łatwe, ale pamiętam, że jeszcze na początku wracałem co tydzień do Białej Podlaskiej do rodziny, bo jednak była ta tęsknota. Jeszcze wtedy to było zupełnie normalne, a później z każdym kolejnym miesiącem się przyzwyczajałem.

A jakie najważniejsze nauki wyciągnąłeś z tego okresu? Pobytu i dorastania w bursie?

Ten okres dał mi bardzo wiele, bo w bursie mieszkałem przez całe gimnazjum, trzy lata. I ta bursa była bursą salezjańską, czyli naszymi opiekunami byli księża…

O (śmiech).

Tak (śmiech)… co tydzień modlitwy, msze. Były też sprawdzane porządki, każdy miał też jakieś obowiązki, coś do wykonania. A jeśli ktoś czegoś nie wykonał, to były różne kary.

Jakie na przykład?

Wszystko było punktowane. Każdy opiekun chodził z kartką i punktował np. czystość w pokojach czy zachowanie podczas tygodnia. I osoby najwyżej w rankingu dostawały nagrody w postaci np. wyjść do kina, a ci najniżej nie mogli np. wejść na taką salę, gdzie mogliśmy pograć w piłkę czy siatkówkę lub robić jakieś inne przyjemniejsze rzeczy. Tak że to było zabranie tym najgorszym.

Jak powiedziałeś, trzy lata spędziłeś w bursie i pewnego dnia nadszedł Twój czas debiutu w zespole seniorskim. Pojawiłeś się na boisku w meczu Superpucharu Polski jako 16-latek i domyślam się, że to było dla Ciebie przyjemne doświadczenie, ale z drugiej strony po raz pierwszy zderzyłeś się z dorosłą piłką. Jakie to było zderzenie?

Ten debiut przyszedł bardzo szybko. Pamiętam, że wtedy byliśmy na mistrzostwach Polski kadr, prezentowałem kadrę Mazowsza. Wygraliśmy tytuł i dostałem telefon od dyrektora akademii, który powiedział, że pierwszy zespół potrzebuje mnie na trening. Byłem w szoku, nie spodziewałem się. W pierwszej drużynie był wtedy Goncalo Feio [wywiad z nim tutaj], mój były trener w akademii, i z nim na początku porozmawiałem. Uspokoił mnie, powiedział, że pomoże.

Na mojej pozycji był Tomek Brzyski, byliśmy we dwóch. Na początku powiedziano mi, że mam być na treningach dopóki Ronan [obecnie Santa Cruz Futebol] nie wróci po kontuzji. Ale ta kontuzja mu się przedłużała i wyszło na to, że zostałem trochę dłużej. I pamiętam, że mój debiut był bardzo szybki, bo już po tygodniu treningów z pierwszym zespołem. Był ten mecz w Superpucharze Polski, a potem jakiś sparing. Trener wtedy stwierdził, że ci bardziej doświadczeni odpoczną, a ci młodsi zagrają. Wtedy Bartek Bereszyński doznał kontuzji barku i w 89. minucie wszedłem na boisko.

A pamiętasz, kto dawał Ci największe wsparcie z zawodników w pierwszym zespole? Bo na pewno go potrzebowałeś.

Tak, na pewno jak wchodzi się do szatni pierwszego zespołu jako młody zawodnik… Wiesz, wcześniej podawałem im piłki i taki miałem z nimi kontakt. Po każdym meczu pytałem o koszulkę i zawsze starałem się być jak najbliżej nich. A nagle w wieku 16 lat dostałem szansę, żeby wejść do tej szatni, przywitać się, trenować z nimi, podpatrywać. To było fajne i pamiętam, jak pierwszy raz wchodziłem do szatni, to nie wiedziałem, jak mam mówić do takiego Marka Saganowskiego czy innych starszych piłkarzy.

Pierwsze takie moje słowa do Marka (śmiech) to było „dzień dobry”. A on powiedział, że jesteśmy na ty i że mam do niego mówić Marek. Tak to się zaczęło. I wiadomo, stres był, ale to normalne. Starsi zawodnicy pomagają, biorą na bok i dają otuchy. Jest wtedy łatwiej.

A który z tych piłkarzy robił na Tobie największe wrażenie? Był chyba duży wybór (śmiech).

Tak, zdecydowanie. Ale akurat wtedy jak wchodziłem do zespołu, tym piłkarzem był Miro Radović w życiowej formie. On robił na mnie największe wrażenie na treningach, a później tych nazwisk kilka było. Odjidja-Ofoe, Ondrej Duda…

I ostatnie pytanie związane z Legią, które nie mógłbym nie zadać. Bo tak się składa, że jesteś piłkarzem, który miał okazję doświadczyć pracy z wieloma trenerami, mniej lub bardziej bezpośrednio. Potrafiłbyś wskazać tego, pod którego skrzydłami czułeś, że stałeś się lepszym piłkarzem? Może to być również trener z piłki młodzieżowej.

Też nigdy nie byłem w pierwszym zespole Legii ważnym zawodnikiem, bo byłem tym młodym, drugim na pozycji obrońcą. Regularności występów nie było i mam ich kilka, więc myślę, że najwięcej zawdzięczam trenerowi Krzysztofowi Dębkowi [obecnie trzecioligowa Victoria Sulejówek] z rezerw Legii. Pod jego wodzą byłem półtora roku i myślę, że właśnie dzięki niemu nauczyłem się najwięcej. Graliśmy z nim w młodzieżowej Lidze Mistrzów, mieliśmy tam dobre występy i tak, wydaje mi się, że on miał na mnie najlepszy wpływ.

Potem pojawiło się wypożyczenie do Ruchu Chorzów i jeden pełny sezon na poziomie 1. ligi. Jaki to był dla Ciebie czas? I też pewnie takie przejście z klubu mistrza Polski do klubu mniejszego, z problemami finansowymi, mogło być dla Ciebie wyraźne.

Wiadomo, że jak jesteś młody, to niełatwo o grę w Legii. I to są wyjątki, że wchodzisz z akademii do pierwszego zespołu, a później w miarę regularnie w tym zespole grasz. Teraz są Majecki, Karbownik, wcześniej Szymański, ale większość idzie tak naprawdę na wypożyczenia, żeby się ograć i być lepiej przygotowanym. Wtedy rozmawialiśmy o tym i stwierdziliśmy, że najlepszą opcją będzie wypożyczenie do 1. ligi. Było kilka opcji, ale myślę, że Ruch był najbardziej konkretny.

To mi się podobało, bo potrzebowałem gry przy prawie pełnych stadionach co drugi tydzień, a na meczach w Chorzowie zawsze było te 5-6 tysięcy, co dało się odczuć. I myślę, że rozegrałem tam dobry sezon…

Strzeliłeś nawet trzy bramki.

Tak. To dało mi wiele i wróciłem z powrotem do Legii bardziej pewny siebie, a czas w Ruchu będą wspominał naprawdę dobrze.

A jakie miałeś wtedy jeszcze opcje na wypożyczenie, jeśli możesz zdradzić?

Było ich dosyć sporo. Była Olimpia Grudziądz, był Chrobry Głogów z trenerem Mamrotem, który do mnie dzwonił… były Wigry Suwałki. I coś tam jeszcze było.

I wtedy w Ruchu miałeś okazję grać np. z Mateuszem Boguszem [obecnie Leeds United], ale przede wszystkim miałeś okazję być prowadzonym przez ciekawego trenera, czyli Dariusza Fornalaka. Czy to jest jeden z najostrzejszych trenerów, z jakim miałeś do czynienia? Bo chyba miał taką opinię.

(śmiech) Tak, trener Fornalak mą charyzmę i charakter i lepiej było jakichś głupich błędów na meczu czy treningu nie popełniać. Był stanowczy i często wiele rzeczy krzykiem potrafił załatwiać, ale to był dobry trener, z zasadami, konkretny. Wydaje mi się też, że nasz zespół grał dobrze nawet mimo spadku. Moim zdaniem to nie było tak, że spadliśmy, bo zespół grał słabo, tylko po prostu mieliśmy młody zespół. Brakowało doświadczenia, bo w piłkę grać potrafiliśmy, ale tych kilku lat w składzie mogło być więcej, żeby Ruch utrzymać.

A Tobie taki ostry trener odpowiada?

Osobiście nie miałem z tym problemu (śmiech). Wcześniej mieliśmy trenera Juana Rochę i trenera Krzysztofa Warzychę, czyli trzech trenerów w ciągu jednego sezonu. I gdybym miał ich do siebie porównać, myślę, że wolałbym akurat spokojniejszego trenera. Takiego, jakim był Juan Rocha czy Warzycha.

Powiedziałeś o spokojniejszym trenerze, więc płynnie możemy przejść do teraźniejszości, czyli Śląska Wrocław. Bo tak się złożyło, że Twoje przyjście do Wrocławia zbiegło się z przyjściem trenera Vitezslava Lavicki [tekst o nim tutaj]. I powiedz, jaki on jest?

On jest w sumie porównywalny do trenera Juana Rochy, bo ma dużo podobieństw moim zdaniem. Jest to trener spokojny, wyważony, ma też swoje podstawowe zasady wobec funkcjonowania zespołu. Zwraca uwagę na szczegóły i też dzięki niemu dużo pracujemy nad taktyką. I myślę, że w meczach to dobrze widać, bo nie gramy wielu akcji po ziemi czy jakiejś tiki-taki, tylko po prostu skupiamy się na konstruowaniu szybkich ataków i kontrataków.

Jednym z asystentów trenera Lavicki jest też Zdenek Svoboda, który również był świetnym piłkarzem, więc wie, jak szatnia powinna funkcjonować i czego w danym momencie zawodnicy potrzebują. To bardzo ważne. Pracujemy również dużo nad stałymi fragmentami gry, co nam dobrze wychodzi, więc uważam, że jest to naprawdę dobry trener. Mam nadzieję, że zostanie tu na długo.

Z którymi zawodnikami starasz się trzymać kontakt? – Szatnia przeważnie dzieli się na młodszych oraz starszych. Staram się jednak rozmawiać z każdym, ponieważ nie wszystkich jeszcze dobrze znam. Najczęściej znajduję się w towarzystwie grupy wiekowej zbliżonej do mojej. Najwięcej czasu spędzam z Damianem Gąską i Kamilem Dankowskim. Mateusz Hołownia (dla Legia.net)

Jak ci się podoba we Wrocławiu? Za chwilę minie rok, odkąd tu jesteś. Wcześniej Legia, Ruch, teraz Śląsk… Masz porównanie.

Myślę, że to jest gdzieś pośrodku…

Na pewno brakuje Ci gry.

Tak, na początku miałem fajny start, bo dostałem szansę w meczu z Jagiellonią [marzec, 2:0 dla Śląska], a później była regularna gra. Skończył się sezon i ja w ogóle czekałem na decyzję, co ze mną będzie. Początkowo miałem wracać do Legii, bo to Legia decydowała, czy mnie cofnie czy mam zostać tutaj. I czekałem dość długo na tę decyzję, co mi się za bardzo nie podobało. Śląsk musiał się przygotowywać do sezonu i brać pod uwagę, że będę wracał do Warszawy, dlatego ściągnął do klubu Dino Stigleca.

Decyzja Legii była taka, że najlepiej będzie, jeśli zostanę kolejne pół roku we Wrocławiu. Bo mam już wywalczony skład, będę mógł regularnie grać i zobaczymy, co będzie dalej. Na początku obozu przygotowawczego i do ostatniego meczu sparingowego podczas zgrupowania wszystko było okej. Przed ostatnim spotkaniem kontrolnym z Wartą Poznań trener podjął decyzję, że to Dino zagra od 1. minuty. A potem przyszła inauguracja sezonu, mecz z Wisłą Kraków [1:0], w nim Dino strzelił bramkę, rozgrywając dobre spotkanie.

Od tamtego momentu czekam na swoją prawdziwą szansę, bo w tej rundzie takiej nie otrzymałem. Do tej pory zagrałem od 1. minuty tylko z Pogonią Szczecin [1:1] i z Widzewem Łódź [0:2]. To nie jest dużo i niestety nie mogę być z tego zadowolony, bo każdy zawodnik chce grać jak najwięcej.

Czyli istnieje takie prawdopodobieństwo, że gdyby Legia wcześniej poinformowała Śląsk o swojej decyzji, to może Śląsk poczekałby z transferem i ty byłbyś „jedynką”.

Jest to prawdopodobne. Nie wiem dokładnie, jakie były plany, ale moim zdaniem komunikacja między mną i klubami mogła nie funkcjonować idealnie. Tak to wyszło, ale tak to już czasami jest z wypożyczeniami.

A jak oceniasz tę grupę piłkarzy, z którą jesteś na co dzień? Myślisz, że jesteście w stanie zrobić coś fajnego w tym sezonie? Pewnie docierają do Was z zewnątrz takie opinie, że gracie ponad stan i ponad to, co było w ostatnich latach we Wrocławiu.

Tej pierwszej ósemki nie było w Śląsku od lat, więc… Ja mam takie porównanie do zeszłego sezonu. I jeśli miałbym porównać obecną drużynę z tamtą, to teraz jesteśmy mocniejsi. Transfery dały jakość i to widać w naszej grze. Trener Lavicka miał też swoje pół roku, był trudny okres, ale drużyna się po tym scaliła. Udało się utrzymać w lidze, a nie było łatwo. I myślę, że właśnie trener przyłożył tę swoją rękę, bo obraliśmy swój styl i w każdym meczu gramy podobnie. Jest to skuteczne, bo jesteśmy wysoko w tabeli.

I rzeczywiście, ludzie gdzieś mówią, że gramy ponad nasze możliwości, ale moim zdaniem to wszystko jest w pełni zasłużone. I mam nadzieję, że na tym wysokim miejscu w tabeli zostaniemy jak najdłużej, a jak uda się zdobyć pierwszą ósemkę, to wiadomo… W meczach o większą stawkę wszystko może się wydarzyć i skoro Piast Gliwice pokazał, że można, to czemu i Śląsk by nie mógł.

A powiedz mi, jak to jest być lewym obrońcą? (śmiech) Co powinno Twoim zdaniem charakteryzować piłkarza na Twojej pozycji? Może masz jakiś wzór do naśladowania, idola…

Jak zaczynałem, to od napastnika (śmiech). Później byłem skrzydłowym i dopiero jak przyszedłem do Legii, to po roku zmieniłem pozycję na lewego obrońcę. I to mi się spodobało, bo jestem zawodnikiem wydolnościowym, który lubi biegać, podłączać się do akcji, a później wracać do obrony. Do tego jestem szybkim i dynamicznym zawodnikiem, więc to są takie cechy, które piłkarz grający na mojej pozycji musi mieć. Wydaje mi się, że je mam.

A jestem kibicem Liverpoolu, więc podpatruję grę Robertsona. Dla mnie to jest maszyna i aktualnie najlepszy lewy obrońca na świecie. Od niego staram się brać jak najwięcej, ale wiadomo… Śląsk gra trochę inaczej niż Liverpool (śmiech).

Troszeczkę (śmiech).

Tak, ale dużo jest rzeczy, które można akurat od niego podbierać i nie tylko od niego. Kiedyś podpatrywałem również grę Alaby, bo też bardzo mi się ona podobała. I myślę, że lewy obrońca powinien być szybki, dobry w obronie, umieć dokładnie dośrodkować i mieć dobrze ułożoną lewą nogę. Musi też kreować akcje, a przy tym nie grać na dużym ryzyku, wybierać celne i pewne rozwiązania na podanie, bez strat.

Gdybym miał Cię porównać do jakiegoś lewego obrońcy, to rzeczywiście do Robertsona jesteś najbardziej podobny, jeśli chodzi o prezencję, sposób poruszania się po boisku, ale… Gdyby nie lewy obrońca, to?

Wymarzona pozycja? „Dziewiąąątka”! (śmiech). Chciałbym strzelać bramki, tak jak chyba każdy. Ale nawet jak gram na lewej obronie i zrobię dobrą interwencję czy wślizg, to dla mnie jest to porównywalne z zadowoleniem po strzeleniu bramki. Myślę, że mimo wszystko moja pozycja jest fajna i nie chciałbym jej zmienić.

Ale wiesz, że tak naprawdę mógłbyś być o krok od pozycji napastnika? Mamy przykład Mateusza Cholewiaka, który był lewym obrońcą, lewym pomocnikiem, a ostatnio „dziewiątką” (śmiech).

Tak, tak (śmiech). Pamiętam taki mecz w CLJ z Lechem Poznań… Była 75. minuta i już nie miałem sił, łapały mnie skurcze, a graliśmy wtedy na stadionie Legii przy ul. Łazienkowskiej. Było 2:0 i trener powiedział, żebym szedł na pozycji napastnika, i miałem trzy sytuacje, z których jedną wykorzystałem. Tak że coś z tej „dziewiątki” zostało, więc kiedyś może tam wrócę (śmiech).

A powiedz, czy piłka nożna jest czymś, czym żyjesz 24/7? Czyli np. od treningu do treningu, a między treningami kolejny trening? Próbuję to porównać do Kuby Łabojki, który wydaje się takim freakiem.

Tak, Kuba jest taki zawzięty i lubi dodatkową pracę. Często zostaje po treningach czy przychodzi wcześniej przed treningiem, robi dodatkowe ćwiczenia. Ale myślę, że każdy powinien tak robić, bo to po prostu leży w naszym zawodzie. Różne ćwiczenia, basen, siłownia, gimnastyka… każdy to robi. Bo wiadomo, że piłkarz to nie tylko wyjdzie na trening, zrobi kilka ćwiczeń z piłką i tyle. Jeśli chcemy gdzieś się wybijać i spełniać swoje marzenia, trzeba dodatkowo pracować.

A poza treningami, jak już wsiadamy w auta i wracamy do domu, to też ja np. robię sobie drzemkę, a potem wstaję i zawsze jest w telewizji jakiś mecz, który oglądam lub jest w tle. Tak jak dzisiaj El Clasico o 20. Albo włączę sobie jakąś grę, którą jest FIFA (śmiech), więc tak to leci. To ciągle kręci się wokół piłki – różne rozmowy ze znajomymi i tak dalej. Wszystko wokół świata piłki.

A co jest dla Ciebie najważniejsze, jeśli chodzi o wyznawane wartości jako dla piłkarza, ale też człowieka?

Dla człowieka… Myślę, że szacunek pierwszy przychodzi mi do głowy. Bo jeśli np. widzę, że ktoś nie ma takiego szacunku do drugiej osoby, to już trudno z taką osobą nawiązać jakikolwiek dialog. A jeżeli chodzi o świat sportu, to trzeba mieć takie cechy jak zawziętość, waleczność. I to jest moim zdaniem ważne u każdego nie tylko piłkarza, ale mężczyzny. Każdy mężczyzna powinien być zawzięty i walczyć o swoje.

I ostatnie pytanie ode mnie. Masz teraz 21 lat, czyli wiele sezonów kariery przed Tobą, ale też kilka już za Tobą. Czy masz więc jakiś moment z przeszłości, do którego chciałbyś wrócić i go zmienić?

Na pewno jakieś rzeczy są, jak np. to, co zrobiło się podczas meczu. Że tutaj mogłem coś zrobić lepiej, a czemu tam nie pobiegłem… Ale raczej nie jestem typem osoby, która rozmyśla, co było. Staram się bardziej myśleć o tym, co jest teraz. I myśleć do przodu też niezbyt. I szczerze mówiąc, nie wiem, co ze mną będzie, ale nie zaprzątam sobie tym głowy. Przed nami ostatni mecz, potem święta i po Nowym Roku będę dopierał myślał co i jak.

Miałeś jakieś inne oferty poza Śląskiem? – Trwały pewne rozmowy z Koroną Kielce, padło również zapytanie ze strony Miedzi Legnica. Drużyna z województwa świętokrzyskiego była konkretna, ale skupiłem się na propozycji z Wrocławia. Początkowo Śląsk chciał mnie definitywnie kupić, na co Legia się nie zgodziła. Oba kluby negocjowały i ostatecznie stanęło na 1,5-rocznym wypożyczeniu. Mateusz Hołownia (dla Legia.net)

Bo w Śląsku możesz być do czerwca?

Tak, tutaj mam wypożyczenie do czerwca, ale to Legia co pół roku decyduje o tym, co ze mną będzie. I jeżeli tutaj nie pojawiam się często w składzie, jest trudno o granie, to też trzeba będzie to wszystko przemyśleć. Czy jest to odpowiednie miejsce dla mnie, żebym został. Zobaczymy.

I teraz już naprawdę ostatnie pytanie, ale nie moje, tylko kolegi z redakcji. Zacytuję: „Możesz spytać Mateusza, dlaczego w Football Managerze zawsze sprzedawałem go za 10 mln na Zachód, a w rzeczywistości nadal kopie w ekstraklasie. Co poszło nie tak?”.

Ha, ha, ha… (śmiech). Dobra, to powiedzmy, że gdzieś za trzy lata, w Football Managerze 2023, sprzeda mnie wtedy, gdy ktoś sprzeda mnie w rzeczywistości (śmiech). Ja nigdy w FM-a nie grałem, ale słyszałem, że moje nazwisko dobrze się rozwija. Teraz w prawdziwym życiu to trochę przystopowało, ale spokojnie. Jeszcze wrócę, mam trochę czasu, damy radę.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze