Fantastyczny doping, świetna gra i kluczowe zwycięstwo - mecz z Czechami na długo zapadnie w pamięć polskich kibiców. Blisko 50 tysięcy fanów zgromadzonych na Stadionie Śląskim znów spisało się znakomicie i to głównie dzięki nim podopiecznym Leo Beenhakkera udało się nawiązać do pamiętnego boju z Portugalią.
Bilety na spotkanie rozeszły się jak świeże bułeczki i w sobotni wieczór trybuny zapełniły się do ostatniego miejsca. Chóralne śpiewy, nieustanny doping, raz po raz obiegająca trybuny meksykańska fala i gromkie „Ole!” po udanych zagraniach biało-czerwonych – Stadion Śląski, mimo swoich rozmiarów i tradycyjnych problemów z synchronizacją dopingu, bawił się znakomicie. – Czuliśmy, że każdy człowiek, który tam był, starał się nam pomóc – mówił na pomeczowej konferencji prasowej Mariusz Lewandowski.- Atmosfera, jaka tu panuje, jest niepowtarzalna. Chcielibyśmy, aby wszystkie mecze reprezentacji odbywały się w Chorzowie.
***
Problemy zaczynają się już kilka chwil po opuszczeniu katowickiego dworca – awarii ulega bowiem tramwaj transportujący kibiców pod Stadion Śląski. Nużące oczekiwanie na nową maszynę przymusowym lokatorom dworca grą na flecie i rozmową umilić stara się grupa miejscowych amatorów taniego wina. – Pamiętam, jak trzydzieści lat temu przyjechała tu Holandia – zagaja jeden z nich. – Cruyff, Neeskens, to byli świetni zawodnicy. Ale jak stadion ryknął, to nogi się pod nimi ugięły. Oni byli autentycznie przerażeni, nic dziwnego, że przegrali – wspomina z rozrzewnieniem. – Dziś będzie 3:1 dla nas. No, najgorzej 2:2 – dodaje. Pomylił się o wiele.
Trwające blisko godzinę oczekiwanie nie przynosi oczekiwanych rezultatów, czas więc poszukać alternatywnego środka transportu. Z pomocą natychmiast przychodzi brodaty Ślązak, z radością wskazujący zagubionym przyjezdnym drogę na dworzec autobusowy. Wysiadamy stację przed Stadionem, krótki spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził. Po drodze mijają nas uśmiechnięci Czesi z Pilsnerami w rękach. – Będzie remis – cedzą łamaną polszczyzną, wymownie pokazując dwa palce. W oddali słychać już chóralne śpiewy, życie miasta tętni dziś w rytm jednej melodii. Obok nas przejeżdżają samochody, niemal każdy okraszony odpowiednimi barwami. – Polska, biało-czerwoni! – trwa nieustanna wymiana uprzejmości.
***
Bramy stadionu wciąż są zamknięte, przenośne stragany już od kilku godzin pracują w najlepsze. Spóźnialscy bezbłędnie korzystają z ostatniej okazji by wyposażyć się w szalik bądź narodowy trykot, inni z kolei zaspokajają swój głód monstrualnej wielkości hamburgerami. Pechowcy krążą w okolicach bram wejściowych z kartkami okraszonymi frazą: „Kupię bilet!”. Nie próżnują także sponsorzy naszej kadry – uśmiechnięte dziewczęta masowo rozdają kibicom flagi z odpowiednim emblematem, inni zaś wręczają fanom biało-czerwone farbki. – Przepraszam, czy mógłby nam pan zrobić zdjęcie? – zagaja starszy mężczyzna. Bierze za rękę 8-letniego syna i z dumą wyciąga w górę szalik. – Młody jest pierwszy raz na meczu, zapamięta to na długo.
***
Odprawa nie trwa długo, wszystko zostało zorganizowane bardzo sprawnie. Szeroki uśmiech, bilet i dowód tożsamości w oku kamery. Ruszamy w stronę trybun. Pierwsze wrażenia? Fatalna widoczność na Śląskim to mit. Jest bardzo dobrze, przynajmniej w sektorze 34. Miejsce obok zajmuje jowialny jegomość w średnim wieku. – Jechałem tu ponad 600 kilometrów. Jestem z Podlasia – mówi, przekazując koledze flagę Kolna, która kilka chwil później zawiśnie na barierce. – Tłukłem się przez pół Polski, a tam przy bramie zabrali mi trzy „setki”! – ubolewa. Po chwili z pomocą przychodzi mu jednak inny towarzysz, wyjmując zza pasa starannie schowaną piersiówkę.
Do meczu jeszcze dwie godziny, stadion tymczasem wciąż świeci pustkami. Kibice zapełnią trybuny dopiero na pół godziny przed pierwszym gwizdkiem. Przepustowość bram wejściowych naprawdę imponuje! Nawet niska frekwencja nie przeszkadza jednak fanom w wyrażaniu swojej dezaprobaty związanej z działalnością władz Polskiego Związku Piłki Nożnej. Popularna melodia obrażająca związkowych decydentów pierwszy raz obiega stadion już chwilę po zapaleniu jupiterów. Od tego momentu konsekwentnie powtarzana będzie co 2-3 minuty. – Należy im się, to całe przeciąganie i kombinacje. Będzie mecz, czy nie będzie? Jechać czy nie jechać? – tłumaczy znajomemu oburzony starszy pan w biało-czerwonym kapeluszu.
Chóralne śpiewy wzmagają się w momencie pojawienia się na murawie prezesa Listkiewicza. Chwilę później z szatni wychodzą Czesi w galowych strojach, a następnie wystrojeni w dresy biało-czerwoni. Najwięcej braw zbiera Kuba Błaszczykowski, od niego dziś będzie dużo zależało. Jeszcze kilkanaście minut i zacznie się rozgrzewka, na groteskowym telebimie pojawiają się składy obu ekip. Bojowe piosenki dodatkowo podgrzewają atmosferę, a tuż przed pierwszym gwizdkiem dochodzi do oficjalnego pożegnania Jacka Bąka. Wreszcie okraszony brawami hymn czeski i moment najwznioślejszy – 50 tysięcy gardeł i „Mazurek Dąbrowskiego”. W czasie meczu usłyszymy go jeszcze kilka razy. Polska!
***
Po ostatnim gwizdku kibice długo pozostają na trybunach. Dziękują piłkarzom, piłkarze dziękują im. Fantastyczny wieczór, zdarte gardła i niepowtarzalne wspomnienia. Jeszcze jeden „Mazurek Dąbrowskiego” i czas ruszać w drogę. Bramy otwarte na oścież, nie ma tłoku. Problem zaczyna się na przystanku tramwajowym, przepełnione maszyny nie chcą ruszyć się z miejsca. W końcu kilka rozpoczyna powolny dryf w kierunku placu Wolności. Sielanka nie trwa jednak długo, wisząca w powietrzu awaria dotyka „dwunastkę”. Tory zablokowane, sieć sparaliżowana. Trzeba wracać piechotą.
Obok nas idzie jeden z wysoko postawionych decydentów katowickiego dworca – dla dobra kibiców wszystkie pociągi zostają opóźnione. Miasto powoli pustoszeje, wszyscy rozjeżdżają się w swoje strony. Tylko na kolei nieustannie słychać chóralne śpiewy. Z czasem i one jednak cichną, sen morzy najwytrwalszych. Pociągi przepełnione, pechowcy próbują spocząć na korytarzu, raz po raz z ziemi podrywa ich jednak „meksykańska fala” zwiastująca, że ktoś próbuje dostać się do toalety. Ale nawet bezsenna noc nie jest w stanie popsuć znakomitego humoru. Takie mecze i takie zwycięstwa zdarzają się bardzo rzadko. Tym razem my jesteśmy jego istotną częścią.
Potwierdzam. Zepsutego tramwaju nie pamiętam, ale
atmosfera na Śląskim jest niesamowita.
PS. Ja również znalazłem się w sektorze 34.