Siódma minuta każdego ligowego meczu na Santiago Bernabeu najlepiej ilustruje to, kim są madridistas. Oddawany nieprzerwanie od niemal dwudziestu lat hołd jednemu z największych graczy Realu, legendarnemu Juanito, jest manifestem ideowym kibiców najlepszego klubu poprzedniego stulecia doskonale pokazującym jego najważniejszą cechę.
Duch madridismo to duch historii. Kibic Realu to kibic świadomy przeszłości swojej drużyny. Estadio Santiago Bernabeu to świątynia, miejsce, które jest tak przesiąknięte atmosferą minionych lat, że niemal oczekujące od odwiedzających odrobiny szacunku. Każdy, kto znalazł się w przepastnych czeluściach jednego z największych stadionów świata, wychodzi z przekonaniem, że Madryt to nie klub, to instytucja.

Bez większego trudu można znaleźć w stolicy Hiszpanii ludzi, którzy na pytanie o najlepszego piłkarza „Los Blanos”, krzycząc z emocji, zaczną opowiadać o wielkiej drużynie z lat 50., o Di Stefano, chyba największym z największych, o snajperze Puskasie, szalonym skrzydłowym Gento, o wiecznie niedocenianym Luisie del Solu i twardym jak skała Santamarii. Będą mówili o tym, że brazylijski mistrz świata Didi nie okazał należytego szacunku Santiago Bernabeu i musiał klub opuścić, rozprawiali o sławnych akcjach Santillany i Juanito, o których do dziś śpiewa cały stadion, o strzałach Hugo Sancheza, paradach Buyo… Nigdy nie otrzymamy odpowiedzi na zadane pytanie.
Pisząc o fanach „Los Merengues”, mam na myśli, rzecz jasna, ludzi związanych z zespołem od wielu, wielu lat. Mam na myśli socios, faktycznych właścicieli klubu, który nigdy nie wszedł na giełdę, nigdy nie został i nie zostanie sprzedany bez ich zgody. Mam na myśli posiadaczy carnetów madridista, członków penii. Fanów sezonowych, których zwabiły refleksy słońca w żelu Ronaldo, nie traktuję jako kibiców, wszakże nigdy nie wiadomo, jaka błyskotka ich zachwyci za kilka lat – problem „glory hunterów” będzie się wielokrotnie przewijał przez tego typu teksty.
Przywilej bycia współwłaścicielem klubu jest w Madrycie prawdziwym przywilejem, czymś, czego nie można kupić za worek monet. Jeśli ma się tego pecha i nie urodziło się w rodzinie socios, to trzeba się starać. Otrzymać rekomendację, regularnie opłacać carnet madridista i – jeśli zabrzmi to strasznie, to przepraszam – czekać na śmierć któregoś ze starszych kibiców. Swoją drogą, madridistas w wieku zdecydowanie emerytalnym są bardzo szanowani i doceniani przez klub. Najstarszy z nich tradycyjnie ma miejsce w loży honorowej, inni mogą liczyć na liczne zniżki, odznaczenia i spotkania z włodarzami Realu Madryt. Ciekawą sprawą jest sam numer legitymacji socio, który nie jest stały, a z każdym rokiem spada z powodu działań nieubłaganego kościstego dżentelmena z kosą. Dzięki temu kibic z najdłuższym stażem zawsze ma numer „1”.

Kolejna sprawa to grupy kibicowskie. Na Santiago Bernabeu znajdziemy dwie. Pierwsza, większa, prężniej rozwijająca się i bardziej znana to Ultras Sur siedzący za południową bramką, na trybunie Fondo Sur. To stamtąd przez całe spotkanie dobiegają śpiewy, to oni przygotowują oprawy meczowe. To także oni, na szczęście w przeszłości, walczyli na ulicach z policją, dewastowali stadiony i biegali po murawie. Teraz powoli stają się atrakcją turystyczną, reliktem przeszłości na pełnym kibiców skubiących słonecznik stadionie.
Jeśli Ultras Sur są reliktem, to Orgullo Vikingo praktycznie już nie istnieją. „Dumni Wikingowie” – nazwa nawiązuje do przydomku nadanego Realowi przez francuską prasę po ich wyczynach w latach 50. – mogą liczyć maksymalnie na kilkadziesiąt osób, na meczach widać ich tylko dzięki bannerom i sporadycznym flagom.
Kibice „Królewskich” tradycyjnie utrzymują dobre stosunki z fanami Espanyolu Barcelona. Przyjaźń z Katalończykami trwa już wiele dziesięcioleci i pewnie szybko się nie skończy. Stosunkowo świeża jest „zgoda” z Getafe. Ma ona też nieco inne podłoże – „Los Azulones” powstali jako klub fanów Realu, większość socios podmadryckiej ekipy może pochwalić się również legitymacją „Los Blancos”. Madridistas zawsze mieli dobre relacje z Betisem Sevilla, Racingiem Santander i… koniec. Poza granicami Hiszpanii za najtrwalszą przyjaźń uchodzi ta łącząca Madryt z ateńskim Panathinaikosem. Jeszcze do niedawna Ultras Sur utrzymywali przyjazne stosunki z fanami Olympique Lyon, jednak ostatnie przykre doświadczenia sportowe zmieniły ich podejście. Orgullo Vikingo lubią się z Ujpestem, a Ultras Sur z Ferencvarosem Budapeszt.

Jeśli chodzi o wrogów, to jest ich niezbyt wielu. Największym jest, co może być szokiem dla wielu fanów, Atletico. Dla madryckiego kibica Derbi Madrileno stoją ponad Gran Derbi. W nich ogniskują się narastające od dziesiątek lat lokalne animozje, to w nich odbijają się echem działania Francisco Franco. Doskonałą ilustracją całej sytuacji jest styczniowa prezentacja nowego gracza Atletico, Eliasa Mendesa. Brazylijczyk fotoreporterom zebranym na Vicente Calderon pozował z szalikiem z napisem „Antimadridista”. Potem tłumaczył się, że nie wiedział, o co chodzi. Oczywiście wszyscy mu uwierzyli.
Tak naprawdę te jakże uwielbiane przez polskich kibiców zgody i kosy nie mają w Hiszpanii większego znaczenia. Nie do pomyślenia jest sytuacja, gdy fani Realu do spółki z ultras Espanyolu będą dewastowali stadion albo robili w lasach Galicji ustawki z kibicami Athleticu. Pośpiewają sobie, że Barcelona jest, powiedzmy, prostytutką, że jej piłkarze mają skłonności homoseksualne, ułożą jakąś ładną kartoniadę, może pokrzyczą na ulicy, ale to wszystko. Czasy realnej, nomen omen, wojny między Ultras Sur i Boixos Nois to przeszłość. Wtedy było naprawdę niebezpiecznie, kibic „Los Blancos” w koszulce ukochanego klubu w Barcelonie mógł czuć się naprawdę zagrożony. Na szczęście, te akty bezsensownej przemocy zostały szybko zduszone w zarodku.
Polscy madridistas są stosunkowo liczni. Można ich podzielić na dwie grupy. Pierwsi zaczęli identyfikować się z Realem na przełomie stuleci. Oni nabożną czcią otaczają Raula, Redondo, Morientesa, a także „Los Galacticos” na czele z Zidane’em. Drudzy to nowy zaciąg, ludzie zachwyceni głównie Cristiano Ronaldo. Madridistas z Polski mają od niedawna możliwość przyłączenia się do oficjalnej penii klubu, Aguila Blanca. Stowarzyszenie organizuje wyjazdy do Madrytu i spotkania przy okazji najważniejszych meczów. W planach jest otworzenie sklepu internetowego.
Bardzo dobry artykuł.