Lukas Klemenz większość swojej dotychczasowej kariery piłkarskiej spędził na polskich boiskach. Trzy lata temu wyjechał do ligi węgierskiej, ale przed startem tego sezonu wrócił do Polski. Wiosną z Górnikiem Łęczna będzie walczył o miejsce w strefie barażowej, a może nawet i więcej. – Potencjał w tym zespole jest naprawdę duży – zapewnia obrońca.
- Jak Lukas Klemenz wspomina swoją grę w Katowicach? Co charakteryzuje trenerów Piotra Mandrysza i Jacka Paszulewicza?
- Czy poziom ligi węgierskiej mocno różni się od tego w polskiej?
- Jak zareagował na zwolnienie Ireneusza Mamrota? Czy miał obawy co do dalszych występów?
- Jakie pierwsze wrażenie zrobił na nim trener Pavol Stano? Co zmienił w grze Górnika?
Jako że na co dzień piszę głównie o śląskiej piłce, a Ty w swojej karierze występowałeś w Katowicach, to zapytam: jak wspominasz swoją przygodę w GKS-ie?
Powiem, że bardzo dobrze, i to bez żadnej kurtuazji. To był dobry rok, nawet w wykonaniu całej drużyny. Oczywiście, że kibice w Katowicach są bardzo wymagający. To naturalne, bo historia doskonale pokazuje, że klub jest bardzo duży. W tamtym momencie grał na zapleczu ekstraklasy bez przerwy przez długi czas.
Późniejsze lata pokazały jednak, że trzeba doceniać to, co się ma – GKS spędził dwa sezony na trzecim poziomie rozgrywkowym. Ale ja mogę powiedzieć, że w „GieKSie” miałem superokres. Pracowałem z dwójką bardzo dobrych trenerów, którzy dużo mnie nauczyli. Miałem doświadczonych konkurentów w rywalizacji o miejsce w składzie. Dobrze wspominam ten czas.
Wspomniałeś o pracy z dwoma bardzo dobrymi szkoleniowcami. Gdy przychodziłeś do GKS-u, trenerem był Piotr Mandrysz, który ostatnio przejął jedną z młodzieżowych drużyn ROW-u Rybnik. Jak go zapamiętałeś?
Był bardzo otwartym człowiekiem, z dużym doświadczeniem, bo wcześniej pracował w Termalice i innych dobrych zespołach. Uważam, że wtedy w Katowicach była potrzebna osoba, która zna smak awansu i wie, jak o niego grać. Podejmował decyzje pod dużą presją, bo w „GieKSie” jest ona od lat ogromna.
W tamtym momencie ten trener był dla klubu wyborem dobrym. Miałem z nim niezły kontakt. Rozwinąłem się u niego i nauczył mnie wielu rzeczy. Zwracał uwagę na multum aspektów, na ustawienie w polu karnym przy dośrodkowaniach. Pracę z trenerem Mandryszem mogę ocenić jak najbardziej na plus.
Zimą stery w „GieKSie” przejął Jacek Paszulewicz. Co się wtedy zmieniło?
Ja z trenerem Paszulewiczem pracowałem rok wcześniej w Grudziądzu. Wiedziałem więc, co nas czeka w Katowicach. To jest szkoleniowiec bardzo wymagający, powiem, że czasami aż do przesady. Wymaga od ciebie maksimum, a momentami nawet więcej. Na treningach nie odpuszcza nikomu, niezależnie, czy masz 35 lat i grałeś w Legii Warszawa (taki przypadek był w Olimpii), czy 18 i dopiero wchodzisz do zespołu. Poświęcenie przede wszystkim.
Myślałem, że w GKS-ie jest trochę inny klimat i nieco zmieni swoje podejście, ale nie, szedł od początku ze swoją filozofią. Wygrywaliśmy, to fakt, ale później wydaje mi się, że może presja zrobiła swoje. Wiesz, jeśli za bardzo czegoś chcesz, to często nie wychodzi. I może rzeczywiście za bardzo chcieliśmy. Każdy wiedział, że awans jest dla kibiców i klubu bardzo ważny. Przyszły potknięcia, jedno z Ruchem Chorzów, który kilka meczów wcześniej przegrał wysoko. Na spotkanie z nami wyszli młodzi chłopcy i nas pokonali. Od tamtej pory trudno było naprawić morale i odzyskać formę z początku rundy.
A masz do dzisiaj kontakt z kimś z tamtej „GieKSy”?
Tak. Mam kontakt z Tomkiem Foszmańczykiem, Mateuszem Kamińskim, raz na jakiś czas piszę z Bartkiem Poczobutem. Trochę tych znajomości pozostało. Oczywiście to nie jest też tak, że kontaktujemy się codziennie, ale jeśli wyszedłbym z propozycją spotkania na jakąś kawę, to nie byłoby żadnego problemu. Z Tomkiem Midzierskim też. On obecnie pracuje w jednej z siłowni w Lublinie, jest tam trenerem motorycznym.
W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że najlepszy czas w karierze spędziłeś jednak w Wiśle Kraków. Dlaczego?
To największy klub, w jakim byłem. Poznałem świetne osoby oddane klubowi, kibiców, którzy przychodzili na mecze nawet po serii kilku porażek z rzędu. Zawsze czuliśmy od nich wsparcie. Spotkałem tam też bardzo dobrych zawodników – Marcina Wasilewskiego, Kubę Błaszczykowskiego, Sławka Peszkę, Macieja Sadloka, Pawła Brożka, Rafała Boguskiego.
Trenerem był Radosław Sobolewski, Maciej Stolarczyk, Arek Głowacki, który był chyba dyrektorem sportowym. Legendy Wisły i polskiej ligi, nie trzeba nikomu ich przedstawiać. Pod względem zdobytego doświadczenia to rzeczywiście był najlepszy okres w mojej karierze.
Żeby przejść płynnie do tematu Górnika Łęczna, to chciałbym zapytać jeszcze o czas spędzony na Węgrzech. Jak oceniasz swój pobyt w Honved Budapeszt?
Na pewno oczekiwałem więcej. Występów nie było zbyt wiele, bo przez te dwa i pół roku nie uzbierałem ich nawet 40. Wzloty i upadki, istna sinusoida. Ciągłe zmiany trenerów, co nie wpływa dobrze na zawodnika. Patrzę oczywiście przez swój pryzmat, ale widziałem też to po innych piłkarzach. Co chwilę inna wizja, filozofia. Myślę, że gdyby zaufali jednemu trenerowi chociaż przez rok, to wyglądałoby to zupełnie inaczej.
Ja na przykład miałem fajny kontakt z pierwszym szkoleniowcem, który mnie ściągał do klubu. Po trzech tygodniach go zwolnili. Przyszedł nowy trener, posadził mnie na ławce. Później znowu wskoczyłem do składu. Grałem całą rundę jesienną, przed rozpoczęciem wiosennej złapałem COVID-19. Jeden mecz, zwolnili trenera. Przyszedł nowy, po dwóch spotkaniach pod jego wodzą doznałem kontuzji.
Potem byłem wypychany z klubu. Zmienił się pion sportowy, a nowy chciał przeprowadzić rewolucję. I to mu się udało. Ja byłem ostatnią osobą, która przychodziła za tego pierwszego dyrektora sportowego. Powiem, że utrzymałem się w klubie naprawdę długo.
Poziom ligi węgierskiej mocno różni się od tego w polskiej?
Jest bardzo podobny. Z tym, że na Węgrzech jest mniej zespołów i praktycznie każdy mecz ligowy grasz o życie. Wygrasz dwa mecze i jesteś w czołówce, przegrasz dwa i jesteś na 10. miejscu, z punktem przewagi nad strefą spadkową. Umiejętności są naprawdę wysokie.
Myślę, że gdyby mieli tam posttrenerów, to oglądałoby się to zdecydowanie lepiej. Czasami bywa tak, że mamy na jednej połowie pięciu graczy ofensywnych, na drugiej defensywnych, a w środku pozostaje wielka dziura. I tak gra większość zespołów. Pod względem taktycznym na Węgrzech jest jeszcze wiele do poprawy. Aktualnie śledzę jedynie wyniki w tej lidze, bo gra tam kilku moich kolegów z Honvedu. Ale tak w skrócie zapamiętałem te rozgrywki.
Zdecydowałeś się wrócić do Polski. Dlaczego Twój wybór padł akurat na Górnika Łęczna?
Górnik był najbardziej konkretny. Najszybciej ze wszystkich zainteresowanych klubów się odezwał, bo już bodajże w marcu. Trenerem w Łęcznej był wówczas Ireneusz Mamrot, z którym współpracowałem w Jagiellonii. To jego osoba przekonała mnie do transferu. Miałem kilka ofert z 1. ligi, jedną z zagranicy i jedną z ekstraklasy. Przeanalizowałem sobie to wszystko, usiedliśmy z żoną i ostatecznie wybraliśmy Górnika Łęczna.
Mówiłeś już wcześniej o trenerach w GKS-ie Katowice, to teraz zatrzymajmy się na chwilę przy osobie Ireneusza Mamrota. To samo pytanie: jaki to szkoleniowiec?
Na pewno doświadczony. Bardzo się zmienił pod względem prowadzenia zespołu. Teraz trochę się uspokoił. Kiedyś nie wchodził z zawodnikami w żadne dyskusje. To, co powiedział, było święte. Teraz więcej rozmawiał z piłkarzami. Starał się dobierać taktykę i obszary treningowe w konsultacji z naszymi boiskowymi obserwacjami. Komunikacja była naprawdę na dobrym poziomie.
Treningi różnorodne, ustalał taktykę pod każdego przeciwnika. Przeprowadzał dokładne analizy, wiedzieliśmy wszystko o naszych rywalach. Dużo z nich wyciągałem, lepiej czytałem swoją grę. To najbardziej doświadczony szkoleniowiec, z którym miałem okazję pracować. Dodatkowo odnosił sukcesy w Jagiellonii, przez co potem nieco inaczej na inne sprawy patrzył.
Trwający sezon zaczęliście bardzo dobrze, regularnie wygrywaliście, co skutkowało miejscem w czubie tabeli. Byliście rewelacją rozgrywek. Co się potem zepsuło?
To bardziej pytanie do sztabu szkoleniowego. Ja też nie chciałbym niektórych rzeczy oceniać. Wydaje mi się, że każdy z nas po części w którymś momencie zawinił. Nie wiem dokładnie, który to moment. Wiadomo, że jak się wpada w dołek, to trudno z niego wyjść po tygodniu czy dwóch. Oczywiście były analizy, była chęć zmiany, rotacje, korekta systemu. Absolutnie nie jest tak, że trenerzy nie próbowali nas wyciągnąć.
Końcówka roku obfitowała jednak w bardzo trudne mecze, chcieliśmy dotrwać do przerwy i wszystko przepracować zimą. Trenerowi Mamrotowi się to niestety nie udało. Ale teraz jest nowe rozdanie. Patrzymy przed siebie, chcemy iść do przodu i mamy nadzieję, że szybko wrócimy do tej skuteczności z początku sezonu.
Czy po zwolnieniu trenera Mamrota pojawiły się u Ciebie obawy o miejsce w składzie?
To też nie jest tak, że gdy przychodziłem do Górnika, to miałem pewne miejsce w składzie i grałem wszystko od deski do deski. Myślę, że prezentowałem się naprawdę dobrze i miejsce wywalczyłem sobie już w letnim okresie przygotowawczym.
Teraz jest nowy szkoleniowiec. Każdy z nas walczy o to, żeby grać regularnie od pierwszych kolejek na wiosnę. Jest czysta karta i każdy walczy o siebie. Nie miałem obaw. Było to zaskoczenie dla mnie, dla drużyny, to jedna sprawa. Druga, że chciałem się odpłacić trenerowi Mamrotowi za danie kolejnej szansy, postawienie na mnie. Czułem się trochę winny jego zwolnienia, bo wiadomo, że gdy coś nie idzie, to trener jest pierwszą osobą do zwolnienia. Ale trzeba też spojrzeć, że na boisku grają piłkarze.
Nie mówię, że nie chcieliśmy wyjść z tego dołka, bo chcieliśmy bardzo. Niestety się nie udało. Teraz musimy jednak patrzeć przed siebie. Liczę na poprawę naszej gry.
Nowym szkoleniowcem Górnika został Pavol Stano. Pracujecie już przeszło miesiąc. Jakie zrobił na Tobie wrażenie?
Bardzo pozytywne. Trener jest bardzo wymagający. To, co zakłada sobie jeszcze przed treningiem, musi być bezwzględnie wykonane. Nikogo nie oszczędza. Podobny typ szkoleniowca co Jacek Paszulewicz. Usprawnił naszą grę do przodu. Wprowadził nowe rozwiązania, dał nowe bodźce treningowe. Weszliśmy na wyższy poziom intensywności.
Jestem ciekaw, jak to będzie wyglądało wiosną. Wydaje mi się, że przejście ze sztucznej murawy na naturalną będzie miało znaczenie. Wiadomo, inaczej zachowuje się piłka, inaczej mięśnie pracują. To będzie pewien czynnik. Ale zapewniam, że pracujemy bardzo ciężko, by Górnik wrócił do regularnego punktowania.
Zakończyliście już okres przygotowawczy. Jak oceniasz pracę, którą wykonałeś? Oczywiście ostatni mecz opuściłeś z powodu urazu.
Czuję, że popracowałem dobrze, głównie pod względem fizycznym. Zimą zawsze zawodnik przygotowuję się do gry przez cały rok, latem już tylko podtrzymuje formę. Zimą jest inne powietrze, cięższe, inaczej się pracuje, inaczej funkcjonuje też organizm. To ważny okres.
Górnik Łęczna jest gotowy już na pierwszy mecz? Na początek nie lada wyzwanie, bo zagracie z Miedzią Legnica.
W klubie trwają ostatnie szlify, bo rzeczywiście rywal jest bardzo wymagający. Nie ma już czasu na rotacje. Kilkanaście drużyn może zakręcić się w walce o baraże. Stawka jest wyrównana. Każdy będzie do końca walczył i wierzył, że może się w nich znaleźć. Wiele zespołów ma duży potencjał i szeroką kadrę. Miedź nie jest jedyną ekipą, która będzie liczyć się w tej walce. Początek miała bardzo dobry, potem rzeczywiście wpadła w dołek, ale już wyszła z niego i gra dobrze, ma szeroki skład. Będzie groźna.
Mówiłeś, że wiosną chcecie wrócić do dobrej dyspozycji. Celujecie bardziej w baraże czy myślicie o pójściu jeszcze wyżej? Różnice punktowe nie są duże.
Mamy ten mecz zaległy z Tychami. On będzie bardzo ważny dla układu tabeli. To pewien handicap. Wiadomo, że każdy oczekuje od nas awansu, bezpośredniego lub po barażach. Myślę, że potencjał w tym zespole jest naprawdę duży. Celujemy wysoko, ale wszystko zależeć będzie od formy, kluczowych zawodników, podejścia do takich meczów jak ten z Miedzią czy Tychami.
Nie możemy dać się presji, która w pewnym momencie na pewno się pojawi. Trzeba dobrze tym wszystkim zarządzać. Baraże to dla nas cel minimum. Trenujemy codziennie, mamy świetne warunki, bardzo dobrą atmosferę. Mam nadzieję, że to wszystko p0może nam go zrealizować.
Rzeczywiście walka o awans będzie wyrównana i może być w nią zamieszanych kilkanaście drużyn. Teraz chciałbym jednak zapytać, bo możesz pochwalić się bardzo bogatą karierą, czy mógłbyś wskazać najlepszego piłkarsko zawodnika, z którym grałeś?
Trudne pytanie. Myślę, że Kuba Błaszczykowski. Wydaje mi się, że umiejętności to jedno, ale wizja gry, pole jego widzenia, kreatywność były na zupełnie innym poziomie. Dopiero gdy wrócił po kontuzji, to zauważyłem, że przerasta tę ligę. Absolutnie nie dziwiło mnie, że zrobił taką karierę. Chapeau bas. Cieszę się, że mogłem z takim zawodnikiem grać i dzielić szatnię.
Ale wiesz, piłkarzy o dużych umiejętnościach było na mojej drodze wielu. Przemek Frankowski, który teraz bryluje we Francji, Karol Świderski miał duży potencjał w tamtym momencie, ale nie spodziewałem się, że jego kariera tak wystrzeli. Był też Ivan Runje jako stoper, bardzo dobry zawodnik, pojawiły się jednak kontuzje i musiał swoją przygodę z piłką zakończyć. Wiele się od niego nauczyłem. Był Brożek, czyli bardzo inteligentny boiskowo gracz. O każdym wyróżniającym się piłkarzu z klubów, w których grałem, mógłbym powiedzieć coś pozytywnego. Miałem to szczęście, że spotkałem ich aż tak wielu.
A liczysz jeszcze na powrót do ekstraklasy?
Gdybym miał 23 lata, to bez wahania odpowiedziałbym, że tak. Teraz skupiam się jednak na tym, co jest teraz, czyli Górnik Łęczna i 1. liga. Czasem myślę o ekstraklasie, szczególnie na początku sezonu, gdy wygrywaliśmy seryjnie i byliśmy w czubie tabeli. Pojawiały się myśli, że ten sezon będzie przełomowy. Teraz podchodzę do tego z chłodniejszą głową. Chcę pomóc w Łęcznej, żebyśmy byli w jak najlepszym miejscu w maju. I mam nadzieję, że ta ekstraklasa tu wróci. Nie deklaruję jednak, że jeśli się nie uda, to odejdę, absolutnie.
Jesteś jeszcze młodym piłkarzem i na pewno kilka lat gry masz przed sobą. Ale masz już jakieś plany, co po karierze?
Jeden plan jest w trakcie realizacji. Otwieramy z żoną kafejkę z salą zabaw. To jest pierwszy kierunek, takie nasze wspólne marzenie. A drugie, jeśli po zakończeniu kariery zostanę w Polsce, to chciałbym zostać trenerem. Nie wiem jeszcze, czy trenerem w akademii, czy raczej pierwszym szkoleniowcem, bo to na pewno praca niełatwa i można nabawić się kilku siwych włosów na głowie. Jeszcze się waham. Zobaczymy, jak to pójdzie. Mam nadzieję, że jeszcze kilka lat gry mi jednak pozostało.