1 lutego 2014 roku, gdy wszyscy żyli jeszcze dopiero co zakończonym zimowym okienkiem transferowym, piłkarski świat obiegła smutna wiadomość o śmierci Luisa Aragonesa. Właśnie mija siedem lat od tego ponurego dnia. Część środowiska uznawała go za gbura, inni lubili jego specyficzność. Był świetnym psychologiem, jak mało kto potrafił motywować swoich piłkarzy. Nie bał się ryzyka, a dzięki wytrwałości i konsekwencji osiagnął ogromny sukces. Przywrócił reprezentacji Hiszpanii dawno utracony blask.
Dziś drużyna narodowa z Półwyspu Iberyjskiego jest faworytem niemal każdego spotkania czy też turnieju. Nie zawsze jednak tak było. Nie na darmo przyjęło się powiedzenie: „gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze”. Na przestrzeni lat Hiszpania miała wielu wybitnych piłkarzy, ale to dopiero Luis Aragones zmienił ich mentalność i udowodnił, że można grać jak nigdy i wygrywać jak zawsze.
Z dużym prawdopodobieństwem, ocierającym się wręcz o pewność, Luis Aragones jest postacią znaną każdemu kibicowi piłki nożnej, bez wyjątku. Jeśli nie, to warto nadrobić zaległości. Jego największym sukcesem, który wszyscy pamiętają, jest mistrzostwo Europy z 2008 roku. W ciągu czterech lat prowadzenia kadry narodowej zrewolucjonizował ją do tego stopnia, że ta wreszcie osiągnęła sukces na wielkim turnieju. Hiszpan jednak zdobył jeszcze kilka cennych pucharów.
Hoy hace siete años que nos dejó una de las más grandes leyendas rojiblancas: Luis Aragonés. La familia atlética no te olvida. Siempre estarás en nuestros corazones. pic.twitter.com/5iHMZp23vU
— Atlético de Madrid (@Atleti) February 1, 2021
Ofensywny styl gry
Luis Aragones przyszedł na świat 28 lipca 1938 roku w znajdującej się pod Madrytem Hortalezie. Przygodę z piłką rozpoczął od jezuickiej szkoły w Chamartin, a później przeszedł do Getafe. Gdy miał 20 lat, zainteresował się nim Real Madryt, w barwach którego nigdy nie zadebiutował. W ciagu dwóch lat, podczas których związany był z „Królewskimi”, wypożyczany był do Recreativo, Hercules, Ubede i Plus Ultra. W 1960 roku trafił do Realu Oviedo, gdzie 11 grudnia zadebiutował w starciu z Mallorką w Primera Divison.
Następnym przystankiem na jego piłkarskiej mapie była stolica Andaluzji. W Betisie spędził trzy sezony. Rozegrał 93 spotkania we wszystkich rozgrywkach i zdobył w nich 43 gole. Aragones nie był napastnikiem, lecz piłkarzem kreującym grę, ofensywnym pomocnikiem, tzw. mediapunta. Mimo to bardzo często trafiał do siatki rywali. Jego boiskowe wyczyny nie przeszły bez echa. W 1964 roku ponownie podpisał kontrakt z zespołem z Madrytu. Tym razem jednak było to Atletico. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że będzie to miłość na całe życie.
Pochodzący z Hortalezy pomocnik wreszcie trafił do swojej ziemi obiecanej. W barwach „Rojiblancos” grał nieprzerwanie przez 11 lat. Przez dekadę stanowił o sile drużyny. Gdy był gotów do gry, to prawie zawsze zaczynał jako „titular”. Rozegrał 364 mecze, licząc ligę i wszystkie puchary, w których strzelił 172 bramki i do dziś jest najlepszym goleadorem w historii tego klubu. W kampanii 1969/1970 z 16 trafieniami sięgnął nawet po Trofeo Pichichi dla najskuteczniejszego strzelca ligi. Nagroda indywidualna to niejedyne, co Luis Aragones zdobył z Atletico, bowiem w barwach zespołu z Madrytu trzy razy sięgnął po mistrzostwo kraju, dwa razy po Puchar Hiszpanii, zaś w 1974 roku przegrał finał Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium.
Z boiska na ławkę
24 listopada 1974 roku Luis Aragones rozegrał swój ostatni mecz w czerwono-białych barwach. Natomiast już tydzień później poprowadził zespół w roli szkoleniowca. Niemożliwe? A jednak. Hiszpan praktycznie z dnia na dzień został trenerem Atletico Madryt. Dziś brzmi to bardzo utopijnie, wówczas nie było to tak dziwne, jak może się wydawać. Hiszpan miał już na karku 36 lat, zatem jeszcze niewiele pograłby w piłkę. Ponadto „Rojiblancos” przeżywali na starcie sezonu 1974/1975 problemy, które doprowadziły włodarzy do zwolnienia Juana Carlosa Lorenzo z posady trenera pierwszej drużyny i zatrudnienia w jego miejsce kogoś, kto doskonale zna ten zespół i całą otoczkę wokół niego.
Okazja do zdobycia pierwszego pucharu nadarzyła się dość niespodziewanie i dość szybko. W marcu 1975 roku Bayern Monachium ze względów politycznych nie udał się do Argentyny, aby rozegrać finał Pucharu Interkontynentalnego. Dlatego też szansę otrzymało Atletico, które było finalistą Pucharu Europy sprzed roku. W pierwszym spotkaniu gracze z Madrytu ulegli Atletico Independiente 0:1, jednak w rewanżu rozgrywanym w kwietniu pokonali Argentyńczyków 2:0 i zostali pierwszym klubowym mistrzem świata z Europy, który nie był aktualnym zwycięzcą najważniejszych rozgrywek klubowych na kontynencie.
Na przestrzeni lat Aragones zdobył z „Atleti” wszystkie możliwe do zdobycia na krajowym podwórku puchary. Mistrzostwo Hiszpanii (1977), trzy puchary kraju (1976, 1985, 1992) oraz Superpuchar Hiszpanii (1986). W trudnych momentach był ratownikiem klubu. To on, po tym jak w 2000 roku „Rojiblancos” spadli do drugiej ligi, ponownie wprowadził ich na hiszpańskie salony. W sumie prowadził on klub w roli pierwszego szkoleniowca w aż 611 spotkaniach.
Ponadto trenował także FC Barcelona, z którą zdobył Puchar Króla (1988), oraz Espanyol, Sevillę, Valencię, Real Betis, Real Oviedo i RCD Mallorca. Długa lista, na której znajdują się same uznane ekipy z La Liga – może z małymi wyjątkami.
Ahoj przygodo!
Po nieudanych mistrzostwach Europy w 2004 roku Hiszpańska Federacja Piłkarska zdecydowała się na zmianę selekcjonera. Wybór padł na wówczas już 66-letniego Luisa Aragonesa. Kiedy obejmował on stery w „La Furia Roja”, sporo osób patrzyło na jego poczynania dość sceptycznie. To jasne, praca w klubie i reprezentacji to dwa diametralnie różne zajęcia. Hiszpan jednak potrzebował czasu.
Jego drużyna narodowa rozpędzała się bardzo powoli. Mimo że swój pierwszy mecz przegrał on dopiero podczas mundialu w 2006 roku z Francją, to dalej ten zespół nie przekonywał. Z pewnością bilans 25 spotkań bez porażki robił wrażenie, ale Hiszpanie, jak to Hiszpanie, chcieli wreszcie coś wygrać. Turniej w Niemczech wydaje się być punktem przełomowym, ponieważ wkrótce po nim coś wreszcie drgnęło. Po wrześniowym meczu eliminacyjnym do Euro 2008 przeciwko Irlandii Północnej (porażka 2:3) Aragones zdecydował się „odpalić” legendę Realu Madryt – Raula. Decyzja ta była bardzo kontrowersyjna, a media szukały w niej drugiego dna. Doświadczony szkoleniowiec jednak był konsekwentny.
Porażka z Francją wpłynęła również na zmianę stylu gry. Od tego momentu Aragones postanowił przenieść słyną tiki-takę do reprezentacji. Postawił na kontrolę piłki, szybką jej wymianę i ofensywę. Wprowadził szereg młodych piłkarzy, jak Ramos, Iniesta, David Villa, i uczynił z nich swoich liderów. Wszystko to przyniosło efekt w 2008 roku. Złota generacja hiszpańskich piłkarzy, prowadzona przez Aragonesa, wreszcie udowodniła, że mogą ślicznie grać w piłkę i wygrywać mistrzostwa. Triumf na boiskach w Austrii i Szwajcarii był pierwszym od 1964 roku sukcesem „La Furia Roja” na arenie międzynarodowej. Po turnieju Aragones postanowił zakończyć tę przygodę, lecz jego idea wciąż żyła. Położył on solidne podwaliny pod kolejne sukcesy tej drużyny narodowej. To on sprawił, że „Roja” wreszcie stała się „La Furia”.
Jaki był Luis Aragones?
Pierwsze, co przychodzi do głowy, to to, że był stanowczy i konsekwentny. A do tego pewny siebie i raczej nigdy nie gryzł się w język. Przed mundialem w Niemczech twierdził, że jeśli jego reprezentacja nie zdobędzie mistrzostwa, to on się podda do dymisji. Jak się skończyło, to wiemy. – Mogłem się pomylić, wypowiadając jedno zdanie, ale to jedno zdanie nie pozbawi mnie posady selekcjonera – tak skomentował tę sytuację.
Zawsze mówił to, co myślał. Był bardzo bezpośredni i szczery. Nie bawił się w dyplomację, przez co miewał kłopoty. Dziennikarze za nim nie przepadali, zresztą ze wzajemnością. Był znakomitym psychologiem. Potrafił dotrzeć do swoich podopiecznych i zbudować ich przed ważnym meczem. Całą presję związaną z wynikiem zawsze brał na siebie, nic więc dziwnego, że piłkarze po prostu go uwielbiali i żaden z nich nigdy nie powiedział o nim złego słowa.
Jednak z Luisem, nieważne, czy w klubie wiodło ci się dobrze czy źle, na kadrę zawsze przyjeżdżało się z przyjemnością. Wiedziałeś, że będziesz dobrze trenował, będziesz się śmiał i że wyjedziesz stamtąd z żalem, odliczając tygodnie, które trzeba było czekać do następnego spotkania. Xavi
Miał też drugą twarz. Dla bliższych mu osób nie był gburem ciskającym w dziennikarzy, wręcz przeciwnie, był uśmiechniętym i przyjaznym człowiekiem. Zmarł w wieku 75 lat.