Wisła Kraków zremisowała z mistrzem Estonii – Levadią Tallin w meczu drugiej rundy kwalifikacyjnej Ligii Mistrzów. Spotkanie rozgrywane w strugach ulewnego deszczu zakończyło się remisem, uratowanym w ostatniej minucie spotkania przez Piotra Ćwielonga.
Wisła, jako kolejna polska drużyna, miała dzisiaj stanąć do boju o najważniejsze klubowe rozgrywki w Europie – Ligę Mistrzów. Ostatnią ekipą, która dostąpiła zaszczytu gry w europejskiej elicie był łódzki Widzew w pamiętnym sezonie 1996/97, kiedy to gracze z Al. Piłsudskiego mierzyli się z Borussią Dortmund, Atletico Madryt i Steauą Bukareszt. W tym roku droga mistrza Polski do wymarzonej grupy Champions League ma być łatwiejsza, a to wszystko ze względu na nowe wytyczne europejskiej federacji odnoszące się do kwalifikacji, dzięki którym Wiślacy unikną starcia z takimi potęgami jak choćby Arsenal Londyn czy Olympique Lyon. Zmiany dokonane przez UEFA nie oznaczają jednak, że krakowianie mogą być pewni awansu, przed nimi trzy rundy eliminacji, a w pierwszej mieli zmierzyć się z mistrzem Estonii – Levadią Tallin. Drużyna z estońskiej stolicy, która została założona dopiero w 1998 roku, od tego czasu prawie co sezon grała w europejskich pucharach, jednak bez większych osiągnięć. Wiślacy przed meczem byli więc murowanymi faworytami, ale przemeblowana obrona drużyny Macieja Skorży z Wojciechem Łobodzińskim na prawej i nieogranym ostatnio Mariuszem Jopem na środku obrony pozostawiała wiele niewiadomych.
Spotkanie, rozgrywane ze względu na remont stadionu przy ul. Reymonta w Sosnowcu, obie ekipy rozpoczęły niemrawo, a próby konstruowania akcji ofensywnych przez jednych, jak i drugich były dość nieporadne. Gra, zwłaszcza Wiślaków, była bardzo niedokładna, podopieczni Macieja Skorży mieli problem z wymianą trzech celnych podań. W niecelnych zagraniach przodował przesunięty na prawą obronę Łobodziński, jedna z jego strat piłki mogła spowodować zagrożenie pod bramką Mariusza Pawełka, ale rozpędzony Andriejew wybiegł z futbolówką poza linię końcową boiska. Piłkarze Levadii zaskoczyli krakowian agresywną grą od początku spotkania, a pressing stosowany przez graczy z Tallina przynosił im wymierne korzyści – Wiślacy mieli duży problem z przedostaniem się pod bramkę Kaalmy. W ekipie Macieja Skorży było wyraźnie widać brak kogoś, kto wziąłby na siebie ciężar gry, absencja Rafała Boguskiego była od pierwszego gwizdka sędziego bardzo widoczna. Po kwadransie gry trener Skorża, widząc niefrasobliwość Łobodzińskiego, postanowił przemeblować blok defensywny i popularny „Łobo” wrócił na skrzydło, a do obrony przesunięty został Junior Diaz.
Pierwszą groźną akcję piłkarze „Białej Gwiazdy” przeprowadzili w 22. minucie. Świetnie na skrzydle zachował się nowy nabytek Wisły – Andraż Kirm, który zgubił rywala i podał dokładnie do Małeckiego, ten mocno zagrał w pole karne, gdzie piłkę próbował przyjąć Paweł Brożek, jednak futbolówka odskoczyła zbyt daleko od nogi króla strzelców polskiej ekstraklasy i niebezpieczeństwo pod bramką Levadii zostało zażegnane. Pierwszy atak dodał Wiślakom skrzydeł, coraz częściej próbowali zagrażać bramce Kaalmy, a najbardziej widoczny był szalejący na lewym skrzydle Słoweniec Kirm. Aktywni od początku spotkania mistrzowie Estonii, zostali zepchnięci do głębokiej defensywy.
Kolejną wyśmienitą okazję po ponad pół godzinie gry miał Kirm. Bardzo dobrze w pole karne do Słoweńca zagrał Brożek, a ten uderzył świetnie swoją teoretycznie słabszą, prawą nogą, ale piłka wylądowała tylko na poprzeczce. Estończycy postanowili nastawić się na grę z kontry i decydowali się na strzały z każdej pozycji, jednak ani razu poważniej nie zagrozili bramce strzeżonej przez Pawełka.
Kiedy wydawało się, że do przerwy wynik nie ulegnie zmianie, niespodziewanie prowadzenie uzyskali goście z Tallina. Przed polem karnym Nikita Andriejew łatwo ograł Mariusza Jopa i uderzył mocno w krótki róg bramki, którego w tej sytuacji nie upilnował Pawełek i piłka zatrzepotała w siatce. Na ławce trenerskiej Wisły nikt nie ukrywał zaskoczenia takim obrotem sprawy, zwłaszcza, że przez ostatni kwadrans to krakowianie niepodzielnie rządzili na boisku. Próby wyrównania wyniku przed przerwą w wykonaniu Wisły nie udały się i po 45 minutach na Stadionie Ludowym w Sosnowcu mieliśmy nie lada sensację.
Na ofensywę od początku drugiej połowy zdecydował się trener Skorża, desygnując do gry Piotra Ćwielonga w miejsce najsłabszego w pierwszej odsłonie Wojciecha Łobodzińskiego. Zmiany przyniosły wymierny efekt już od pierwszych minut po przerwie. Wiślacy, w strugach ulewnego deszczu, który rozpadał się na dobre nad stadionem w Sosnowcu, przystąpili do frontalnego ataku, który kompletnie zaskoczył gości z Tallina.
Pod polem karnym Levadii mieliśmy istne oblężenie, do którego z co raz większą ochotą włączali się nawet obrońcy „Białej Gwiazdy”. Dobrą okazję do wyrównania wyniku spotkania miał Paweł Brożek, ale zbyt późno zauważył błąd golkipera gości i na tablicy świetlnej wciąż mieliśmy wynik niekorzystny dla krakowian. Nie zniechęciło to jednak piłkarzy Skorży, którzy co chwilę stwarzali groźne sytuacje pod bramką Kaalmy. Wyśmienitą okazję miał Marcelo, który po dośrodkowaniu Jirsaka trafił w poprzeczkę, dobijać próbował jeszcze Mariusz Jop, ale wyborną interwencją popisał się estoński bramkarz.
Duże zaangażowanie ofensywne Wiślaków mogli wykorzystać piłkarze Levadii. Kwadrans po rozpoczęciu drugiej połowy w sytuacji „sam na sam” z Mariuszem Pawełkiem znalazł się strzelec pierwszej bramki Andriejew, ale jego strzał był minimalnie niecelny. Rosnące napięcie udzielało się wszystkim, nawet trenerowi Skorży, który w pewnym momencie otrzymał ostrą reprymendę od norweskiego arbitra, Tommy’ego Skjervena, za protesty przy linii bocznej.
Kiedy skomasowane ataki Wiślaków nie dawały efektu, krakowianie spróbowali ataku pozycyjnego i to mogło się dla nich skończyć tragicznie. W 66. minucie mogło być 2:0 dla gości, w fatalnym stylu piłkę stracił Diaz, ta trafiła do najaktywniejszego w ekipie z Tallina, Andriejewa, który spudłował z najbliższej odległości. Upływający czas co raz bardziej plątał nogi Wiślakom i co rusz narażali się na groźne kontry Estończyków. Po jednej z takich akcji swojego szczęścia próbował Gussiew, ale jego strzał z 20 metrów nie znalazł drogi do bramki strzeżonej przez Pawełka.
Nieporadność w wykończeniu akcji Wisły była rażąca, niewiele zmieniło wprowadzenie na boisko Mauro Cantoro, który zmienił Jirsaka. Krakowianie stwarzali sobie sytuacje pod polem karnym Kaalmy, ale brakowało dokładności ostatniego podania i celności w strzałach na bramkę. Swoją szansę miał Ćwielong, ale nie wykorzystał dobrego podania Kirma. Próbował także z rzutu wolnego wprowadzony chwilę wcześniej Cantoro, ale jego uderzenie ugrzęzło w murze złożonym z obrońców Levadii.
Deszcz nad Stadionem Ludowym nie zamierzał ustąpić, podobnie nie mieli ochoty odpuścić gracze z Tallina, którzy konsekwentnie starali się jak najdłużej utrzymywać piłkę z dala od własnego pola karnego. Ostatnie dziesięć minut to desperackie próby zmiany niekorzystnego wyniku przez piłkarzy „Białej Gwiazdy”, ale podobnie jak przez większość meczu próby Wiślaków były dość nieporadne. Najlepszą szansę na choćby uzyskanie remisu zmarnował kapitan krakowian – Radosław Sobolewski, który, będąc w sytuacji „sam na sam” z Kaalmą, fatalnie spudłował.
Do ostatniej sekundy, nawet w doliczonym czasie gry, Wiślacy robili wszystko, żeby na rewanż do Tallina jechać w lepszej sytuacji i w końcu udało się. Kiedy na zegarze stadionowym widniała 93. minuta trybuny stadionu w Sosnowcu wybuchły radością. Fatalny błąd obrońcy Levadii, po którym przed Kaalmą znalazło się trzech Wiślaków, ostatecznie na gola zamienił Ćwielong.
Norweski arbiter nie pozwolił już mistrzom Estonii wznowić gry, co oznacza, że sytuacja w jakiej do rewanżu w Tallinie przystąpią Wiślacy jest minimalnie lepsza, ale i tak nie jest to wynik, jakiego wszyscy sobie życzyliśmy.