ŁKS Łódź spadł z ekstraklasy w żenującym stylu. Często słychać było opinie, że to najsłabszy beniaminek od lat. Dlaczego więc ci sami piłkarze, którzy byli chłopcami do bicia na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, teraz grają jak z nut?
Łódzki Klub Sportowy na razie bawi się I ligą. Zmasakrowanie Odry Opole 4:0 i wygrana 3:0 ze Stomilem Olsztyn sprawiają, że kibice „Rycerzy Wiosny” ponowie uwierzyli w swój klub i tłumnie zasiadają na Galerze, żeby wspierać swoich ulubieńców.
Najlepszy trener ligowy
1 maja przypada w Polsce Święto Pracy. Jednak dla Kazimierza Moskala dzień ten okazał się jego ostatnim u dotychczasowego pracodawcy. Prezes Tomasz Salski znany ze swojej cierpliwości postanowił rozwiązać umowę ze szkoleniowcem. Jako jeden z głównych powodów rozstania podawane było słabe zaangażowanie w życie i treningi zespołu w czasie pandemii. Jego miejsce zajął trener Wojciech Stawowy.
Decyzja tyle kontrowersyjna (ostatni seniorski klub, jaki prowadził, to Widzew Łódź w 2015 roku), co potrzebna. W związku Moskala z ŁKS-em zaczęło brakować chemii, obie strony był sobą zmęczone i ktoś w końcu musiał powiedzieć, że czas najwyższy się rozstać. Nawet najbardziej niepoprawni optymiści nie wierzyli, że sympatycznemu wąsaczowi uda się utrzymać ŁKS w ekstraklasie.
Wyniki drużyny nadal nie zwalały z nóg, kibice doszukiwali się kumoterstwa, jakoby głównym orędownikiem zatrudnienia Stawowego miały być bliskie związki z szarą eminencją ŁKS-u – dyrektorem sportowym Krzysztofem Przytułą. Należy pamiętać jednak, że na karb tych wyników spada to, iż trener dostał drużynę rozbitą mentalnie i kompletnie nieprzygotowaną fizycznie przez trzymiesięczną przerwę od grania. Co ciekawe, ŁKS Stawowego jedyne zwycięstwo w ekstraklasie odniósł w meczu, w którym dwukrotnie tracił prowadzenie, sztuka ta nie udała się trenerowi Moskalowi ani razu.
„Bieda jest lepszym spoiwem niż szczęście”
Nie oszukujmy się. ŁKS nie jest najbogatszą drużyną w Polsce. W porównaniu ze swoim młodszym bratem ze wschodu „Rodowici” są biedni. Na szczęście dzięki mądremu zarządzaniu klubem, siatce skautingowej i jednemu z najlepszych, aczkolwiek kontrowersyjnych, dyrektorów sportowych, Krzysztofowi Przytule, „Rycerze Wiosny” wciąż się rozwijają i tworzą projekt, którego za kilka lat będzie zazdrościć cała Polska. Głównym kryterium transferowym dla łódzkiej drużyny nie jest wielkie nazwisko lub prestiż, tylko to, czy dany zawodnik będzie pasował do ultraofensywnego stylu gry, jaki prezentują łodzianie. W ten sposób ŁKS tworzy gwiazdy takie jak Dani Ramirez, który wcześniej zawodził w Stomilu Olsztyn. Dyrektor Przytuła sam prowadzi obserwację zawodników i, jak mówi, minimalny czas takiej obserwacji to pół roku, wymarzony to rok. W ten sposób ŁKS pozyskuje ambitnych piłkarzy, którzy zostawiają serce na murawie.
Drugim punktem projektu sportowego ŁKS-u jest akademia. „Rycerze Wiosny” żyją w ścisłej symbiozie ze szkołą mistrzostwa sportowego Marcina Gortata. Projekt dosyć świeży już zdążył wyprodukować takich piłkarzy, jak: młodzieżowy reprezentant Polski Jan Sobociński, łakomy kąsek dla wielu drużyn Adam Ratajczyk czy też utrzymujący się w ekstraklasie Piotr Pyrdoł, który zdobył z Legią mistrzostwo Polski.
Sam prezes Salski wielokrotnie powtarzał, że najważniejsze jest nie popełniać starych błędów. To znaczy nie żyć ponad stan oraz promować i transferować zawodników za duże pieniądze (tu przykład Jakuba Wróbla, który był nieprzydatny dla drużyny i udało się go sprzedać za 250 tysięcy złotych do Stali Mielec). Oczywiście ŁKS ma swoje grzechy. Przeszacowano potencjał niektórych zawodników. Tu kamyczkiem do ogródka Salskiego jest Tadej Vidmajer. Obrońca ściągnięty ze Słowenii musiał zabrać ze sobą swoją rodzinę, zmienić swoje życie o 180 stopni. Kiedy został uznany za nieprzydatnego, zamiast rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron i wypłacić część pozostałych pieniędzy, Tadej dusi się w czwartoligowych rezerwach.
Wyciągnąć wnioski
Sezon 2019/2020 okazał się dla łodzian upokarzający. Najsłabszy beniaminek od lat regularnie był obijany przez bardziej doświadczone drużyny. Piłkarze bez żadnego doświadczenia na najwyższym poziomie nie byli gotowi na wyzwania, jakie stawiała im ekstraklasa. Kiedy spadek mieli już pewny, zatrudniono nowego, lepszego trenera. Od meczu z Górnikiem Zabrze po tym, jak ŁKS nie miał już szans na utrzymanie, szkoleniowiec rozpoczął przygotowania do walki o powrót w trybie obozowym. Po piłkarzach było widać zmęczenie fizyczne, ale trener Stawowy, wybitny psycholog, na nowo rozpalił w nich żar i chęć wygrywania. Za przykład niech służy mecz z Rakowem, w którym to łodzianie dwukrotnie przegrywali, żeby na koniec zwyciężyć 3:2. Czy też batalia pucharowa ze Śląskiem, w której w 119. minucie Piotr Gryszkiewicz wyrównał na 2:2, żeby później ambitni „Rycerze Wiosny” mogli wygrać serię rzutów karnych.
Transfery przeprowadzane przez duet Stawowy – Przytuła również wskazują na to, że kadra szykowana jest już na ekstraklasę. Oprócz zastrzyku młodych piłkarzy takich, jak: Gryszkiewicz, Ibre-Torti, Wszołek, Kot pozyskano sprawdzonych w boju Nawotkę, Dankowskiego czy też doświadczonego Tosika. W tym ostatnim upatrywać należy rozwiązania najbardziej widocznego problemu ełkaesiaków w ekstraklasie. Brak defensywnego pomocnika, który zawczasu przerywa akcje przeciwników, odbił się łodzianom czkawką. Tosik, którego wielu nie uważa nawet za piłkarza, jest tym, którego gracze Football Managera określają „Holding Miedfielderem” – zawodnikiem od brudnej roboty.
Każdy piłkarz niech pamięta – wynik derbów to rzecz święta
A więc nadszedł ten dzień. ŁKS po tylu latach posuchy zmierzy się z Widzewem. Tylko łodzianin zrozumie prestiż tego wydarzenia i presję, jaka ciąży na zawodnikach obu drużyn. Wszyscy mamy nadzieję na grad bramek, efektowne akcje i niezapomniane emocje. Naprzeciw siebie staną dwie odmienne filozofie zarządzania klubem. Pokora kontra brawura. Kto wróci z tego pojedynku z tarczą? CDN…
„Ja mam milion, ty masz milion – razem mamy Widzew”. O ziemi nieobiecanej przy alei Piłsudskiego 138