Liverpool nie podołał zadaniu, jakie zostało przed nim postawione. „The Reds” zdołali wyłącznie zremisować 0:0 z Realem Madryt, co oznaczało oczywiście awans „Królewskich”. Madrytczycy dzięki temu już po raz dziewiąty na przestrzeni ostatniego dziesięciolecia zagrają w półfinale Champions League.
Liverpool zwyczajnie bił głową w mur. Wszystkie ataki „The Reds” kończyły się nieskutecznymi próbami zagrożenia bramce „Królewskich”. Realowi Madryt należał się ten awans. Na wyróżnienie zdecydowanie zasługiwała postawa obrońców oraz Thibaut Courtois. To głównie dzięki konsekwentnej grze w defensywie Real awansował do półfinału Champions League.
Liverpool przed rewanżem na własnym stadionie stał przed potwornie trudnym zadaniem. Piłkarze Juergena Kloppa musieli w końcu odrobić stratę z pierwszego spotkania z Realem, w którym przegrali 1:3. Była to niezwykle wymagająca misja. W końcu podopieczni Zinedine’a Zidane’a ostatni raz przegrali swój mecz w styczniu, gdy ich przeciwnikiem było Levante.
Wszyscy kibice „The Reds” liczyli więc na to, że ich ukochani zawodnicy na Anfield dokonają tego, co miało miejsce w starciu z Barceloną. Liverpool rozgromił wówczas „Barcę” 4:0 i mimo sporej straty po pierwszym spotkaniu zdołał odrobić lekcję i rozgromić „Blaugranę” w rewanżu.
Defensywne podejście Realu Madryt
Kontuzje w kadrze Realu zmusiły francuskiego szkoleniowca „Królewskich” do wystawienia na prawej obronie Fede Valverde, Urugwajczyk grał na tej pozycji przez większą część meczu z Barceloną. Wszyscy oczekiwali od niego, że znowu zanotuje co najmniej solidne spotkanie.
Liverpool miał okazję na otworzenie wyniku tego meczu już w 2. minucie gry. Niestety dla „The Reds” niezwykle klarowną sytuację zmarnował Mohamed Salah. Egipcjanin nie przyzwyczaił do tego kibiców Liverpoolu, ponieważ w tym sezonie jest on najskuteczniejszym strzelcem w ekipie Juergena Kloppa z 28 trafieniami na koncie.
Real musiał z pewnością uważać na tego zawodnika, jeżeli chciał awansować do dalszej fazy Champions League. Jak wszyscy dobrze wiemy, takiego piłkarza nie można lekceważyć. Dodatkowo Salah swoją grą w początkowej fazie spotkania mógł tylko utwierdzić wszystkich w tym przekonaniu. „Mo” był niezwykle aktywny i od samego początku spotkania wykazywał się swoją nieustępliwością.
Gospodarze tego meczu naciskali na ekipę „Los Blancos” i to bardzo. Real się cofnął. Nie był odważnie grającą drużyną, podobnie jak Chelsea we wtorkowym starciu z FC Porto. Czy mogło się to na nich zemścić? Z pewnością. Tym bardziej że Liverpool był coraz groźniejszy.
Liverpool dalej nieskuteczny
Jednak Real po upływie pierwszego kwadransa wziął się do roboty. Na zażegnanie większości zmartwień kibiców „Królewskich” okazję miał Karim Benzema. Francuz w 20. minucie popisał się bardzo wyrafinowanym dryblingiem, po którym oddał dość kąśliwy strzał. Jak się skończyła ta akcja? Niestety dla madrytczyków piłka wylądowała na słupku
Jak na złość dla Zinedine’a Zidane’a na uraz narzekać zaczął Casemiro. Brazylijczyk zaczął utykać, co mogło wywołać zmartwienie na twarzach fanów hiszpańskiego zespołu. Wychowanek Sao Paulo dość szybko rozwiał wszelkie wątpliwości. Zaledwie chwilę po tym, jak został sfaulowany przez zawodnika Liverpoolu, zdecydował się na rewanż.
Pomocnik nie przebierał w środkach i zaliczył bardzo agresywne przewinienie na Jamesie Milnerze. Za to zagranie obejrzał żółtą kartkę. Casemiro wiedział więc, że musi się mieć na baczności, co w przypadku bronienia korzystnego wyniku z pierwszego meczu mogło okazać się kluczowe.
Pierwsza połowa zakończyła się dla Realu po prostu korzystnie. Bezbramkowy rezultat mógł zadowalać gości, jak i ich kibiców. Taki wynik bowiem dawał „Królewskim” awans do półfinału. Jeżeli Juergen Klopp i jego Liverpool chcieli wyeliminować Real, musieli zagrać o wiele bardziej zdecydowanie, bo właśnie tego brakowało w grze Liverpoolu – konkretów.
Co prawda atakowali oni bramkę „Królewskich”, ale jak powszechnie wiadomo, żeby awansować, same ataki nie wystarczą, trzeba strzelać bramki, czego Liverpool nie potrafił dokonać w pierwszych 45 minutach.
Sytuacje Wijnalduma czy Mane z końcówki pierwszej części meczu nie napawały optymizmem. Brakowało zimnej krwi, wyrachowania, tego samego, czego zabrakło we wtorkowych starciach FC Porto czy Bayernowi, a przede wszystkim tego samego, czego brakuje Liverpoolowi już od dłuższego czasu.
Real Madryt konsekwentny w swoich poczynaniach
Początek pierwszej połowy zwiastował dalsze ataki Liverpoolu, dalsze starania o strzelenie bramki, której brakowało, aby przywrócić w szeregach „The Reds” nadzieję na awans. Thibaut Courtois miał dużo, a nawet bardzo dużo pracy przy akcjach liverpoolczyków. Belg notował dobre zawody. Real w tym sezonie może naprawdę polegać na dobrej dyspozycji Belga, a ten mecz był kolejnym tego przykładem.
Real próbował odpowiedzieć na ataki gospodarzy. Jednak mimo wszystko podopieczni „Zizou” skupiali się głównie na grze w defensywie, co było jak najbardziej zrozumiałe. Co mogło zaimponować? Real po raz kolejny bez Sergio Ramosa wyglądał solidnie w grze obronnej. O ile jeszcze pół roku temu wydawało się, że wyniki Realu są mocno zależne od kapitana „Królewskich”, tak podczas tego spotkania kolejny raz można było stwierdzić, że ekipa francuskiego szkoleniowca potrafi sobie poradzić bez Ramosa. Mało tego, potrafi sobie dobrze poradzić.
Nie da się jednak ukryć, że spotkanie nie było porywające. Tempo nie było zawrotne. Realowi odpowiadał bezbramowy rezultat, Liverpool natomiast pomimo tego, że na boisku w drugiej połowie zameldował się Diogo Jota, nie potrafił skruszyć królewskiego muru, jaki zbudował Zinedine Zidane.
Liverpool zawiódł po raz kolejny…
Real grał z kontry, próbował wytknąć „The Reds” ich wszystkie błędy w defensywie, które momentami popełniali podopieczni Kloppa. Ale to właśnie Liverpool ciągle atakował. Grał coraz bardziej ryzykownie, lecz dalej nie potrafił znaleźć drogi do bramki. Mijała 70. minuta, a na boisku dalej utrzymywał się bezbramkowy remis.
Czy Liverpool potrafił z tym coś zrobić? Otóż nie. Wręcz przeciwnie. To Real zdecydował się przejąć inicjatywę. Co prawda nie na długo, jednak było to dość skuteczne, ponieważ „Królewscy” uzyskali upragniony awans. Twarda gra Realu opłaciła się. „Królewscy” byli niezwykle skuteczni w odbiorze. Na tym tle oprócz defensorów niezwykle wyróżniał się Casemiro. Można śmiało powiedzieć, że Brazylijczyk zaliczył bardzo dobre spotkanie.
Liverpool jednak po raz kolejny w tym sezonie zawiódł. Sam fakt, że piłkarze Kloppa nie potrafili strzelić bramki na swoim stadionie, jeszcze rok temu byłby całkowicie nie do zaakceptowania. To spotkanie chyba najlepiej podsumowało nieudany sezon w wykonaniu Liverpoolu. Ciągłe ataki, które nie dały gospodarzom nic pożytecznego. Mecz zakończył się wynikiem 0:0, a bramkarz „Królewskich” – Thibaut Courtois, mógł nazwać się niepokonanym.