To już przesądzone. Zmiana formuły Ligi Mistrzów dojdzie do skutku. Wraz z nią pożegnamy się również z tak mocno krytykowaną przez możnych reformą Platiniego. To chyba odpowiedni czas, by podsumować kilkuletni plan wdrożony przez byłego prezesa UEFA. Czy reforma spełniła swoje założenia? Czy rzeczywiście przez ten czas doszło do wyrównania szans w europejskim futbolu? A może „dobra zmiana” jedynie obrzydziła wszystkim elitarne rozgrywki, pozwalając wkroczyć żebrakom w obdartych łachmanach na salony?
Pomysł Platiniego miał być swoistym Planem Marshalla dla najbiedniejszych w futbolu. Głównym jego założeniem było dopuszczenie do stołu klubów z biedniejszych i słabszych lig. Do stołu, przy którym rozgrywa się gra o wielką stawkę i kasę. Przez lata mistrzowie z krajów Europy Wschodniej i Skandynawii byli wybijani w eliminacjach przez trzecie i czwarte drużyny z najlepszych lig świata. Pogłębiało to przepaść pomiędzy elitą a resztą stawki.
Od 2009 roku pięć miejsc w fazie grupowej Ligi Mistrzów było zagwarantowane tylko dla maluczkich. Całkiem sensowne rozwiązanie, które przy okazji sprawiało, że Liga MISTRZÓW autentycznie takową się stała.
Bardzo szybko pojawiły się jednak głosy sprzeciwu ze stron najbogatszych klubów na świecie. – Grać co roku z BATE czy innym Ludogorcem!? Co to ma być!? Obniża to tylko poziom rozgrywek – co i rusz grzmieli prezesi Barcelony, Bayernu czy angielskich bogaczy. Między wierszami można było jednak wyczytać, że chodzi im o wartość marketingową produktu, jakim jest Liga Mistrzów. Bo choć populistyczne hasła jasno mówią, że poziom i atrakcyjność rozgrywek się obniżył, to suche fakty sugerują coś innego.
Atrakcyjność rozgrywek
Ten argument to główny oręż w walce przeciw reformie Platiniego. Potentaci twierdzą, że przez dopuszczenie słabych drużyn do rozgrywek drastycznie obniżył się poziom rozgrywek. Okazuje się, że niekoniecznie tak jest, a i liczba maluczkich w fazie grupowej Ligi Mistrzów od lat pozostaje niezmienna. W latach 2004–2009 wystąpiło 20 drużyn z krajów znajdujących się poniżej 13. miejsca w rankingu UEFA (dodaliśmy do tego Rumunów, którzy choć mieli dobre okresy, to marketingowo i finansowo i tak stali po stronie „biedaków”). Daje to średnią czterech drużyn na sezon. Obecnie jest ich pięć, więc o wielkiej różnicy nie mówimy. Chyba że dodatkowy Ludogorec czy Steaua rocznie komuś niszczy obraz Ligi Mistrzów jako elitarnych rozgrywek.
Częściową nieprawdą jest, że mistrzowie mniejszych lig pełnią rolę worków do bicia. Tak było jedynie w ostatnich sezonach 2014/2015 i 2015/2016, kiedy to wszyscy (!) mistrzowie z mniejszych lig zajęli 4. miejsca w grupach i uciułali łącznie niewiele ponad 15% możliwych do zdobycia punktów. We wcześniejszych latach nie było tak dramatycznie. Zdarzały się okresy, w których zespoły te potrafiły zdobyć 1/3 możliwych punktów. Weźmy np. 2012/2013 – Celtic z 10 oczkami wchodzi do fazy pucharowej, Cluj z takim samym dorobkiem ląduje w LE, podobnie jak BATE z sześcioma punktami. Zawodzi jedynie Dinamo Zagrzeb z jednym punktem w zdobytym w grupie z Realem, Lyonem i Ajaxem. Podobnie udany był kolejny sezon, w którym mistrzowie z miejsc 13–53 zdobyli 24% możliwych do zgarnięcia punktów.
http://i67.tinypic.com/33wnqdc.png
Boli niektórych, że tak nieeksluzywne drużyny grają w tych rozgrywkach, ale gdybyśmy wzięli wicemistrzów Francji czy kluby z trzecich, czwartych miejsc z La Liga, Premier League czy Bundesligi, liczba zdobytych punktów w poszczególnych latach byłaby podobna.
Co ciekawe, w latach przed reformą maluczcy, którzy przechodzili przez trudniejsze przecież sito eliminacyjne, nie prezentowali się wiele lepiej. Średnia niespełna 20% zdobytych punktów z możliwych w latach 2004–2009 nie jest oszałamiająca. A zdarzały się sezony, kiedy trzy drużyny (Maccabi, Sparta Praga i Rosenborg) zgarnęły siedem z 54 oczek. Ale oczywiście tamte ekipy poziomu nie obniżały. W sezonie 2005/2006 honor biedaków uratowała Artmedia Petrżalka, zdobywając sześć oczek. Reszta czterech ekip (FC Thun, Sparta Praga, Rosenborg, Rapid Wiedeń) wywalczyła 10 punktów. Zdarzały się lepsze lata, ale żaden z nich nie był oszałamiający na tyle, by stwierdzić, że mistrzowie z mniejszych lig byli weryfikowani kiedyś przez wymagające eliminacje.
Podobnie sprawy się mają ze spektakularnymi sukcesami w Lidze Mistrzów. W latach 2004–2009 do fazy pucharowej nie awansował nikt. FC Kopenhaga i Rosenborg otarły się o to, zdobywając po siedem punktów. Po reformie Platiniego udało się to trzem ekipom. FC Kopenhaga w sezonie 2010/2011, APOEL-owi w 2011/2012 (ćwierćfinał) i Celtikowi w 2012/2013. Bilans niezły, ale Francuzowi zależało na tym, by co najmniej jedna ekipa rocznie potrafiła znaleźć się w najlepszej szesnastce elitarnych rozgrywek. Faktem też jest to, że od trzech lat poza FC Basel nikt z maluczkich nie otarł się o wyjście z grupy. To dla wielu wystarczający argument, by mówić o bezsensowności pomysłu promowania mistrzów z biedniejszych i mniejszych lig. Bo jak się okazuje, w atrakcyjność rozgrywek zbytnio to nie uderza.
Czy reforma Platiniego coś zmieniła?
O to, że reforma skończy swój żywot, jesteśmy przekonani. Lobby potentatów jest ogromne, więc jedynie zasadne pytanie, czy stanie się to za rok, czy dwa. Stanie się wtedy wspomnieniem cudownych czasów dla maluczkich jak komunizm dla przedstawicieli pewnych zawodów w Polsce. Ale czy rzeczywiście plan wyrównania szans spełnił swoje zadanie? Oceńmy to.
Czy którykolwiek z klubów zadomowił się w Lidze Mistrzów?
W pełni udało się to jedynie BATE Borysów (czterokrotnie w fazie grupowej w ostatnich pięciu latach) i Dinamo Zagrzeb (trzykrotnie). Ze ścieżki mistrzowskiej trzy razy awans uzyskał także Celtic Glasow, ale Szkoci od lat uchodzili za stałego domownika rozgrywek. Za bywalca Ligi Mistrzów uchodzi również Viktoria Pilzno, ale Czesi znaleźli się w futbolowym raju jedynie albo aż dwukrotnie.
http://i66.tinypic.com/s1jomq.png
Więcej debiutantów
Debiutantów było całkiem sporo, bo aż dziesięciu i co, najważniejsze, z różnych stron Europy. Do Ligi Mistrzów udało się trafić bardziej azjatyckiej Astanie, ale i Malmo z Północy. To był jeden z głównych celów. Spełnionych, warto dodać. Dzięki grze w fazie grupowej ta dziesiątka oraz drugie tyle drużyn, które po latach wróciło na salony, mogły zarobić około 10 mln euro. Jak je spożytkowano, to osobna kwestia. Ścieżka szybkiego zarobku, a przez to rozwoju została otworzona.
Powalczyć z najlepszymi
Założenie było proste. Mistrzowie z mniejszych lig bogacą się poprzez regularne granie w fazie grupowej LM, zdobywają doświadczenie, by za kilka lat rzucić rękawice największym. Rzeczywistość okazała się trochę inna… Jedynie trzy drużyny wyszły z grupy. To zdecydowanie za mało.
LM otwarta na nowe kraje
Promowanie futbolu. Wspaniała rzecz, ale czy została spełniona? Raczej tak. Mimo że elitarne rozgrywki zawitały jedynie do dwóch krajów debiutanckich (Kazachstan, Białoruś), to po latach przerwy najlepsze drużyny mogły być oglądane w Słowenii, Szwecji, Bułgarii czy Austrii. Uzmysławia to dobrze mapka pokazująca, jakie kraje czekają na Ligę Mistrzów więcej niż 18 lat. Z poważnych zostaliśmy jedynie my.
Rozwój europejskich średniaków
W 2009 roku w czołowej setce rankingu UEFA znalazło się jedynie siedem klubów z lig mniejszych. Najwyższe, 70., zajmował Rosenborg. Obecnie takowych drużyn jest blisko 20 i znajdują się dużo wyżej niż przed siedmioma laty. Najwyżej Olympiakos (24. miejsce) i Viktoria Pilzno (43.). Jasno to obrazuje, że średniacy rozwinęli się na tyle, że choć w samej Lidze Mistrzów pełnią rolę statystów, to stać ich na to, by z sukcesem konkurować z możniejszymi w Lidze Europy. Jak wielki wpływ miały na ich rozwój pieniądze z gry w elicie, możemy się jedynie domyślać.
http://i64.tinypic.com/15o9g5g.png
Obrazują to również skoki poszczególnych drużyn w rankingu UEFA. Weźmy takie BATE. 2009 roku Białorusini zajmowali 175. miejsce i byli lani przez wszystkich poważnych przeciwników. Obecnie są na 64. pozycji. Podobny skok zanotowali Czesi z Pilzna, którzy siedem lat temu byli nieklasyfikowani, bo o europejskich pucharach nawet nie śnili. Regularna gra w Lidze Mistrzów i korzyści z tego płynące pomogły również FC Basel. Szwajcarzy uchodzą obecnie za rywala godnego nawet największych, a należy pamiętać, że fazę grupową LM w sezonie 2008/2009 (ostatni przed reformą) kończyli z jednym punktem i bilansem bramkowym 2–16. Wychodzili więc z tego punktu, w którym znajduje się Legia, BATE, Dinamo Zagrzeb i kilka innych drużyn.
Zakopać przepaść i stworzyć wyrównane rozgrywki
Nie. Przepaść, zwłaszcza finansowa, pogłębiła się i na nic zdały się pieniądze płynące z wiecznie otwartego kurka z napisem „Champions League”. Wszyscy idą do przodu, tyle że mniejsi w tempie wzrostu PKB w Peru, a potentaci w tempie mknącego TGV. Nie jesteśmy fachowcami w kwestii fizyki, ale nie ma opcji, by kiedykolwiek te ścieżki rozwoju się złączyły.
***
Plusów reformy Platiniego jest wiele i na dłuższą metę doprowadziłaby ona do wyrównania poziomu. Tyle tylko, że na to nie chcą pozwolić potentaci. Nowa formuła Ligi Mistrzów zabije szansę na rozwój mniejszym klubom i skutecznie zarygluje drzwi do raju. I, o ironio, wcale nie uatrakcyjni rozgrywek, a jedynie napcha kieszenie prezesom. Problemem nie są maluczcy, oni pełnią rolę tła, robią za przysłowiową babę z wąsem w elitarnych rozgrywkach. Pośmiać się i zapomnieć. Problemem jest to, że najmożniejsi uciekli reszcie o lata świetlne i walka o europejskie trofea będzie toczyć się między tą samą dziesiątką drużyn. Kiedyś wicemistrz Francji grał w finale Ligi Mistrzów z mistrzem Portugalii, a teraz sukcesem i sufitem dla drużyn z tych krajów będzie gra w 1/8 LM. A ten rozstrzał między niewielką elitą a resztą będzie się pogłębiać. Tak jak i to w bywa w życiu.