Liga Mistrzów OFC zdobyta przez spacerujące Auckland City


Nowozelandzki hegemon dwunasty raz zdobył tytuł mistrza kontynentu. Liga Mistrzów OFC nie wymagała od niego wielkiego wkładu

27 maja 2024 Liga Mistrzów OFC zdobyta przez spacerujące Auckland City
aucklandcityfc.com

Ile dobrych spotkań należy rozegrać, żeby zostać mistrzem kontynentu? W większości przypadków trzeba rozegrać ich tyle, ile meczów prowadzi do wygrania finału. Brzmi to niezmiernie błaho, ale Liga Mistrzów OFC kolejny raz pokazała swoją antagonistyczność. Auckland City rozegrało wyłącznie jeden dobry mecz w turnieju, a wygrało całe rozgrywki. W nich oczywiście nie brakowało typowo oceańskich wtop i akcentów.


Udostępnij na Udostępnij na

Plaża, palmy i piłka nożna

Auckland City od samego początku rozgrywek wyglądało, jakby przyjechało do Tahiti na urlop. Mecze tej drużyny w fazie grupowej prowadzone były po linii najmniejszego oporu, co mogło się zemścić już w pierwszym spotkaniu. Drużyna z Nowej Zelandii w drugiej połowie przegrywała 1:2 z Rewą FC z Fidżi, jednak udało jej się uratować remis. W następnej kolejce gier wiele zwiastowało kolejną wtopę i remis z Hekari United z Papui Nowej Gwinei. Zwycięstwo w doliczonym czasie gry wyszarpał Liam Gillion. Jedynie ostatnie spotkanie z Solomon Warriors zostało pewnie wygrane. Prawda jednak jest taka, że zespół z Wysp Salomona grał przez całe rozgrywki absolutnie rozczarowująco. Drużyna typowana do tego, by powalczyć o zdetronizowanie Auckland City, przegrała wszystkie mecze i po fazie grupowej pojechała do domu.

Piłkarze z Nowej Zelandii następnie zmierzyli się w półfinale z nowokaledońską AS Magenta. Mecz był wyrównany i spokojnie mógł potoczyć się w dwie strony. Auckland wykorzystało jedną z niewielu okazji i wygrało 1:0. Piłkarze z francuskiego terytorium zamorskiego bardzo mocno mogli sobie pluć w brodę.

Jedynie w finale ekipa z Nowej Zelandii pokazała trochę poziomu i przejechała się po gospodarzach, tahitańskim AS Pirae, 4:0. Nakreślając jednak wszystkie czynniki, warto dopowiedzieć, że AS Pirae rozegrało po prostu beznadziejne spotkanie. Mogło to być pośrednią konsekwencją zmęczenia wynikającą z dużo krótszych przerw między kolejnymi spotkaniami. A one były spowodowane… chociażby upadkiem linii lotniczych w Vanuatu.

Oceańska niepunktualność

Oceania jest regionem, w którym nikomu nigdzie się nie spieszy. Niejednokrotnie uwidaczniało się to podczas poprzednich turniejów – czy to klubowych, czy reprezentacyjnych. A to ktoś nie zdążył zgłosić drużyny na czas, a to ktoś nie zdążył dotrzeć na swoje spotkanie. W tegorocznej edycji miało miejsce to drugie zdarzenie, ale tym razem wyjątkowo nie z winy osób decyzyjnych w klubie.

Ifira Black Bird z Vanuatu miała rozegrać swój pierwszym mecz fazy grupowej 12 maja, a na Tahiti – gdzie odbywały się wszystkie spotkania – dotarła… 16 maja.

Często w takich przypadkach klub zostaje najzwyczajniej w świecie ukarany walkowerem. OFC w tym przypadku zlitowało się nad Ifirą i przełożyło jej mecze. Powód? Lot, którym miała dostać się na wyspę, po prostu się nie odbył z powodu upadku krajowych linii lotniczych.

Ifira do Tahiti dotarła dosłownie kilka godzin przed swoim pierwszym meczem – z gospodarzami, AS Pirae. Naturalnie, zmęczeni po locie zawodnicy nie mieli szans z wyżej notowanym rywalem. Odbili się dwa dni później na najsłabszej drużynie w grupie – samoańskim Vaivase-Tai FC. Aczkolwiek w finalnym rozrachunku nic to nie dało wobec porażki z AS Magenta, która zniszczyła marzenia o wyjściu z grupy.

Nawiązując do nowokaledońskiego klubu, trzeba wspomnieć, że jeden z jego zawodników popisał się dosyć niekonwencjonalnym wyczynem. Germain Haewegene został królem strzelców Ligi Mistrzów OFC, mimo że na listę strzelców wpisał się tylko w jednym meczu. Oczywiście było to spotkanie z Vaivase-Tai, któremu Haewegene strzelił pięć bramek.

Liga Mistrzów OFC nie dla mięczaków

Samoańskie Vaivase-Tai było jedyną ekipą, która brała udział w turnieju dzięki kwalifikacjom międzypaństwowym. Siedem krajów z najlepszym ligami w rejonie może z automatu wystawić swojego jednego przedstawiciela w rozgrywkach. Natomiast pozostałe cztery – Samoa, Samoa Amerykańskie, Tonga i Wyspy Cooka – muszą walczyć o jeden pozostały slot.

Tam Vaivase-Tai okazało się najlepsze, nie tracąc w trzech meczach żadnej bramki. Na odmiennym biegunie było Vaiala Tongan z Samoa Amerykańskiego, które w takiej samej liczbie spotkań wyciągało piłkę z siatki aż… 41 razy. Strach pomyśleć, co by było, gdyby ta drużyna grała w fazie grupowej Ligi Mistrzów OFC.

Strach miał też towarzyszyć jej rywalom, gdyż specjalnie ku temu bramkarz Vaiala Tongan na każde spotkanie wychodził z… toporem w ręce.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze