Nie przybył do Monachium tylko po to, by zarabiać więcej i mieć większe szanse na zdobywanie co roku mistrzostwa Niemiec. Jednym z głównych celów było wygranie tej upragnionej, jedynej w swoim rodzaju i niezwykle trudnej do zdobycia Ligi Mistrzów. Nigdy jednak z Bayernem nawet się do tego pucharu nie zbliżył, tak jak miało to miejsce, gdy przywdziewał strój Borussii Dortmund.
Cofając się kilka lat, aż do roku 2013, kiedy w żółto-czarnym trykocie z nr „9” biegał nieźle zapowiadający się piłkarz, Robert Lewandowski, miał miejsce mecz. Wielkie wydarzenie, które elektryzowało całą Europę, ale w szczególności piłkarskie Niemcy i poniekąd Polskę. Były już gracz Lecha Poznań, który na głębsze wody wypłynął niejako dzięki szansie, jaką otrzymał w „Kolejorzu”, doprowadził słynną Borussię aż do samego finału, w którym doszło do starcia z odwiecznym rywalem – Bayernem.
Pierwszy od lat i jedyny w historii finał Ligi Mistrzów z udziałem niemieckich drużyn zakończył się zwycięstwem ekipy z południa Niemiec, która niedługo potem, chcąc utrzymać wysoki poziom, sprowadziła właśnie polskiego napastnika, by ten stał się katem dla defensywy rywali.
Ten hiszpański koszmar
W pewnym momencie w europejskim futbolu zaszło zjawisko, w którym wiele do powiedzenia miały drużyny z Hiszpanii. Oprócz Realu Madryt i FC Barcelona pojawiła się także ekipa Atletico Madryt, a i wciąż z powodzeniem swój kraj reprezentowały także Sevilla FC czy kilka innych zespołów. Na nieszczęście dla Bayernu, jak i samego Lewandowskiego w tym czasie Bawarczykom los nakazywał grać właśnie z najlepszymi przez wielkie „N”. I choć brak sukcesów można częściowo usprawiedliwiać pechem podczas losowań w dalszych fazach rozgrywek, tak Bayern w okresie, w którym powinien grać futbol godny mistrzów, często zawodził.
Z postrachu, który przed laty straszył całą obronę Realu Madryt, strzelając im cztery gole w jednym meczu, nie zostało wiele. Lewandowski zgasł i jeżeli nawet robił swoje w Bundeslidze, bijąc kolejne rekordy i przeganiając legendy niemieckiej piłki w klasyfikacji strzelców, tak w Lidze Mistrzów nie potrafił wziąć gry na siebie. W dziewięciu spotkaniach, jakie rozegrał Robert Lewandowski od początku swojej kariery w barwach Bayernu przeciwko hiszpańskim klubom, mowa tu o meczach w fazie pucharowej, strzelił raptem trzy gole! Zawodnik, od którego wymaga się czegoś niekonwencjonalnego, nie potrafił zabłysnąć w takich starciach.
Ten problem był często, a nawet jest do dziś wysuwany na pierwszy plan. Trudno nie zauważyć, że najlepszy strzelec z Bundesligi, choć jest gwiazdą na krajowym podwórku, w meczach najważniejszych, decydujących o awansie do kolejnej rundy europejskich pucharów gdzieś znika.
Bawarski walec na zwolnionych obrotach
Najprościej jest jednak uderzać w Lewandowskiego. Gwiazda, która lśni na tle Werderu Brema, FC Ausgburg czy VfL Wolfsburg, niekoniecznie jest w stanie taśmowo ładować bramki Realowi, Barcelonie czy Atletico. I co właściwie w tym dziwnego? Wiadomo z góry, jakie zespoły prezentują wyższy poziom. Dostać jednak zawsze się musi najlepszemu zawodnikowi oraz trenerowi.
W tej drugiej kwestii sytuacja też nie do końca była zadowalająca. Po sukcesie, jaki dał klubowi Jupp Heynckes, powtórzyć wyczynu nie potrafił ani Pep Guardiola, ani Carlo Ancelotti, którzy trafiając na hiszpańskie potęgi, znali je niemalże jak własną kieszeń. Tego samego oczekuje się właściwie po Niko Kovacu, któremu dostaje się za mało przekonywujący styl gry oraz brak dominacji, z jakiej klub był znany w ostatnich latach przed jego przyjściem. Warto jednakże podkreślić, że z czasem Bayern miał coraz starszą kadrę i bardzo mocno opierał swój pierwszy skład na piłkarzach zbliżających się do piłkarskiej emerytury.
Jedynym ciągnącym wózek zawodnikiem, który robi to, co do niego należy, jest tak naprawdę właśnie Lewandowski, któremu gorszy okres nie przytrafia się zbyt często, a w dodatku jest to piłkarz właściwie niezniszczalny.
Jeśli zatem na wyższy poziom wskoczą tacy gracze jak Serge Gnabry, Kingsley Coman, Philippe Coutinho, który szuka swojej formy sprzed transferu do Barcelony, to kto wie, być może wówczas ekipa z Monachium zwolni hamulec ręczny i ruszy do przodu.
Pierwsze zwiastuny
To, że Robert Lewandowski w końcu z Bayernem może coś osiągnąć również w Lidze Mistrzów, nie musi być wcale zadaniem nie do wykonania. Po pierwsze sam napastnik jest w życiowej formie, strzela gola za golem i pod tym względem należy z pewnością do europejskiej czołówki. Polak strzela w każdym meczu i to obojętnie, czy gra w Bundeslidze, w Lidze Mistrzów czy reprezentacji. O jego skuteczności przekonywały się różne zespoły, ale z nich wszystkich to Tottenham doświadczył tego najbardziej, bo nie dość, że „Lewy” strzelił angielskiej ekipie dwa gole, to sam Bayern „Koguty” po prostu rozniósł.
📸 Philippe Coutinho. pic.twitter.com/o5mRINMRYV
— Bayern & Germany (@iMiaSanMia) October 21, 2019
I to jest kolejny argument potwierdzający tezę, że niemiecki gigant z Lewandowskim w składzie może dużo w tej edycji namieszać. Zwycięstwo 7:2 pokazuje, że drużyna jest bardzo silna. Dobrze odnajduje się Philippe Coutinho, który może okazać się tym, kim nie tak dawno dla polskiego snajpera był w Bayernie Thomas Mueller.
Oczywiście zdarzają się wpadki jak ta ostatnia w derbach Bawarii przeciwko FC Augsburg, ale i swoje klęski niegdyś musieli przełknąć nie tacy trenerzy jak Kovac. Chociażby sam Pep Guardiola poległ z Augsburgiem. Zresztą ten sam szkoleniowiec przegrywał znacznie w pucharach ze wspomnianymi hiszpańskimi gigantami.
"Walka„ o króla strzelców w BL obecnie wygląda tak:
Lewandowski 12
Werner+Weghorst 11#BundesTAK #Lewandowski pic.twitter.com/MPuZzkqVnW— Patryk Rybka (@RybkaPatryk) October 20, 2019
Może właśnie ten niepozorny Bayern ze wciąż lekceważonym Kovacem i Lewandowskim, na którego wszyscy uważają, pokaże, że po lekkiej przebudowie i pożegnaniu duetu Ribery – Robben jest w stanie grać tak dobrze jak dawniej. Zresztą sam Lewandowski wydaje się być jeszcze lepszym zawodnikiem i może w końcu błyśnie zgodnie z oczekiwaniami kibiców.
Bayern Przede wszystkim przespał wymianę pokoleniową, duetem skrzydłowych Frank Ribery i Arjen Robben grał zdecydowanie za długo, powinni zostać wymienieni gdzieś w dwa tysiące piętnastym roku. Oni od tego roku coraz więcej łapali kontuzji, poważnych zastępców nie było, a rywale do gry w LM w tym czasie się wzmacniali.