Gdybyśmy w naszej lidze grali systemem wiosna – jesień, czołówka tabeli wyglądałaby nieco inaczej. Wówczas mistrzem Polski zostałaby Legia, za jej plecami uplasowałby się „Kolejorz”, natomiast ostatnie miejsce promujące do gry w europejskich pucharach zajęłaby ekipa z Bielska-Białej. Kto przyczynił się do tak wspaniałej postawy „Górali”?
Rok 2014 dla ekipy Podbeskidzia miał być niezwykle nerwowy. Rozpoczynała go bowiem jako najgorszy zespół ekstraklasy, plasując się na ostatnim miejscu, i niewiele wskazywało na to, że najbliższe miesiące wywindują „Górali” na wyższą lokatę. Byli głównym kandydatem do spadku z ligi, tym bardziej że zimowe wzmocnienia oraz okres przygotowawczy nie napawały optymizmem.
https://twitter.com/PilkarskiPoker/status/434352273745911808
W zespole ze Śląska nie było praktycznie nikogo, komu zależałoby na zaangażowaniu oraz walce o utrzymanie. W połowie sezonu 2013/2014 było widać, że to nie ma szans powodzenia. Z zespołu odszedł Czesław Michniewicz, który pomimo uratowania zespołu przed spadkiem nie udźwignął odpowiedzialności w nowym sezonie. Nic dwa razy się nie zdarza i głosy ekspertów były jednoznaczne: Podbeskidzie w tym sezonie spada z hukiem!
W miejsce „Polskiego Mourinho” przybył on – Leszek Ojrzyński, który parę miesięcy wcześniej został odwołany z funkcji trenera Korony Kielce. Pierwsze mecze Ojrzyńskiego w zasadzie niczym się nie różniły od tych poprzednich za kadencji Michniewicza. Podbeskidzie grało nudno, bez polotu i świeżości, a głośne pokrzykiwanie oraz ogromne ilości ekspresji ze strony nowego szkoleniowca szły na marne.
Wszystko zmieniło się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na wiosnę. Bielszczanie zaczęli przede wszystkim nie przegrywać, a ich obiekt stał się twierdzą nie do sforsowania. Każdy, kto przyjeżdżał na ulicę Rychlińskiego, został odprawiany z kwitkiem. Na wiosnę wygrali siedem spotkań, zanotowali tyle samo remisów, natomiast przegrali zaledwie dwa razy. Mówiło się wówczas o wielkiej przemianie dzięki Ojrzyńskiemu. Zawodnicy byli bowiem ci sami, lecz zmieniła się myśl szkoleniowa, a przede wszystkim w szatni pojawiły się charakter i wola walki. Leszek Ojrzyński stał się biblijnym pasterzem, który pilnował oraz pielęgnował swoje zagubione owce w tym ekstraklasowym zgiełku oraz wyprowadził je na dobrą, oświetloną drogę.
@leszekmilewski korone mu odebrali, ciupagę dali, a Ojrzyński jak wojował tak wojuje!
— Krzychu (@krzych_l) August 31, 2014
Po półrocznej aklimatyzacji Ojrzyński postanowił stworzyć ponownie swój autorski projekt pod nazwą „Banda Świrów”. Każdy z nas doskonale pamięta tę wspaniałą atmosferę, która panowała w szeregach kielczan podczas zgrupowań i nie tylko. Do Bielska-Białej zostali sprowadzeni między innymi Maciej Korzym, Pavol Stano oraz Artur Lenartowski, czyli główne siły kieleckiej bandy. Od czasów tych transferów wszystko zaczęło wyglądać normalniej i swobodniej. Podbeskidzie powoli zaczęło przypominać zespół Korony za czasów Ojrzyńskiego. Był tam widoczny pomysł na grę, a jednocześnie twarda, a czasami i ostra walka rodem z Brittania Stadium.
Pomimo dobrej drugiej części sezonu 2013/2014 Podbeskidzie było wymieniane wraz z Górnikiem Łęczna do walki o utrzymanie w lidze. Za nim nie przemawiało absolutnie nic, wraz z finansami na czele, które były najgorsze w całej stawce. Jak wiadomo, w tej kwestii dzisiaj lepsza okazuje się Korona.
Dzisiaj możemy obserwować „Górali” w górnej połówce tabeli, grających na przekór wszystkim fachowcom. Co więcej, do trzeciego miejsca tracą zaledwie pięć oczek. Dlaczego więc nie pokusić się o walkę o coś więcej niż o pierwszą ósemkę? Podbeskidzie na to stać. Mając w swoim gronie Leszka Ojrzyńskiego, można zdziałać naprawdę dużo, wystarczy iść za jego wizją, która jest absolutnie możliwa do zrealizowania. Ojrzyński to facet kroczący twardo po ziemi, a przede wszystkim to facet trzymający twardo prym w szatni. Z nim można pośmiać się i pożartować, ale kiedy przychodzi czas na ciężką pracę, wtedy nie ma czasu na wygłupy. Mamy swojego Guardiolę, mamy Mourinho, to może czas na Kazimierza Wielkiego polskiej piłki. No bo przecież w każdym zespole Ojrzyński zastaje drużynę drewnianą, a zostawia murowaną.