Dominacja przy Łazienkowskiej. Legia rozbiła u siebie szczecińską Pogoń


Legia rozwiała dziś raczej wszelkie wątpliwości co do tego, komu należy się tytuł mistrza Polski. „Wojskowi” rozbili Pogoń 4:2

3 kwietnia 2021 Dominacja przy Łazienkowskiej. Legia rozbiła u siebie szczecińską Pogoń
Mateusz Kostrzewa / Legia.com

Ktoś może powiedzieć, że walka o mistrzostwo Polski skończyła się przed przerwą reprezentacyjną. Do końca sezonu pozostało siedem kolejek, a Legia Warszawa przed tą serią gier miała dość okazałą, siedmiopunktową, przewagę nad drugą Pogonią. Jednak dla „Portowców” ten mecz mógł zmienić wiele, ponieważ spotkanie przy Łazienkowskiej było pojedynkiem „o sześć punktów”.


Udostępnij na Udostępnij na

Legia kolejkę wcześniej pewnie pokonała Zagłębie Lubin na wyjeździe 4:0. Dlatego też zewsząd pojawiały się głosy o tym, jakoby warszawiacy zapewnili już sobie krajowe mistrzostwo. Jak wcześniej wspomniano, posiadali oni aż siedem punktów przewagi nad drugą Pogonią i tak naprawdę nic nie zapowiadało walki o triumf na krajowym podwórku do ostatniej kolejki. Nie w obliczu tak rozpędzonej Legii.

Pogoń chciała pokazać, że wszyscy ci, którzy przestali wierzyć w ich końcowy triumf, mocno się pomylili. Podopieczni Kosty Rujanicia zajmowali miejsce wicelidera, a swoim ostatnim meczem dali nadzieję kibicom. Nadzieję na odrodzenie zespołu, który jeszcze do niedawna znajdował się w lekkim dołku.

Wygrana w derbach pomorza z Lechią na pewno mogła w tym tylko pomóc. To nie podlega wątpliwościom. Jednak piłkarze Pogoni, żeby uwodnić wszystkim wokół, że mylą się co do ich szans na mistrzostwo, musieli stawić czoła prawdziwemu potworowi. Maszynie, którą bardzo pewnie sterował Czesław Michniewicz i ani myślał jej zatrzymywać.

Bartosz „Kozak” Kapustka

Bartosz Kapustka, odkąd wrócił do polskiej ekstraklasy, spisuje się świetnie. Ba, jest prawdziwym „kozakiem”, i to trzeba przyznać śmiało. Stąd też brak powołania dla niego na ostatnie zgrupowanie kadry narodowej dziwił. I to bardzo dziwił.

Jednak sam zawodnik w tym czasie odebrał jedno wyróżnienie, które chyba najlepiej zwieńczyło jego ostatnie miesiące gry na polskich boiskach. Gracz Legii został wyróżniony nagrodą piłkarza lutego PKO BP Ekstraklasy. Kandydatów było wielu, jak chociażby klubowy kolega Kapustki – Thomas Pekhart. Natomiast dla nikogo ten wybór nie powinien być zaskoczeniem.

Wiara w Bartosza rosła z meczu na mecz i każdy oczekiwał świetnego występu w najważniejszym momencie sezonu, a takim była bez wątpienia sobotnia konfrontacja ze szczecińską Pogonią. To właśnie Kapustka przez wielu był wskazywany jako jeden z zawodników, którzy mają poprowadzić Legię do końcowego triumfu w rozgrywkach ekstraklasy.

Legia jest nie do zatrzymania

Zwycięskiego składu się nie zmienia. To mit oraz przysłowie, które dość często są praktykowane w świecie piłki. Jednak Czesław Michniewicz nie postanowił się do niego odwoływać, ponieważ w wyjściowej jedenastce wprowadził jedną zmianę względem ostatniego meczu z Zagłębiem Lubin.

Filip Mladenović wrócił do podstawowego składu, co było rzeczą oczywistą. Serb nie zagrał w Lubinie tylko dlatego, że pauzował z powodu nadmiaru żółtych kartek. Zdziwić mogło natomiast posadzenie na ławce rezerwowych Pawła Wszołka. Trener Legii zdecydował się na nieco bardziej defensywny wariant i przesunął Josipa Juranovicia na prawe wahadło, co wiązało się ze zrezygnowaniem w tym pojedynku z byłego gracza m.in. Polonii Warszawa.

Kosta Rujanić za to postanowił wykonać dwie roszady w porównaniu z zespołem, na jaki postawił w derbach Pomorza. Do podstawowego składu „Portowców” wskoczyli Adam Frączczak oraz ukarany trzy tygodnie temu czerwoną kartką Kacper Smoliński. Na ławce rezerwowych spotkanie zaczęli chociażby Rafał Kurzawa, Luka Zahović czy świeżo upieczony kadrowicz, Kacper Kozłowski.

Ledwo zaczął się mecz, a już oglądaliśmy pierwszego gola. Przepięknym uderzeniem z dość ostrego kąta popisał się on. Niezawodny, niepowstrzymany i fenomenalny Filip Mladenović. Świetnie przypieczętował w ten sposób swój powrót do wyjściowej jedenastki i już w 4. minucie było 1:0 dla gospodarzy.

Nie minęło pięć minut, a Dante Stipica drugi raz musiał wyjmować piłkę z siatki. 20. bramkę w tym sezonie ekstraklasy zdobył Thomas Pekhart, utrzymując niesamowitą średnią jednej bramki na mecz. Ponadto Josip Juranović dość szybko pokazał, że trener Michniewicz nie mylił się co do wystawienia go w wyjściowej jedenastce, ponieważ już w 9. minucie zanotował swoją drugą asystę w tym spotkaniu.

Szybkie to było. Bardzo Szybkie. Legia już w 14. minucie prowadziła trzema bramkami. Wszystko za sprawą pewnie wykorzystanej „jedenastki” przez Thomasa Pekharta. Po błędzie Luisa Maty i jego zagraniu ręką Szymon Marciniak wskazał na 11. metr, a jak już wszyscy wiemy, czeski napastnik nie myli się w takich momentach.

Bezsilna Pogoń…

Dla atrakcyjności samego spotkania taki początek nie oznaczał nic dobrego. Legia po pierwszym kwadransie prowadziła 3:0, a dodatkowo widać było, że nie ma zamiaru spocząć na laurach. Pogoń była po prostu bezbarwna i popełniała gigantyczne błędy w organizacji defensywy. Kolejne bramki legionistów wydawały się więc kwestią czasu.

Jedyne, czym Pogoń zagroziła bramce Legii, to strzał Michała Kucharczyka w 27. minucie, po którym piłka lekko sparowana przez Artura Boruca wylądowała na poprzeczce. Mógł być to dość znamienny powrót „Kuchy’ego” na Łazienkowską, jednak przy tym uderzeniu zabrakło zwyczajnie szczęścia.

Piłkarze Pogoni w 30. minucie mogli się zastanawiać, po co tak naprawdę ten mecz dalej się toczy. Legia strzeliła bramkę na 4:0, a jej autorem był Mateusz Wieteska po bardzo dobrym dośrodkowaniu Andre Martinsa. Takiego obrotu spraw raczej nikt się nie spodziewał. Podopieczni Michniewicza po zaledwie 30 minutach wygrywali 4:0. Tak, dokładnie, CZTERY DO ZERA.

Jednak „Portowcy” zdołali strzelić gola przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę. Na listę strzelców wpisał się Adam Frączczak, mimo tego, że wszyscy myśleli, iż Artur Boruc po fenomenalnej paradzie zdołał obronić dobitkę snajpera Pogoni. Nic bardziej mylnego.

Pierwsza część spotkania zakończyła się więc wynikiem 4:1 dla Legii. Mimo tego, że piłka nożna widziała wiele historii, w których przegrywający zespół wracał do gry, to raczej nikt nie spodziewał się zwycięstwa, a nawet remisu Pogoni w tym meczu. Legioniści po prostu zdeklasowali przyjezdnych i druga połowa wydawała się w zasadzie formalnością.

Mistrzem Polski jest Legia?

Druga połowa nie zapowiadała się na obfitą w bramki. Przez pierwszy kwadrans drugiej części gry nie padła żadna. Dość groźną sytuację na podwyższenie swojego prowadzenia miała Legia. W 65. minucie podyktowano legionistom rzut wolny ze skraju pola karnego, jednak jego wykonanie było dalekie od doskonałości.

Pogoń wyglądała podobnie jak po pierwszym kwadransie pierwszej połowy, czyli jak drużyna, która straciła jakiekolwiek nadzieje na punkty. W późniejszych fazach meczu po prostu brakowało równej rywalizacji między obiema drużynami. Jak się już wcześniej spodziewano, druga połowa była tylko formalnością.

Legia co prawda stwarzała okazję, jednak żadna z nich nie była na tyle groźna, aby zagrozić bramce Dante Stipicy. Można śmiało powiedzieć, że zawodnicy Michniewicza w pewien sposób oszczędzali swoje siły. Nie było w tym nic dziwnego, stołeczną ekipę czekał bowiem w następnej kolejce mecz z odwiecznym rywalem – Lechem Poznań.

Pogoń zdecydowała się wykorzystać nieco lekceważące podejście gospodarzy i strzelić drugą bramkę w tym spotkaniu. Wszystko zadziało się za sprawą zamieszania w polu karnym i faulu Artema Szabanowa. Szymon Marciniak po raz drugi w tym pojedynku wskazał na 11. metr, a tę okazję pewnie wykorzystał Kamil Drygas.

Pogoń próbowała, Pogoń miała jeszcze kilka okazji, jak chociażby ta Sebastiana Kowalczyka z końcówki meczu. Jednak nie zdołała znaleźć drogi do bramki strzeżonej przez Artura Boruca.

Mecz zakończył się wynikiem 4:2. Taki rezultat prawdopodobnie rozstrzygnął losy walki o mistrzostwo Polski. Czy Legia więc ma już zapewniony triumf w rozgrywkach ekstraklasy? Do rozegrania zostało co prawda siedem meczów, ale raczej nikt nie wyobraża sobie scenariusza, w którym to „Wojskowi” nie zdobyliby krajowego mistrzostwa.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze