Jagiellonia nieco niespodziewanie pokonała u siebie Legię Warszawa 2:0. Białostoczanie zbliżyli się tym samym do ścisłej czołówki tabeli. Legioniści ponieśli z kolei pierwszą porażkę w trwającym sezonie, tracąc szansę na objęcie fotela lidera rozgrywek.
Po przełamanie
Pojedynki z warszawską Legią były ostatnio dla Jagiellonii istną katorgą. Nie chodzi tu tylko o zeszły sezon, jakże jednak traumatyczny z perspektywy białostoczan – „Wojskowi” zaaplikowali wówczas rywalom okrągłe dziesięć bramek, pewnie odprawiając rywali jesienią i wiosną. Nadszedł czas na rehabilitację, o czym w Białymstoku wszyscy doskonale wiedzieli. Okoliczności były przecież sprzyjające, z atutem własnego boiska włącznie.
Jagiellonia pozostawała niepokonana od blisko miesiąca (porażka 1:2 ze Śląskiem), dość śmiało krocząc w kierunku górnej części tabeli. Owszem, postawa białostoczan nie należała ostatnio do nienagannych – mowa tu choćby o wymęczonym zwycięstwie nad Radomiakiem (3:2) i rozczarowującym podziale punktów z Łódzkim Klubem Sportowym (1:1). Finalnie liczą się jednak wyniki, w tym przypadku obiektywnie satysfakcjonujące.
Nieposkromieni goście
Białostoczanie stanęli dziś przed egzaminem niełatwym. To zresztą mało powiedziane, Jagiellonia podejmowała wszak drużynę Legii Warszawa, niepokonaną na przestrzeni nowego sezonu. „Wojskowi” rozpędzali się z każdym tygodniem, pewnie budując swoją ligową pozycję. Podopieczni trenera Runjaica pokonali w środę drużynę Pogoni Szczecin (4:3), inkasując trzy punkty po imponującym powrocie w ostatnich minutach.
Legii przyświecał zatem jeden, dość jasny cel – zwycięstwo. Stwierdzenie, jakoby każdy inny rezultat był kompletną klęską, nie jest jednak odpowiednio miarodajne. Drobne potknięcia zdarzają się wszystkim, szczególnie przy tak napiętym terminarzu. Takowego scenariusza nikt jednak w obozie Legii nie brał pod uwagę, przynajmniej nie przed pierwszym gwizdkiem sędziego.
Zaskakujący początek
Ku zaskoczeniu większości widzów to Jagiellonia szybko wyszła na prowadzenie. W 13. minucie Dominik Marczuk odnalazł podaniem Jesusa Imaza, ten oddał piłkę Jose Naranjo, który to posłał pewny strzał w prawy dolny róg bramki. Trafienie długo weryfikowano za pomocą VAR-u, jednak jak się okazało, wszystko odbyło się bez naruszenia jakichkolwiek przepisów.
Bramka wprawiła warszawskich kibiców w niemałe zakłopotanie, niemniej nikt nie popadał jeszcze wówczas w jakąkolwiek panikę. Byłoby to przecież absolutnie bezpodstawne, biorąc pod uwagę sporą skuteczność „Wojskowych” w odrabianiu strat.
Goście podjęli próbę przegrupowania szyków i szybkiego powrotu do gry. Szło to jednak mozolnie, na próżno było również szukać efektów w postaci zagrożenia pod bramką Zlatana Alomerovicia. Niedługo później to Jagiellonia ponownie dała się rywalom we znaki, powiększając prowadzenie w 29. minucie spotkania. Piłkę do siatki głową wpakował Imaz, dokonując tego zresztą ledwie minutę po groźnej próbie Afimico Pululu – strzał Angolczyka zatrzymał się jednak na słupku.
Ostatnie minuty pierwszej połowy należały do nieco zdezorientowanej dotąd Legii. Pierw z dystansu spróbował Muci, a po chwili szansę na zdobycie bramki zaprzepaścił Marc Gual, nieczysto trafiając w piłkę. Występ Hiszpana w pierwszej połowie należy określić jako jednoznacznie bezbarwny, sam zawodnik był niemal bezproduktywny.
Bezbramkowa druga odsłona
Niedługo po rozpoczęciu drugiej połowy Jagiellonia mogła stanąć przed szansą definitywnego zamknięcia spotkania. W 53. minucie sędzia Marciniak podyktował rzut karny za rzekomy faul Kapuadiego na Pululu. Po krótkiej analizie „jedenastka” została anulowana. Chwilę później okazję do zdobycia bramki kontaktowej uzyskał Marc Gual – Hiszpan minął się jednak z piłką.
W 60. minucie strzał głową oddał Makana Baku, a futbolówka trafiła w słupek. Losy spotkania próbowali odmienić wprowadzeni z ławki Maciej Rosołek i Jouse, jednak strzały piłkarzy Legii nieznacznie mijały światło bramki. Tuż przed zakończeniem spotkania drugą żółtą kartkę otrzymał Marco Burch, wylatując tym samym z boiska. Przyjezdni kończyli spotkanie w dziesiątkę, bezskutecznie atakując bramkę rywali. Po chwili sędzia Marciniak zagwizdał po raz ostatni, a zwycięstwo Jagiellonii stało się faktem.
W czubie ciasno
Podopieczni trenera Runjaica nie wykorzystali szansy objęcie fotela lidera rozgrywek. Legia utrzymała 2. lokatę w tabeli, przy czym jej strata do przewodzącego zestawieniu Śląska Wrocław nadal wynosi dwa oczka. „Wojskowi” rozegrali ponadto mecz mniej. Tuż za plecami Legii zameldowała się dziś Jagiellonia, dysponująca dorobkiem 19 zdobytych punktów (gwoli ścisłości – obie drużyny rozdziela jeszcze ekipa Rakowa).
– Wiele składowych zdecydowało, że zwyciężyliśmy, ale nie chcę teraz nikogo wyróżniać. Wypełniliśmy założenia, byliśmy zespołem i to było najważniejsze. Siła mentalna była dziś kluczowa, nie buduje się tego w tydzień. To proces, który postępuje, a jego efekty mogliśmy dziś widzieć. Ale przed nami jednak długa droga, aby na taki poziom zaangażowania wspinać się co kolejkę ligową
– stwierdził na pomeczowej konferencji szkoleniowiec gospodarzy Andrzej Siemieniec.
– O porażce zdecydowała pierwsza połowa i zbyt łatwo tracone gole. Po przerwie graliśmy lepiej, ale Jagiellonia broniła się dobrze i mądrze. Wiele zainwestowaliśmy w tę połowę, do końca próbowaliśmy zdobyć bramkę. Nie mieliśmy dziś wystarczająco umiejętności, aby napocząć rywala. To wszystko z mojej strony
– dodał trener Kosta Runjaic.
Już za tydzień (niedziela, 8 października) Jagiellonia zmierzy się na wyjeździe z Cracovią. W czwartek Legia zagra z kolei z drużyną AZ Alkmaar w ramach 2. kolejki fazy grupowej Ligi Europy. Zaledwie trzy dni później „Wojskowi” zmierzą się w hicie kolejki z Rakowem Częstochowa. Spotkanie zostanie rozegrane na obiekcie przy ulicy Łazienkowskiej.