Legia na ekstraklasowym rynku. Jak to wychodziło?


Legia Warszawa sprowadziła Patryka Kuna z Rakowa Częstochowa. Jak ruchy w obrębie ligi wychodziły im w ostatnich latach?

20 kwietnia 2023 Legia na ekstraklasowym rynku. Jak to wychodziło?
Dawid Szafraniak

To już pewne! Patryk Kun zostanie po bieżącym sezonie piłkarzem Legii Warszawa. Poza nim do stolicy Polski z dużą dozą prawdopodobieństwa trafi Marc Gual. Co łączy te dwa ruchy? Oba są prowadzone wewnątrz ekstraklasy. To nie pierwszy raz, kiedy Legia sięga po piłkarza z naszego podwórka...


Udostępnij na Udostępnij na

Legia Warszawa przeżywa dobry czas i choć raczej nie uda im się wygrać mistrzostwa Polski, prawie na pewno z powodu europejskich pucharów będą grali na kilku frontach. Dlatego też „Wojskowi” już zaczynają działać na rynku transferowym.

Po aktualnie odbywających się transferach można chyba się domyślić, jaka będzie strategia wiceliderów ekstraklasy na rynku – Kun, Gual, a więc wyróżniający się piłkarze na polskim podwórku. Ostatnio zabieranie graczy od ligowego rywala w ekstraklasie staje się coraz bardziej popularne. W tym artykule skupimy się tylko na Legii i na zawodnikach, którzy trafili tam w ostatnich pięciu sezonach (łącznie z tym) bezpośrednio z innego klubu z najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Przy każdym zawodniku znajdzie się również ocena jego przydatności w skali szkolnej…

Robert Pich (1) – po co on tej Legii?

Przed startem sezonu Legia ogłosiła, że do klubu przyszedł Robert Pich. Postać znana na polskim podwórku. W końcu przychodził ze Śląska Wrocław, w którym rozegrał prawie 300 spotkań. Ruch ten byłby dla Legii logiczny, bo w końcu jest to piłkarz całkiem solidny (przynajmniej na ławkę), jednak trzeba wziąć w tym wszystkim pod uwagę wiek. Legia sprowadziła 34-letniego Słowaka, który najlepsze lata ma już dawno za sobą. Zresztą ostatni sezon pokazał, że z wiekiem traci on na wartości.

To nie mogło się udać i w sumie cała dezaprobata kibiców wobec jego przyjścia do klubu ze stolicy potwierdziła się. Robert Pich wchodził do Legii jako podstawowy zawodnik, ale z czasem został odłożony przez trenera Kostę Runjaica. Przesuwał się coraz niżej i niżej w hierarchii skrzydłowych. Aż w końcu Niemiec całkowicie z niego zrezygnował. Ostatni raz wystąpił on ze Stalą Mielec miesiąc temu… przez sześć minut.

Dominik Hładun (4+) – wzorowy przykład drugiego bramkarza

Na ocenę Hładuna dość mocno wpłynął zbieg okoliczności, a właściwie nieszczęście Kacpra Tobiasza, który w lutym doznał kontuzji barku. Na skutek tego urazu nie mógł grać przez trochę ponad miesiąc, więc trzeba było go zastąpić. Sprowadzony przed sezonem z Zagłębia Lubin Dominik Hładun czy Cezary Miszta? Wątpliwości były, jednak ostatecznie Runjaic postawił na tego pierwszego. Nie mylił się! 27-latek zaliczył słaby początek z Widzewem Łódź, ale po czasie się poprawił – i to kolosalnie. Nie przez przypadek został w końcu wybrany najlepszym bramkarzem marca. Choć ostatnio miewa słabsze spotkania, nikt nie zapomni mu wybronienia zwycięstw z Górnikiem Zabrze czy Stalą Mielec.

Czy jego przyszłość maluje się w legijnych zielono-biało-czerwonych barwach? Ma kontrakt do czerwca 2026 i mniejszy potencjał sprzedażowy niż jego młodsi konkurenci. Dlatego z dużą dozą prawdopodobieństwa może zostać pierwszym bramkarzem „Wojskowych” na stałe (o ile już w tym momencie nie jest).

Patryk Sokołowski (2) – (nie)spełnione marzenia

Patryk Sokołowski to wychowanek Legii Warszawa, który trafił do klubu po ośmioletniej rozłące. W tym czasie pomocnik ten grał w Zniczu Pruszków, Olimpii Elbląg, Wigrach Suwałki i w końcu na poziomie ekstraklasy w Piaście Gliwice. Stąd miał już dobre podwaliny, aby trafić do klubu, o którym od dziecka marzył, żeby regularnie występować, czego sam nigdy nie ukrywał. W zespole gliwiczan grał od deski do deski i był ważnym zawodnikiem drużyny, a w połowie sezonu 2021/2022 przyszedł wspomóc Legię w najtrudniejszych dla klubu chwilach. I trzeba przyznać, że w jakimś stopniu się do tego przyczynił.

Ówczesny trener Legii, Aleksandar Vuković, lubił na niego stawiać. Były to takie dość mieszane występy, choć w większości grał nawet solidnie. Ale podkreślając „nawet”. Fakty są bowiem takie, że w normalnych okolicznościach Sokołowski raczej nie trafiłby do Legii. Tymczasem byli oni wówczas wmieszani w walkę o utrzymanie, więc musieli chwytać się kogokolwiek.

Skoro swoje zadanie spełnił, dlaczego ocena przy jego nazwisku jest taka niska? Za poprzednie pół roku w barwach klubu z Warszawy Sokołowski dostałby 3, ale za obecny sezon ocena zbliżałaby się do 1. Średnia: 2. W każdym razie Kosta Runjaic go kompletnie odłożył. Sokołowski dużo biega, jest typowym ekstraklasowym walczakiem, ale okazało się, że to za mało. Na pierwszy skład i nawet do wejścia. W pomocy większym zaufaniem cieszy się Igor Strzałek czy bardziej zbliżony do niego profilem Jurgen Celhaka.

Filip Mladenović (5+) – strzał w dziesiątkę

Kolejnym zawodnikiem jest Filip Mladenović. Od razu zaznaczam, że 5+ to najwyższa ocena, jaka pojawi się w tym zestawieniu. I to, że dostał ją akurat Serb, nikogo nie powinno dziwić. Do Warszawy przychodził z Lechii Gdańsk, gdzie był wyróżniającym się zawodnikiem, jednak skrzydła rozłożył dopiero w ekipie ze stolicy. Pierwszy sezon? Obok Tomasa Pekharta i Josipa Juranovicia był najlepszym zawodnikiem Legii. Według wielu nawet lepszym od wspomnianej dwójki. Strzelał, asystował, tworzył akcje swoim kolegom, a jednocześnie dobrze pracował w defensywie. Jak na polskie warunki trudno było znaleźć kogoś lepszego na jego pozycji. Gdyby miał 20 lat, na pewno zostałby sprzedany za olbrzymie pieniądze.

Ale nie po kolejnym sezonie. W nim Mladenović kompletnie zgasł i tak naprawdę wyłącznie przez te rozgrywki nie ma oceny 6. Bowiem w bieżącym sezonie powrócił do swoich „korzeni”. Ponownie gra jak z nut, zbiera zacne liczby i nie ma wątpliwości, że był to transfer, jak sam tytuł wskazuje, STRZAŁ W DZIESIĄTKĘ. Dlatego też szkoda, że latem najprawdopodobniej odejdzie on z ekstraklasy. Z tego też powodu przychodzi do klubu Patryk Kun.

Rafael Lopes (3-) – człowiek momentów

69 spotkań, 12 goli, 5 asyst – jak na napastnika wyniki przeciętne (nie ma co się oszukiwać). To liczby Rafaela Lopesa za czasów gry w Legii Warszawa. I właściwie oddają one to, co robił na boisku były zawodnik Cracovii. Był bardzo średnim graczem i w sumie na Legię za słabym. Ani nie wykręcał liczb – robił to Tomas Pekhart, ani też nie był jakimś „team playerem”. Był to zawodnik, którego kibice kojarzą wyłącznie z kilku momentów – przynajmniej jeżeli chodzi o grę w Legii. Dwa gole z Lechem Poznań w dwóch spotkaniach? To jego zasługa. W dodatku oba były strzelone jego charakterystyczną główką po wrzutce i oba ostatecznie zaważyły na końcowych wynikach meczów.

Gdyby nie fakt, że przyłożył się też do przypieczętowania awansu zespołu w dwumeczu z Florą Tallin czy wywalczył swoimi golami kilka ważnych punktów, pewnie ocena byłaby znacznie niższa. Niczym specjalnym się nie wyróżnił i z perspektywy czasu można stwierdzić, że był za słabym zawodnikiem na Legię. Z drugiej strony dał cenne zdobycze klubowi. Dlatego nie można ocenić jego pobytu w Legii jednoznacznie negatywnie.

Mateusz Cholewiak (1+) – Legia to ewidentnie za dużo

Tytuł akapitu i ocena dość wymowna. Walczak, po którym w sumie i tak, jak przychodził ze Śląska Wrocław, mało kto czegokolwiek się spodziewał. Przybywał on w sumie jako zmiennik, który miał kilka momentów. Na dłuższą metę zaliczył więcej słabych minut, w których niewiele dawał. A nawet jak coś dawał i rzeczywiście pobudzał kolegów z drużyny do działania, znowu uwydatniały się jego braki w szeroko rozumianej technice użytkowej. Zawodnik, z całym szacunkiem, za słaby na progi warszawskiego klubu. Nic dziwnego, że półtora roku później oddano go do Górnika Zabrze bez żadnego żalu.

Piotr Pyrdoł (1) – zmarnowany talent

Legia Warszawa w obrębie ekstraklasy wzmacniała swoje szeregi także o młodych zawodników z potencjałem, którzy w przyszłości mieliby stanowić o sile warszawian. No właśnie, mieli. Ostatecznie nie potwierdziło się to w przypadku Piotra Pyrdoła, który trafił do Legii, gdy ŁKS Łódź jeszcze grał w najwyższej klasie rozgrywkowej (przed sezonem 2019/2020). I poradził tam sobie… no właściwie nijak. Był na boisku przez łącznie 72 minuty i pożegnano się z nim po zaledwie siedmiu miesiącach. Dlatego ocena nie może być wyższa.

Bartosz Slisz (4+) – cichy bohater

Bartosz Slisz do dzisiaj jest najdrożej kupionym zawodnikiem w historii Legii Warszawa. Nic dziwnego, że chcąc go u siebie, warszawianie musieli liczyć się z wydatkiem opiewającym wokół kwoty 2 mln euro. Nieczęsto zdarzają się transfery wewnętrzne w ekstraklasie – jeszcze rzadziej sięgające takich pieniędzy. A jak do tej pory grał Bartosz Slisz? Zacznijmy od początku…

Bartosz Slisz trafił do Legii i nie miał łatwo. Z uwagi na status klubu próg błędów jest w Legii dużo mniejszy niż w Zagłębiu Lubin. I za to też mocno mu się obrywało. Popełniał masę pomyłek, ale z czasem widoczna była poprawa. Szczególnie dobrze radzi sobie w trwającym sezonie. Dlatego też po czasie wchodził coraz częściej i na dłużej. Stał się już etatowym graczem „Wojskowych”. Aż do dzisiaj. Jest to typowy przykład zawodnika od tak zwanej „czarnej roboty”.

Na dzisiaj jest zdecydowanie najlepszym pomocnikiem z inklinacjami defensywnymi w drużynie warszawiaków, co też przekłada się na minuty. Nie zagrał w tym sezonie tylko w dwóch oficjalnych meczach. Liczymy tu zarówno ekstraklasę, jak i rozgrywki Pucharu Polski. Z niepewnego, popełniającego dużą liczbę błędów chłopaka z Lubina stał się graczem, który nie dość, że haruje na meczach za dwóch, to jeszcze poprawił się znacząco pod względem rozgrywania piłki, co swego czasu było jego słabą stroną.

Arvydas Novikovas (1+) – gwiazda Jagiellonii zawodem Legii

Jeżeli chodzi o okienko transferowe przed sezonem 2019/2020, jednym z, wydawałoby się, najlepszych ruchów transferowych były przenosiny Arvydasa Novikovasa. Bo na papierze to musiało wypalić. Największa gwiazda Jagiellonii Białystok, sprawdzona już przez kilka lat w naszej lidze i reprezentant Litwy – piłkarsko kraj bardzo słaby, ale o czymś świadczy, że w tej chwili jest ich drugim najlepszym strzelcem w historii i trzecim najczęściej występującym zawodnikiem. Ruch ten był dobry również ze względu na cenę. Legia pozyskała go za 300 tys. euro, co jak na klasę zawodnika było sumą śmieszną.

Niemniej wyglądało to dobrze tylko na papierze. Piękna oprawa wokół tego ruchu, wielkie oczekiwania, ale na boisku Litwin był irytujący dla samych kibiców „Wojskowych”. Dużo strat, zmarnowanych szans, a na liczby się to nie przekładało. Łącznie zagrał 24 razy, zdobył cztery gole i asystował pięć razy. Statystyki te niby aż tak źle nie wyglądały, natomiast niemal od samego początku było właściwe widać, że on po prostu tu nie pasuje.

Na początku tłumaczono to aklimatyzacją. Ale nie udało mu się przystosować ani po miesiącu, ani po dwóch, ani po czterech, ani po całym sezonie. Został sprzedany do Turcji, a Legia finansowo nawet bardzo mocno na nim nie straciła. Niemniej był to transferowy niewypał. Biorąc nawet pod uwagę promocyjne pozyskanie. Dał kilka punktów, ale na dłuższą metę jego związek z „Wojskowymi” nie wypalił.

Jose Kante (3+) – dobry napastnik, słabe zakończenie

Jose Kante w sezonie 2015/2016 został zawodnikiem Górnika Zabrze, ale odbił się tam od ściany. Ani nie zdobywał liczb, ani też w sumie specjalnie często nie grał. Podążył sezon później do Wisły Płock, gdzie dla odmiany spędził dwa świetne sezony. Efektem był transfer do Legii Warszawa. A tam w sumie nie obniżył lotów. Przynajmniej od razu. Jego problemem była przede wszystkim regularność, a właściwie jej brak. Gwinejczyk był niezłym napastnikiem i potrafił dużo dać. Choć miał też sporego pecha – trafił na będącego w świetnej dyspozycji strzeleckiej konkurenta, Tomasa Pekharta, a dodatkowo borykał się z kontuzjami, które też wpływały na jego formę.

Ale nie tylko to spowodowało, że opuścił Legię. 20 czerwca 2020 rok – ten dzień był początkiem końca aktualnego zawodnika Urawa Red Dimonds w stolicy Polski. Legia grała ze Śląskiem Wrocław i ten mecz wygrałała 2:0. Nie to było jednak wydarzeniem tego wieczoru. Sfrustrowany kolejnym urazem napastnik zszedł z boiska i udał się do szatni, kopiąc po drodze klubową koszulkę. Oczywiście kibice byli bezlitośni.

Od początku drugiej połowy z sektora Żylety dobiegały wyzwiska pod adresem piłkarza: „Kante, ch..j ci na imię” czy „Kante, przeproś i wyp……..aj”. I to pół żartem, pół serio się stało. Napastnik przeprosił, ale niesmak u wielu pozostał. Zagrał jeszcze kilka spotkań w sezonie 2020/2021, po czym opuścił Łazienkowską.

Mateusz Wieteska (5-) – Legia wychowała, kupiła i ukształtowała

Kolejna postać sprowadzona przed sezonem 2018/2019. Tym razem historia nieco dłuższa, bo trwająca aż do początku bieżących rozgrywek. Na wstępie warto zaznaczyć, że jest on wychowankiem Legii, który trafił do tego klubu z Górnika Zabrze, do którego to został wcześniej oddany. Poniekąd przyznano w ten sposób, że wcześniej nie dano mu odpowiedniej szansy na zaistnienie. Inaczej było już jednak w zespole „Żaboli”, w którym dość szybko przebił się do pierwszego składu i grał jak na swój ówczesny wiek (20 lat) świetnie.

Dlatego też Legia ponownie sięgnęła po środkowego obrońcę, który tym razem wypalił. Tam również, o ironio, błyskawicznie zaczął grać. Zaufał mu niezbyt dobrze wspominany Ricardo Sa Pinto, u którego grał właściwie cały czas. Kosztem takiego Michała Pazdana, który był obligatoryjnym wyborem poprzednich szkoleniowców. Pozycja Wieteski nie zmieniła się ani u Aleksandara Vukovicia, ani za czasów Czesława Michniewicza, ani przy okazji krótkiej przygody Marka Gołębiewskiego, ani też w kolejnej kadencji „Vuko”.

Powrót Mateusza Wieteski trzeba oceniać pozytywnie – patrząc na długość stażu, nawet bardzo. Niemniej jego pobyt choć udany, nie był idealny. Słaby sezon 2021/2022 Legii wpłynął na wszystkich jej zawodników. Na Wieteskę również. Był jednym z najczęściej krytykowanych piłkarzy i zresztą słusznie. Grał raczej z powodu braku odpowiednich alternatyw. W normalnych okolicznościach pewnie zagościłby na dłużej na ławce „Wojskowych”. Bywały słabe okresy, często miewał wpadki, ale ogólnie za całokształt Wieteska zasługuje na ocenę 5-. Naprawdę udany transfer.

Paweł Stolarski (3) –  za duża konkurencja

Pierwsza i ostatnia „czysta trójka” (ocena) w tym zestawieniu. Paweł Stolarski został zawodnikiem Legii 14 sierpnia 2018 roku i transfer ten od początku wydawał się bardzo dziwny. Ale nie z perspektywy kupującej Legii, a przez postawę Lechii Gdańsk, która bezproblemowo go oddała. Oczywiście pieniądze, patrząc na ekstraklasowe warunki, były duże, bo wahały się w okolicach pół miliona euro, ale i tak ruch z ich punktu widzenia był bezsensowny. Zatem Legia pozyskała wtedy młodego i przede wszystkim bardzo wszechstronnego obrońcę, już wówczas gotowego na pierwszy skład. Czy go zdobył? No tu pojawia się kłopot…

Łukasz Laskowski / PressFocus

Paweł Stolarski przychodził do klubu i w założeniu miał walczyć o miejsce w pierwszej jedenastce. Na prawej obronie miejsca strzegł jednak Marko Vesović, któremu do obniżenia formy było daleko. Obaj są graczami o bardzo różnych profilach, ale w tamtym momencie akurat ten Czarnogórca bardziej pasował. Jeden ma świetną wrzutkę i dużo rajdów do przodu, zaś Polak to solidna defensywa i waleczność o każdą piłkę.

I nie można oceniać tego transferu jakoś bardzo negatywnie. W końcu jego solidność w obronie przydawała się. Niemniej statusu pierwszego prawego obrońcy Legii Warszawa nigdy nie miał. Zagrał maksymalnie pięć meczów z rzędu w wyjściowej jedenastce. Dużo zapowiadało jego odejście, bo przez małą liczbę szans zwyczajnie się tam marnował. Po przyjściu Josipa Juranovicia już wszystko było przesądzone – Paweł Stolarski szybko się stamtąd zawinął.

Carlitos (5) – kiedyś napastnik wyborowy

Młodsi kibice Legii bądź ci, którzy mają słabą pamięć, pewnie mają w stosunku do Carlitosa same negatywne odczucia. Bo nie ma co mówić – jeżeli chodzi o trwającą przygodę Hiszpana przy Łazienkowskiej, delikatnie mówiąc, nie powala ona na kolana. Ale dlaczego inni fanatycy warszawskiego klubu mogą mieć inne odczucia, a ocena nijak nie pokrywa się z obecną grą napastnika? Bo o ile teraz jest dramatycznie, o tyle Legia kilka lat temu miała Carlitosa w jego najlepszej wersji.

Jak w przypadku wcześniej wspomnianego w artykule Arvydasa Novikovasa za promocyjną cenę (tyle że oczywiście z innym skutkiem). Choć odszedł już po roku, pozostawił Legii dużo punktów. Pewnie zostałby dłużej, ale był w sporze z już kilkukrotnie wspominanym trenerem Vukoviciem, który na niego nie stawiał.

Napastnik na jeden sezon, ale jaki! Carlitos grał świetnie w Wiśle i równie wybitnie po przejściu do stolicy. 53 mecze, 21 goli, 7 asyst – wynik pierwszego pobytu Carlitosa w Legii fantastyczny. Choć do mistrzostwa w sezonie 2019/2020 z powodu przedwczesnego odejścia zbytnio się nie przysłużył, a z Legią nie wygrał wtedy niczego więcej, i tak był przed jego powrotem do Legii wspominany świetnie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze