Przed wtorkowym meczem wszyscy podkreślali, że na stadionie w Mostarze czekają na warszawian tropikalne upały. Wyglądało to jak asekuracja na wypadek niepowodzenia bośniackiej misji. Ale czy mistrz Polski powinien się asekurować przed meczem z dużo słabszym rywalem z piłkarskiego zaścianka? Mimo korzystnego w kontekście rewanżu remisu Legia, a przede wszystkim Besnik Hasi, może mieć spore obawy o sukces w nadchodzącym sezonie.
Nowy trener Legii, Besnik Hasi, od początku swojej pracy w klubie sprawia wrażenie niepewnego swoich działań. Dowód? Na mecz z Zrinjski Mostar ciągnął piłkarzy, którzy maja za sobą występy na niedawnym Euro. Jakże musi wątpić w zmienników, skoro nie pozwala kluczowym zawodnikom wziąć oddechu przed ciężkim sezonem? Albańczyk wydaje się być bardzo „elektryczny” w swoim działaniu, a to nie jest dobry prognostyk dla sympatyków warszawskiego klubu.
Warto zatem zadać sobie pytanie, czy zmiana szkoleniowca w tym akurat momencie była trafnym posunięciem? Przegrany Superpuchar z odwiecznym rywalem na własnym boisku i remis zrodzony w bólach z drużyną, która pewnie miałaby spory problem pokonać większość naszych ligowych drużyn, optymizmem nie napawa. Wręcz przeciwnie, wlewa w serca fanów mistrza Polski niepokój. A przecież mamy nadal setną rocznicę klubu.
Teraz niewiele są w stanie zmienić jakiekolwiek roszady, więc wszystko w rękach i głowie szkoleniowca „Legionistów”. Przychodząc do Legii, utrzymywał, że umie radzić sobie z presją. Najbliższe tygodnie to pokażą, ponieważ w przejście Bośniaków nie wątpimy, ale im dalej w las, tym będzie dużo, dużo trudniej.
Upał czy forma?
Od początku mecz nie należał do najbardziej porywających, jakie eliminacje Ligi Mistrzów widziały. Legia przeważała, prowadziła atak pozycyjny, jednak nie przyniosło to rezultatu w postaci klarownych sytuacji bramkowych. A tak to już w futbolu jest, że bez tych bardzo rzadko padają bramki. Całkowicie bezpłciowi byli prawie wszyscy gracze warszawskiego zespołu, poza Moulinem, który okazuje się być na nasze warunki nawet ogarniętym jegomościem i Guilherme, który służył w meczu ze Zrinjskim jako obiekt fauli rywali, po których ci łapali żółte kartki. Cała reszta do zapomnienia.
Im dłużej trwało spotkanie w Mostarze, tym ciężej oddychali podopieczni Hasiego. Po lepszym fragmencie bramkę zdobył Nikolić, ale rozkojarzenie defensorów (dodajmy, nie pierwsze i nie ostatnie wtorkowego wieczora) szybko zaowocowało bramką wyrównującą. Około 75. minuty Legia prawie nie istniała na boisku, a Bośniacy zdawali się dopiero rozkręcać. To tylko pokazało, że albańska szkoła trenerska niewiele różni się od polskiej, ponieważ w obu przypadkach piłkarze osiągają świeżość chyba dopiero po miesiącu od startu sezonu.
Baczność panowie
Jeśli mielibyśmy prognozować sezon Legii po pierwszych jego akordach w wykonaniu warszawian, Hasi może wiele przegrać, nim na dobre wprowadzi się do nowej pracy. I nie atakujemy tutaj albańskiego szkoleniowca, ale zwracamy uwagę, że potrzebuje on jednak dużo więcej czasu niż wszyscy się spodziewali. Poza tym mężczyznę, jak i dobrego trenera, poznaje się po tym, jak kończy, nie jak zaczyna… podobno.
Tak więc Legia musi szybko wrzucić trzeci bieg, bo do tej pory piłuje na dwójce po autostradzie, i wynieść swoją grę na wyższy poziom, by stulecie klubu nie okazało się jednak wielką klapą. Może Bośniacy eurowp****olu nam nie zafundują, ale ktoś odrobinę mocniejszy już z pewnością. A na takiego rywala „Legioniści” trafią, nie ma co do tego wątpliwości.
Baczność panowie z Legii, budzimy się, bo sezon może uciec szybciej niż się zaczął.