Legia cudzoziemska to projekt z przyszłością?


Z biegiem czasu szeregi "Wojskowych" stawały się coraz mniej polskie. Legia zagubiła się w tej koncepcji?

5 kwietnia 2019 Legia cudzoziemska to projekt z przyszłością?

Patrząc kilka lat wstecz, można zauważyć, że o sile Legii Warszawa w ogromnej większości decydowali Polacy. Ich liczebność w podstawowej jedenastce była niebagatelna, a bezpośredni wkład w wyniki zespołu bezcenny. Sezon 2014/2015 był tego świetnym przykładem, ponieważ mecze w barwach legionistów regularnie rozpoczynało nawet ośmiu naszych rodzimych piłkarzy. Dzisiaj bywa niestety zupełnie odwrotnie.


Udostępnij na Udostępnij na

Faktem jest, że tendencja dotycząca obecności obcokrajowców w ekstraklasie należy do zwyżkowych. Polskie kluby z roku na rok coraz chętniej korzystają z usług „przyjezdnych”, co jednak wcale nie przyczynia się do wzrostu ligowego poziomu. Tym sposobem nasze piłkarskie podwórko przepełniło się zawodnikami, którzy albo najlepszy okres w karierze mają za sobą, albo są zwykłymi najemnikami. Liczby mówią, że od 2015 roku ekstraklasa notuje pod tym względem rekordowe przyrosty. Pytanie, czy Legia się w tym nie zagubiła?

– To trend, który będzie trudny do odwrócenia, o czym uparcie mówi choćby Cezary Kulesza. Obcokrajowcy są tańsi i to żadna tajemnica. Ale w Legii sytuacja jest inna, zagraniczne zaciągi to pokłosie postawienia na opcje najpierw chorwacką, a później portugalską i oddanie im [trenerom] dużego pola manewru przy transferachmówi dla iGol.pl Jakub Białek (dziennikarz Weszło.com).

– Nie ma wątpliwości, że Legii nie stać na krajowych piłkarzy, bo ceny na wewnętrznym rynku stale rosną. Gdy mistrz Polski interesuje się zawodnikiem z innego klubu ekstraklasy, cena automatycznie rośnie. Ciekawy jest fakt, że zimą najdroższym transferem „Wojskowych” było pozyskanie… Kacpra Kostorza, zawodnika, który jest melodią przyszłości. Jego wykup z Podbeskidzia Bielsko-Biała kosztował nieco ponad 200 tysięcy euro – dodaje dla iGol.pl Piotr Kamieniecki (zastępca red. naczelnego Legia.Net).

Warszawskie armaty przejęli stranieri

Banał? Być może, natomiast gdy wgłębimy się w bardziej szczegółowe statystyki, ujrzymy ciekawy obraz Legii nie tylko dzisiejszej, ale również tej z przeszłości. Otóż stołeczny klub w kilku kategoriach nie ma sobie równych właściwie od kilku lat. Obecny sezon Lotto Ekstraklasy to m.in. najwięcej występów obcokrajowców (19) i najwięcej goli przez nich strzelonych (33, czyli prawie 80% bramek całego zespołu). Interesującym zjawiskiem okazał się sezon poprzedni, który w poniższym zestawieniu jest swego rodzaju anomalią:

  • 2015/2016 -> zagrało 10 obc. (3. lokata w lidze), 51 bramek obc. (najwięcej w lidze, 77%)
  • 2016/2017 -> zagrało 16 obc. (najwięcej w lidze), 55 bramek obc. (najwięcej w lidze, 79%)
  • 2017/2018 -> zagrało 19 obc. (najwięcej w lidze), 26 bramek obc. (7. lokata, jedynie 46%)
  • 2018/2019* -> zagrało 19 obc. (najwięcej w lidze), 33 bramki obc. (najwięcej w lidze, 78%)

* stan na 28. kolejkę

Wnioski? Liczba piłkarzy zza granicy niewątpliwie rośnie, jednak ich poziom sportowy pozostawia wiele do życzenia. Po przygodzie w Lidze Mistrzów z 2016 roku Legia oddała za 15 milionów euro swoje najlepsze ogniwa, które należało uzupełnić. To się stało, ale z jakim skutkiem? W zamian pojawiły się nazwiska z niezłym CV i… to by było na tyle. Tzw. „papier” miał się nijak do ich przeciętności prezentowanej na boisku. A mówimy przecież o klubie, dla którego pozyskiwanie wartościowych „przyjezdnych” jest obowiązkiem.

– Nie twierdzę, że trzeba było dać więcej czasu Jozakowi, Klafuriciowi czy Sa Pinto. Żaden z nich się nie sprawdził, o czym było wiadomo już w momencie ich zatrudnienia. Błędem było powierzenie im takiego zaufania też przy transferach, przy których Legii zdarzało się w ostatnich latach czy miesiącach spektakularnie przestrzelić – twierdzi Jakub Białek

– Myślę, że w kolejnych okienkach do Legii trafiać będą głównie młodzi zawodnicy z Polski lub tacy, których będzie można nazwać swego rodzaju okazją. Ewentualne braki mistrzowie Polski będą uzupełniać wciąż obcokrajowcami, ale do tego zmuszony jest praktycznie każdy klub ekstraklasy – wskazuje Piotr Kamieniecki 

Jeśli chce się osiągnąć w futbolu coś więcej, nie można przyjmować z otwartymi rękoma „średniaków”. A tych w ostatnich okienkach transferowych przewijało się w Warszawie całe mnóstwo. W roli sprostowania powiedzmy sobie jedno: pakowanie wszystkich obcokrajowców do jednego worka to skrajna głupota i akt niesprawiedliwości. Jednak gdyby dokonać rzetelnego prześwietlenia kadr, okazałoby się, że epizod pewnych postaci przy ul. Łazienkowskiej trwał za długo, był pomyłką lub powinien już dobiec końca.

 Ktoś podczas rejsu zgubił swój kompas

Po sezonie 2014/2015, kiedy nastąpił największy przypływ obcokrajowców do ekstraklasy (w dwa lata wzrost aż o 14%, czyli najwięcej w topowych ligach Europy), kibic „Wojskowych” nie mógł narzekać na nudę. Z jednej strony miał powody do zachwytu za sprawą Nikolicia, Prijovicia czy Vadisa, ale z drugiej poczucie zażenowania związane choćby z Hildeberto, Chukwu i wieloma innymi. Co zatrważające, od letniego okna transferowego w 2015 roku Legia przyjęła do siebie aż 40 piłkarzy zza granicy. Pytanie, ilu z nich podniosło jakość?

– Jeśli Legia faktycznie ma być klubem, o którym mówi Dariusz Mioduski – walczącym o trofea, a w przypadku lekkiego kryzysu żegnającym się z trenerem – lepiej byłoby postawić na mocną rolę niezależnego dyrektora sportowego. Dziś Legia wpadła w dwie spirale i trenerów już nie ma, a wątpliwej jakości piłkarze zostali. Za chwilę może sięgnąć po opcję rumuńską czy szwajcarską, nowy trener znów ściągnie swoich ludzi, zaraz zostanie pogoniony… A z zawodnikami trzeba będzie się bujaćpunktuje Jakub Białek.

– „Zaciągi” miały dwie strony medalu, gdyż z jednej strony sprowadzono Odjidję-Ofoe, Remy’ego czy Martinsa, a z drugiej Langila, Eduardo czy Agrę. W każdym klubie na świecie szkoleniowcy chcą sprowadzenia konkretnych piłkarzy, ale Legia, jako klub aspirujący do bycia w najlepszej 50 w Europie, musi wypracować model idealny. Nim byłoby skupienie transferowej władzy w rękach dyrektora sportowego, który w większości sam, ze wsparciem skautingu, mógłby pozyskiwać graczy – twierdzi Piotr Kamieniecki.

Na dobrą sprawę obcokrajowców, za którymi legioniści mogliby poważnie zatęsknić, było w ostatnich latach niewielu. Do ich policzenia wystarczyłyby zaledwie palce jednej ręki. Większość nazwisk to niepotrzebne wynalazki, wielkie pomyłki i stracone inwestycje. W międzyczasie wartościowych Polaków ubywało, a w miejsce poprzednich zaciągów z różnych stron świata pojawiały się kolejne, coraz gorsze i tak w koło Macieju. Czy w tej całej historii gdzieś uchował się jakiś punkt przełomowy? Tak, w czerwcu 2017 roku.

Nie chciałbym posiłkować się populizmem. Jednak największe załamania koncepcji, nietrafione decyzje i ogółem syndromy świadczące o zagubieniu uwidoczniły się po odejściu z klubu Bogusława Leśnodorskiego. Jego współudział przy mądrym zarządzaniu Legią był nieoceniony, dzięki czemu warszawski zespół stał się potęgą. Po trzy tytuły mistrza i Puchary Polski oraz awans do Ligi Mistrzów to osiągniecia, które dla Dariusza Mioduskiego mogą być poza zasięgiem. I oto przechodzimy do ostatniego punktu.

Sternik okrętu zabłądził na morzu?

Nowoczesna historia oraz najbliższa przyszłość stołecznego klubu nie malują się w pozytywnych barwach. Co z tego, że Legia może wygrać mistrzowski tytuł, skoro znane problemy istnieją i wcale nie muszą zostać rozwiązane? Miesiąc temu napisałem (tutaj), że Legia to „niekontrolowana forma zmieniająca swój kształt co pół roku”, a zespół jest „zlepkiem odmiennych koncepcji bez konkretnej tożsamości”. Pisząc to, oczywiście Ameryki nie odkryłem, bo też inny miałem zamiar: ostrzec niepoprawnych optymistów.

– Legia błądzi w miejscu. Nie może być inaczej, skoro Dariusz Mioduski myli strategię z celem. Jako strategię podaje zdobywanie trofeów i awans do pucharów. Moim zdaniem to cel, który można osiągnąć określoną strategią. Postawieniem na dobrego fachowca, wzmocnieniem jego pozycji, daniem mu szansy na lata i niewyrzucaniem go po pierwszym kryzysie. Taką osobą mógł być Jacek Magiera, ale wyszło, jak wyszło – nakreśla Jakub Białek.

Odkąd za sterami statku zwanego „Legia Warszawa” stoi pan Dariusz Mioduski, kibice mogą narzekać na wiele rzeczy. Zwolnienie Jacka Magiery, angaż dla trenerów o wątpliwej klasie czy w końcu być może największy grzech, czyli ogrom nietrafionych transferów. Ba, część z nich miała chyba na celu postawić się prawom fizyki. Bo przecież sprowadzanie takich piłkarzy jak Mauricio, Eduardo czy Pasquato, po prostu nie mogło zakończyć się powodzeniem. A przykłady można mnożyć, choćby z obecnego sezonu.

I żeby była jasność: nie można Dariuszowi Mioduskiemu zarzucić, że nie stara się o jak najlepsze dobro dla klubu. Niestety rzeczywistość przedstawia prezesa jako człowieka, któremu brakuje intuicji oraz umiejętności spoglądania chłodnym okiem. Szczególnie niepokojący jest fakt, że Legia z upływem czasu zmierza w kierunku cudzoziemskim, do czego walnie dokłada się pan Mioduski. Pozwolił na słaby zaciąg chorwacki, a następnie portugalski i tak jakby „szrotu” zebrało się jeszcze więcej. Trudno będzie to odkręcić.

– Na dziś Legia jest z oczywistych względów (prestiż, finanse) atrakcyjnym miejscem dla trenera. Ale wciąż to raczej nie jest miejsce pracy, w którym szkoleniowiec będzie mógł wcielić się w rolę budowniczego, by układać powoli klocki po swojemu. To raczej ciągłe dbanie o wynik na już, a wiadomo, że w takiej sytuacji przezornie lepiej nie odpakowywać walizekpodsumowuje Jakub Białek (dziennikarz Weszło.com).

***

Szczerze? To nie wygląda jak projekt ze świetlaną przyszłością. Koncepcja przypomina zlepek kilku dywizji z różnych narodów zrzeszonych pod jednym sztandarem. Generał rządzi nieustannie, a kolejni kapitanowie nie potrafią spełnić jego oczekiwań. Ot co.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze