Lechia Gdańsk, o czym pisaliśmy już niejednokrotnie, jest prawdziwym królem polowania w obecnym okienku transferowym. Zespół z Pomorza zakontraktował już 13 piłkarzy, wśród których znajdują się tak uznane na naszym rynku nazwiska, jak: Możdżeń, Pawłowski, Borysiuk czy Trela. Włodarzom „Lwów Północy” wciąż jest jednak mało i chcąc urealnić swoje pucharowe aspiracje, polują oni na kolejnego zawodnika, którego przyjście do Gdańska byłoby prawdziwą bombą transferową. Mowa tu o reprezentancie Polski, Piotrze Zielińskim.
Temat transferu Zielińskiego do Lechii ciągnie się już od dłuższego czasu. W przerwie zimowej poprzednich rozgrywek gdańszczanie polowali już na byłego zawodnika Zagłębia Lubin, ten jednak postanowił walczyć o miejsce w podstawowym składzie Udinese Calcio, do którego trafił w 2011 roku. Niestety, od tamtej pory „Zielu” zagrał zaledwie 19 oficjalnych spotkań, z których jedynie cztery rozpoczął w podstawowym składzie. Nie przeszkadzało to Waldemarowi Fornalikowi w stawianiu na młodego zawodnika, który w okresie od czerwca do października ubiegłego roku był jednym z podstawowych zawodników reprezentacji Polski. W niej wiodło mu się dość dobrze, bilans trzech bramek w siedmiu spotkaniach to przyzwoita statystyka dla piłkarza grającego na pozycji ofensywnego pomocnika (tylko przyzwoita, bo dwa trafienia zaliczył przeciwko San Marino). Transfer do Gdańska może się mu dobrze kojarzyć – w końcu to na PGE Arenie w sierpniu 2013 roku zdobył on swoją pierwszą bramkę w biało-czerwonych barwach (w wygranym 3:2 meczu z Danią). Tak czy siak w zimowym okienku transfer „Ziela” do skutku nie doszedł – postanowił on walczyć o miejsce w składzie Udinese pod okiem trenera Francesco Guidolina, niestety z dość mizernym skutkiem. Teraz sytuacja się zmieniła – nowym szkoleniowcem klubu został Andrea Stramaccioni, młody szkoleniowiec, najbardziej znany z nieudolnego prowadzenia Interu Mediolan, z którym zdarzyło mu się zająć 9. miejsce w lidze. Nowa miotła to zazwyczaj nowe rozdanie i niepowiedziane, że przyjście szkoleniowca, pogardliwie określanego przez fanów Interu jako „Straciatella”, nie pomoże Zielińskiemu w awansie do pierwszego składu. Gra we Włoszech jest dla 20-letniego zawodnika priorytetem, jednak nie wyklucza on przeprowadzki w sytuacji, w której miałby nie dostawać szans na grę.
Skupiliśmy się na Udinese, jednak ciekawsze wydaje się pytanie, co taki transfer mógłby przynieść Lechii? Pomijając kwestie czysto marketingowe i finansowe (Zieliński jest w wieku, w którym można by na nim jeszcze sporo zarobić), najważniejszy jest oczywiście aspekt sportowy. – Piotrek wie o naszym zainteresowaniu i rozmawiałem z nim kilka razy. To wszechstronny pomocnik, który by nam bardzo pomógł i jestem przekonany, że stałby się gwiazdą naszej ligi – powiedział Andrzej Juskowiak, wiceprezes ds. sportowych w Lechii, a wcześniej znakomity napastnik. Lechia już w tej chwili może pochwalić się piekielnie silną jak na polską ligę linią pomocy – ustawienie z Vranjesem, Borysiukiem, Pawłowskim i Makuszewskim musi robić wrażenie na rywalach, jednak do pełni szczęścia brakuje gdańszczanom właśnie klasycznej „10”, kogoś, kto mógłby grać podwieszony pod napastnikiem, prawdopodobnie Zaurem Sadajewem. Vranjes i Borysiuk to zawodnicy o profilu raczej defensywnym, Makuszewski i Pawłowski z kolei to piłkarze, którzy swoje miejsce na boisku mają na skrzydłach. Piotr Zieliński wydaje się idealnym kandydatem na ten wakat – jest młody, potrafi dobrze rozgrywać piłkę, dysponuje mocnym i precyzyjnym uderzeniem z dystansu i ze stałych fragmentów gry. W meczu z Panathinaikosem na tej pozycji grali 32-letni Piotr Wiśniewski i 25-letni Piotr Grzelczak, którego miejsce na boisku znajduje się raczej w jednej linii z Sadajewem, a nie za jego plecami. Te fakty pokazują, że nie wiadomo jeszcze, na ile Zieliński potrzebuje Lechii, lecz w chwili obecnej zdaje się pewne, że to Lechia bardziej potrzebuje Zielińskiego.
Sezon Serie A startuje 23 sierpnia, zaś polskie okienko transferowe kończy się ostatniego dnia wakacji. Czy w tym czasie Piotr Zieliński zdecyduje się na zmianę barw? Jednego możemy być pewni – Lechia nie odpuści do ostatniej chwili.