Lech Poznań wygrywa z FK Sarajevo jedną bramką i jako jedna z niewielu drużyn na tym etapie rozgrywek pewnie awansuje do trzeciej rundy eliminacji do Ligi Mistrzów. Samo spotkanie zgromadzonych na trybunach kibiców poziomem z pewnością nie zachwyciło, ale koniec końców najważniejsze jest, że zadanie zostało wykonane.
Rywalom Lecha niewiele się niestety w tym spotkaniu chciało. Bośniacy zaniechali pressingu już po dobrym kwadransie gry. Bił po oczach brak pomysłu przyjezdnych na konstruowanie akcji i wiary w powodzenie awansu do kolejnej rundy. Piłkarze Lecha Poznań ze swobodą mogli rozgrywać futbolówkę, próbując kombinacyjnych akcji i trenując jej utrzymanie. Imponowała przede wszystkim cierpliwość – którą broń Boże nie można mylić z dłużącym się podawaniem dla samego podawania – jaką miejscami wykazywał się poznański zespół.
Wynik spotkania ustalił swoją – jak sam ją określa – „najlepszą w lidze” lewą nogą Barry Douglas. Łukasz Trałka wywalczył rzut wolny na skraju pola karnego, a Szkot uderzył w fantastyczny sposób.
https://twitter.com/szaci2012/status/623928044969984001/video/1
Przy biernej postawie zarówno drużyny przyjezdnych, jak i Lecha – zainteresowanego powiększeniem dorobku bramkowego przy jak najniższym nakładzie sił – mecz znacząco stracił na widowiskowości. Lechici rozgrywali piłkę z rzadko obserwowanym polotem, a Bośniacy głównie się przypatrywali. Pierwsze zagrożenie bramki Buricia odnotować można dopiero przy okazji zrywu Bekicia z 24. minuty, a więc w 21 minut po strzale Douglasa.
Skoro wydarzenia boiskowe jakoś niespecjalnie angażowały emocjonalnie, łaknące rozrywki oczy zgromadzonych coraz częściej zmierzały ku sektorowi gości, gdzie w okolicach końca pierwszej części spotkania mieli pojawić się kibice FK Sarajevo. Gdy pierwsze koszulki z emblematem klubu ze stolicy Bośni i Hercegowiny pojawiły się już na trybunie INEA Stadionu, zawrzało. Oprawy, śpiewy, bijatyki – popisy, które miały przyjezdnym pokazać, kto ma w świecie kiboli większe… flagi.
Tymczasem rozbieganym oczom unikały ciekawe smaczki, mające miejsce na murawie. Lech nie rozgrywał może wielkiego spotkania – nakładając w wyobraźni szwajcarski walec na tak grającego „Kolejorza”, w głowie pojawiały mi się dantejskie sceny – ale za to był to mecz, który miał swoje własne wątki. Jako jeden z nich wymienić można tworzącą się w Poznaniu współpracę między Denisem Thomallą a Szymonem Pawłowskim – dwoma piłkarzami z inklinacjami do gry kombinacyjnej. Z tym że dzisiaj Szymon Pawłowski w meczowej ruletce wylosował ten zły dzień w swojej piłkarskiej karierze, niewiele więc było efektu z jego zagrań.
Za to młody Niemiec zdaje się coraz bardziej ujawniać swój boiskowy charakter. Z jednej strony przyczajony, nieco schowany, ale bardzo często pokazujący się do gry i umiejętnie operujący piłką. Mimo to ściągniętemu z RB Lipsk zawodnikowi futbolówka nadal nie leży przy oddawanych strzałach – dziś znowu nie wykorzystał paru dogodnych okazji.
Z niemałym zainteresowaniem kibice w Poznaniu przyjęli też powrót na boisko Gergo Lovrencsicsa. Węgier wraca do składu po długotrwałym okresie przepełnionym kontuzjami i rehabilitacją w momencie, w którym Lech drastycznie potrzebuje swoich skrzydłowych. Do dyspozycji Maciej Skorża ma obecnie jedynie – dziś ponownie bezużytecznego – Darka Formellę, zmiennego Szymona Pawłowskiego i właśnie Lovrencsicsa.
A przecież już za tydzień „Kolejorz” zmierzy się z FC Basel – najlepszym szwajcarskim klubem i regularnym katem angielskich zespołów w Lidze Mistrzów. Przeciwnikiem o klasę lepszym nie tylko od dzisiejszych rywali, ale też od samego Lecha. Poznaniacy będą potrzebowali wówczas wszystkich możliwych sił. Od przychylności Fortuny, przez wsparcie kibiców, po stuprocentowe zaangażowanie swoich piłkarzy. Teraz dopiero zacznie się walka o Ligę Mistrzów!