Na pewno nie tak wyobrażali sobie ostatnie tygodnie kibice Lecha. Nie o tym z pewnością myślał trener Dariusz Żuraw i piłkarze. Drużyna z Poznania na przestrzeni całej rundy wyglądała jak pogoda w Polsce w ciągu ostatnich miesięcy. Piękna złota jesień ustąpiła miejsca zimnej plusze i szarej rzeczywistości.
Już w poprzednim sezonie większość ekspertów oceniała grę Lecha jako najlepszą w ekstraklasie. Świetny finisz pozwolił zdobyć wicemistrzostwo Polski i powrócić do europejskich pucharów. Z początkiem nowego sezonu drużyna nic nie straciła ze swojej jakości, a nawet zyskała. Okazuje się, że po upływie kolejnych miesięcy oczekiwania nie sprostały rzeczywistości.
Jak pogodzić grę na dwóch frontach
Najprościej przyczyny słabszej z miesiąca na miesiąc dyspozycji Lecha można podsumować, powołując się na Michała Probierza. Jego już kultowym porównaniem gry w europejskich pucharach do „pocałunku śmierci” da się wytłumaczyć minioną rundę. Ale tym razem miało być inaczej… I było. Przynajmniej na początku. Lech w eliminacjach Ligi Europy szedł jak burza. Słabsze wyniki w lidze miał sobie powetować w późniejszym okresie, kiedy będzie zrealizowany cel nadrzędny z początku sezonu.
Trudno nie odnieść wrażenia, że trener Żuraw pod takim kątem przygotował formę zespołu. Gdy zazwyczaj do europucharów polskie drużyny przystępują praktycznie z marszu, po krótkim sezonie przygotowawczym, forma budowana jest już w trakcie rozgrywek na późniejszy etap. Dzielenie tabeli po 30 kolejkach spowodowało, że nikt nie chciał wpaść w dołek, który nie pozwoliłby na awans do górnej ósemki.
Ten sezon jest inny. Nie ma podziału punktów. Gramy tradycyjnie 30 spotkań. Nie mówiąc już o zachwianym kalendarzu. Dlatego tym większe chapeau bas dla trenera Lecha za umiejętne poskładanie klocków tak, aby grając w każdej rundzie tylko po jednym spotkaniu, piłkarze nie mieli gorszego dnia. Dlaczego więc Lech nie radził sobie tak samo dobrze w lidze?
Wąska kadra
Odpowiedź może być o tyle prosta, co i banalna. Trudno utrzymać równą koncentrację w momencie, gdy z tyłu głowy jednak buduje się hierarchia spotkań. Piłkarze nie są maszynami, które będą tak zaprogramowane, by do każdego meczu przystępować według tego samego algorytmu. Tym bardziej że w początkowych fazach sezonu nie było widać (nie mogło być inaczej) zmęczenia wśród zawodników. Problem przyszedł w dalszej jego części. Początkowa euforia w pucharach sprowadziła wszystkich na ziemię, a tak chwalony za grę „Kolejorz” im dalej w las, tym bardziej popadał w ligową szarzyznę.
Na taki obrót spraw wpływ ma na pewno wiele czynników i wszelkiego rodzaju specjaliści będą się prześcigać w tym, który był najważniejszy. Nie sposób jednak nie zauważyć, że Lech przede wszystkim nie ma szerokiej i wyrównanej kadry. Ba, nawet w polskiej lidze są drużyny mające kadrę bardziej wyrównaną od poznaniaków. Można oczywiście liczyć, że umiejętności podstawowej jedenastki i trzech, czterech rezerwowych pozwolą na wygrywanie pojedynczych meczów, ale nie na grę na wysokim poziomie w przekroju całego sezonu.
Polityka transferowa mimo wszystko do poprawy
Wydaje się, że przede wszystkim szefostwo Lecha przespało okres transferowy. Chwała za wypatrzenie Ishaka, który jest bardziej wartościowym graczem niż Gytkjaer, ale reszta transferów, robiona w pośpiechu za pięć dwunasta, pozytywnej oceny już nie przynosi. Przede wszystkim niepokojąca jest liczba wypożyczeń. Na takiej zasadzie przyszło aż pięciu obcokrajowców, a może tylko Vasyl Kravets jest godnym uzupełnieniem składu.
Jak można chcieć opierać drużynę na grupie piłkarzy, która nawet nie wie, czy za kilka miesięcy w ogóle w Polsce zostanie? Zrozumiałe jest, że Lech obraca się w pewnych realiach finansowych, które mocno go ograniczają. Ale od tego jest dyrektor sportowy razem z pionem, żeby pewne ruchy przygotować wcześniej i mieć alternatywę na nagłe wydarzenia. Tym bardziej że tajemnicą poliszynela było, że Jóźwiak i Gumny przebierali już nogami gotowi do wyjazdu. Zamiast poważnych wzmocnień przyszli piłkarze, którzy ewidentnie są za słabi na pierwszą jedenastkę i przyszli, żeby się odbudować przed powrotem do swojego klubu albo w ogóle grać.
Jeżeli już taka filozofia pojawiła się w Lechu, aby wzmocnić się piłkarzami, którzy muszą komuś i sobie coś udowodnić, to większym pożytkiem, a na pewno dużo mniejszym ryzykiem byłoby wypożyczanie zawodników perspektywicznych lub niemieszczących się w składach zespołów wyżej notowanych, w których gracze naprawdę mają coś do udowodnienia i tylko poprzez pokazanie walorów na murawie mogą liczyć na powrót do macierzystego klubu i ponowną szansę.
Czemu sprzedając Modera do Brighton, nikt nie próbował w ramach transakcji wiązanej pozyskać czasowo jakiegoś piłkarza z szerokiej kadry Anglików? Nie od dziś wiadomo, że bogatsze kluby biorą na siebie część zobowiązań finansowych, aby piłkarz tylko był pod grą. Na marginesie gratulacje dla menedżera, który wsadził do klubu Marko Malenicę, o którym niedługo nikt nie będzie pamiętał, że ktoś taki przewinął się przez klub. Równie dobrze można było wypożyczyć jakiegoś polskiego bramkarza.
Brak równowagi w kadrze zespołu
Jeśli o transferach mowa, w drużynie również rzuca się w oczy nierówne rozłożenie akcentów w poszczególnych formacjach. Ishak nie ma tak naprawdę wartościowego zmiennika. Nawet gdy przed kontuzją grał Kacharava, to nie strzelał, więc Szwed, chcąc nie chcąc, musiał grać jak najwięcej, co w systemie gry co trzy dni nie mogło nie mieć wpływu również na jego formę fizyczną. Po kontuzji Gruzina nie było już nawet zmiennika.
Podobna sytuacja jest w drugiej linii. Piłkarze sprowadzeni nie dają odpowiedniej jakości. Marchwiński musi już wejść na wyższy poziom, a Muhar po prostu na Lecha jest za słaby. Wydaje się, że najlepiej została zabezpieczona obrona. Ta jednak popełnia zbyt dużo błędów w ciągu całego sezonu, co przełożyło się na aż 22 stracone gole w lidze, 14 w Lidze Europy.
Trudno też nie zauważyć braku doświadczenia większości drużyny. W pucharach początkowy hurraoptymizm przegrał z cwaniactwem, wyrachowaniem, a przede wszystkim umiejętnościami i doświadczeniem przeciwników. Na palcach jednej ręki można policzyć piłkarzy, którzy już dostąpili zaszczytu rywalizacji na międzynarodowym poziomie. Oczywiście należy mieć nadzieję, że zebrane doświadczenie będzie procentować nie tylko wśród młodych piłkarzy, ale i wśród całego pionu sportowego, ale nie można było oczekiwać, że porażki w Lidze Europy nie wpłyną na poznańską młodzież. Ten brak jakości był też jednak zatrważająco widoczny w lidze. Słabsza dyspozycja jednego lub dwóch kluczowych piłkarzy miała wpływ na obraz całej drużyny.
Potrzeba spokoju
Odejście Modera już w tej części sezonu do Anglii problem w grze może jeszcze pogłębić. Za niego przyjdzie kolejny obcokrajowiec. Jesper Karlström na papierze prezentuje się przyzwoicie. Nasuwa się jednak pytanie, czy Lech nie zaczyna popełniać niedawnego błędu, czyli przesuwanie akcentów w drużynie na zbyt wielu zagranicznych piłkarzy. Warto stawiać na młodzież i iść dalej tą drogą. Być może jednak w drużynie przydałby się jeden bądź dwóch polskich zawodników, których ci młodzi gracze będą mogli podpatrywać i się z nimi utożsamiać. Ktoś taki, kim dla rezerw jest Grzegorz Wojtkowiak i był Dariusz Dudka.
To, co można teraz zrobić najgorszego, to podważać kompetencje Dariusza Żurawia i deprecjonować dotychczasowe osiągnięcia Lecha. Nie należy krytykować włodarzy za obranie polityki stawiania na młodzież. Najgorsze, co mogłoby się stać, to kolejna zmiana koncepcji budowania drużyny. W ostatnich sezonach Lech kilka razy starał się obrać kolejną właściwą drogę na lata. Wypada życzyć konsekwencji i aby rozsądek wygrywał nad emocjami, co nie jest oczywiste w przypadku polskich klubów.
Jednak mając ambicje wychodzące poza miejsce na podium w lidze i grę w pucharach raz na pięć lat, nie należy myśleć jednotorowo, a wielotorowo. Należy rozważać wszystkie scenariusze i umieć na nie reagować. Ostatnie miesiące dały Lechowi nieoceniony kapitał w postaci zarobionych pieniędzy i zdobytego doświadczenia. Tylko od ludzi tworzących klub zależy, czy zostanie on roztrwoniony czy pomnożony.