W 35. kolejce Lech Poznań wypisał się z walki o mistrzostwo. Po raz kolejny zawodnicy „Kolejorza” udowodnili, że nie potrafią grać pod presją. Po 30 spotkaniach byli liderem, a w grupie mistrzowskiej zdobyli zaledwie cztery punkty. Nenad Bjelica musi stracić pracę. Nie ma innego wyjścia.
Twierdza
Pierwsze miejsce po 30. kolejkach dawało liderowi możliwość gry czterech najważniejszych spotkań na własnym boisku. Dla „Kolejorza”, który w całym sezonie zasadniczym nie przegrał na własnym obiekcie wydawało się, że jest to sytuacja wręcz wymarzona.
Przez wielu Poznaniacy uznawani byli za faworyta w „walce” o mistrzostwo, ale polska ekstraklasa jest jednak na tyle nieprzewidywalna, że niczego nie można być pewnym. Spotkanie z Jagiellonią było trzecim meczem Lecha u siebie w grupie mistrzowskiej. Jednocześnie była to trzecia porażka w roli gospodarza (dodatkowo trzecia z rzędu).
Coś niesamowitego. Z najlepszej drużyna grającej przed własną publicznością ekipa z Poznania stała się najgorszą. Nenad Bjelica nie przygotował swoich podopiecznych do tej najważniejszej fazy sezonu.
Kibice w trakcie spotkania dawali upust swoim emocjom.
"Gdzie jest mistrzostwo, Bjelica gdzie jest mistrzostwo?!" – pytają kibice przy Bułgarskiej ⚽#Lech przegrywa z @Jagiellonia1920 0:2.#LPOJAG @_Ekstraklasa_ @OGLADAMESA #Bjelica
— Michał Mijalski (@michmijalski) May 9, 2018
"Co wy robicie, wy nasze barwy hanbicie" prosto z Kotła. #LPOJAG
— Przemysław Kasiura (@p_kasiura) May 9, 2018
Aktywny Sheridan i skuteczna „Jaga”
Od początku spotkania lepsze wrażenie sprawiała Jagiellonia i to właśnie zespół z Białegostoku w 16. minucie wyszedł na prowadzenie. Gola zdobył Cillian Sheridan. Dla Irlandczyka była to pierwsza bramka od 1 grudnia 2017 roku i spotkania z Pogonią Szczecin.
Dziś napastnik Jagiellonii był aktywny (szczególnie w pierwszej połowie). Po wyjściu na prowadzenie goście do końca meczu kontrolowali to, co dzieje się na boisku. W drugiej połowie mieli w zasadzie jedną okazję i wykorzystali ją. Na 2:0 podwyższył Bartosz Kwiecień.
I żeby było jeszcze śmieszniej, Lech nie zrobił nic, aby odwrócić losy tego spotkania. Podopieczni Bjelicy nie rzucili się do huraganowych ataków. Nie postawili piłkarzy Jagiellonii pod ścianą i nie zmusili ich do żadnego błędu. Gospodarze oddali tylko jeden celny strzał. Żenada!
„Kolejorz” na własne życzenie wypisał się z „walki” o mistrzostwo. Aczkolwiek teoretycznie wszystko jest jeszcze możliwe, bo w końcu jest to nasza kochana polska ekstraklasa, ale szanse na tytuł są już tylko iluzoryczne. Szczególnie jeśli spojrzymy na grę i postawę samych zawodników z Poznania.
Wygląda na to że @BorekMati miał rację mówiąc że w Lechu nie ma mentalności zwycięzców. Słabo to wygląda. #LPOJAG
— Jakub Treć (@KubaTrec) May 9, 2018
Człapanie po mistrzostwo – odc. 35
W środę rozgrywano spotkania z grupy mistrzowskiej. Przed tą kolejką aż pięć drużyn miało teoretyczną szansę na zdobycie mistrzostwa Polski. Wiemy jednak, że „wyścig” po najważniejszy tytuł w krajowym futbolu trwa pomiędzy trzema zespołami: Legią, Lechem i Jagiellonią.
Jako pierwsza krok w kierunku mistrzostwa zrobiła Legia. Stołeczny klub pokonał na własnym boisku piątą przed tą serią gier Wisłę Płock. Był to nie lada wyczyn, bowiem w tym sezonie w grupie mistrzowskiej gospodarze praktycznie nie wygrywają (robi to tylko Legia).
Zainspirowany przez @ZelekZyzynski liczę: 2 zwycięstwa gospodarzy – 4 remisy – 12 wygranych gości. To jak na razie bilans od 31 kolejki w Grupie Mistrzowskiej. U siebie wygrywała dotąd tylko Legia. Z Koroną i przed chwilą z Wisłą Płock. Nie do wiary.
— Tomasz Smokowski (@TSmokowski) May 9, 2018
Cafu x2 i wejście smoka Kucharczyka
W 35. minucie Legia wykonywała rzut rożny, który zakończył się golem. Do bramki trafił Portugalczyk Cafu. Może trafienie/strzelenie gola przez zawodnika Legii to zbyt górnolotne określenie, ponieważ Cafu został nastrzelony futbolówką przez bramkarza Wisły Płock.
GOOOOL #Cafu @LegiaWarszawa ⚽️💪👏 prowadzimy 1:0 #LEGWPŁ #legia pic.twitter.com/QDlOwX0nG7
— AleksandraKalinowska (@Ola_Kalinowska) May 9, 2018
W 70. minucie zszedł niewidoczny w tym spotkaniu Eduardo. Można powiedzieć, że był to jego najsłabszy mecz w barwach stołecznej drużyny. Przez wielu kibiców Legii jest uważany nawet za najsłabszego zawodnika w tym sezonie.
Byłego napastnika m.in. Arsenalu zastąpił Michał Kucharczyk. Ulubieniec warszawskich kibiców po 13 sekundach od pojawienia się na boisku zdobył gola. Idealnie wpasował się w linię spalonego, aczkolwiek można mieć wątpliwości. Nawet jeśli spalony był, to na tyle minimalny, że sędzia liniowy nie miał prawa tego widzieć.
Wejście smoka 💪😁 GOOOOL #KuchyKing ⚽️ @LegiaWarszawa 2:0 ps. Sędzia po informacji z wozu uznał gola. Spalonego podobno nie było . #legia #LEGWPŁ pic.twitter.com/f3JiKhcYy2
— AleksandraKalinowska (@Ola_Kalinowska) May 9, 2018
I gdy wydawało się, że Legii nic już nie może przeszkodzić w zdobyciu trzech punktów, nagle w odstępie czterech minut goście doprowadzili do wyrównania. Takie cuda są możliwe tylko w polskiej ekstraklasie. Obrońcy aktualnego wciąż mistrza Polski stracili koncentrację, jak i również zawodnika.
W 81. minucie z boiska wyleciał Mauricio. Wydawało się, że Wisła może wygrać to spotkanie, ale wtedy grająca w osłabieniu Legia zadała decydujący cios. Drugą bramkę w tym meczu strzelił Cafu. Dla Portugalczyka były to pierwsze dwa trafienia w LOTTO Ekstraklasie (przed tygodniem strzelił w finale PP).
LEGIA GOOOOL ⚽️⚽️⚽️⚽️ @LegiaWarszawa ⚽️⚽️⚽️⚽️ Szymi w słupek 💪✔️🔝 #Cafu do bramki ⚽️ strata Furmana 😁 brawo 👏👏👏👏 #Legia 3:2 #LEGWPŁ pic.twitter.com/yUTr7SysTi
— AleksandraKalinowska (@Ola_Kalinowska) May 9, 2018
To, co zrobił Dominik Furman, zostawmy bez komentarza. Były piłkarz Legii stracił piłkę niczym junior. Tak nie można grać.