Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Lech Poznań faktycznie okazał się królem polowania?


Lech Poznań zrobił konkretne transfery, które miały być hitami. Jak na razie nie wygląda to tak, jak wszyscy by oczekiwali

28 października 2023 Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Lech Poznań faktycznie okazał się królem polowania?
Dariusz Skorupiński

Opinia publiczna była podekscytowana transferami Lecha przed sezonem. Wydawało się, że „Kolejorz” będzie fruwał. Awans do fazy grupowej Ligi Konferencji miał być formalnością, a celem z tak „szeroką” kadrą miało być jeszcze lepsze łączenie europejskich pucharów z ligą. Najpierw przydarzyła się kompromitacja w Trnawie, a teraz okazuje się, że te wielkie transfery Lecha nie dają tyle, ile by się oczekiwało. Z różnych przyczyn. Wcale nie jest tak kolorowo. Być może będziemy odszczekiwać pod stołem te słowa po sezonie, ale jesteśmy już grubo za połową rundy, a nowi gracze nie decydują o obliczu zespołu Johna van den Broma.


Udostępnij na Udostępnij na

Ali Gholizadeh, Dino Hotić, Miha Blazić i Elias Andersson to zawodnicy, którzy wzmocnili Lecha przed sezonem. Powiedzmy to otwarcie, „Kolejorza” wielu ogłaszało królem polowania, a Tomaszowi Rząsie powoli zapominano ten tuzin nieudanych transferów. Oczyszczał swój wizerunek. Trudno było znaleźć niezadowolonego kibica. Najdroższa kadra, wielkie cele, rekord transferowy, a tu przyszła przykra rzeczywistość, która brutalnie zweryfikowała Lecha. Których z tych piłkarzy, oprócz Dino Hoticia, który miewał dobre momenty, można pochwalić? Jest problem. Więcej rzeczy popsuli, niż naprawili.

Tomasz Rząsa myślał, że w końcu będzie miał czyste sumienie, ale jak na razie to powinien się srogo tłumaczyć. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że nie ma co zbyt pochopnie oceniać transferów. Tomasz Rząsa jeszcze kilka miesięcy temu dumnie opowiadał o tym, czego dokonał, kogo to sprowadził oraz o co będzie walczył Lech Poznań. Dzisiaj nie byłby już taki dumny.

Transfer widmo

Zacznijmy od Aliego Gholizadeha. Rekord transfery PKO Ekstraklasy. Według pewnych źródeł wydano na niego 1,8 miliona euro, ale różnie bywa z tymi kwotami. Niemniej chyba gracza z takim CV w Polsce jeszcze nie było. Szkoda tylko, że jest już koniec października, a Irańczyk nie był jeszcze nawet w kadrze meczowej Lecha. Nawet nie wiadomo, kiedy się to stanie, bo ciągle termin jego powrotu się wydłuża. Wielu rozumiało, że to była oferta. Trzeba poczekać na jego jakość. Z klubu padały jednak deklaracje, że po wrześniowej przerwie na kadrę ma być gotowy do gry. Później był plan, żeby po październikowej przerwie na kadrę dać mu jakieś minuty w rezerwach. Też nie wypaliło.

Mamy już w zasadzie listopad, a nikt naprawdę nie wie, jakim piłkarzem jest ten Ali Gholizadeh. Najpierw czekają go minuty w drużynie drugoligowych rezerw, ale to też jest zagadka. Umówmy się, realny jego powrót i jakiekolwiek minuty w PKO Ekstraklasie trzeba datować na końcówkę listopada. Chyba że znów wydarzą się jakieś nieprzewidziane okoliczności. Jeśli tyle już czekają, to wątpliwe jest, aby dać mu zagrać na siłę w meczu z Zawiszą. W takim tempie to gdy Irańczyk będzie gotowy do gry na poważnie, skończy mu się runda. To jest przegięcie i plama wizerunkowa Lecha. Można wiele rozumieć. Nikt nie chce ryzykować zdrowia czy wprowadzić go za szybko, ale na koniec jak z tym wszystkim ma się czuć kibic.

Ten kozak miał być gotowy na fazę grupową Ligi Konferencji, której zresztą nie ma. Przegapił najważniejszy moment sezonu. Jak na koniec zabraknie kilku punktów w walce o mistrzostwo, to zacznie się lament: „Jakby szybciej do gry gotowy był ten Gholizadeh”. Chyba tylko tytuł mistrzowski i fenomenalna gra Irańczyka mogą sprawić, że kibice będą zadowoleni i wybaczą. Na razie widzą jedynie, jak podbija sobie piłkę na treningach. Nie ma co ukrywać, że przydałby się w niektórych spotkaniach. Nikt Lechowi nie zwróci już straconych punktów. Pozostaje tylko czekać w końcu na niego, ale niesmak po tej całej akcji wokół przyszłej gwiazdy ekstraklasy pozostanie. Narobiono tyle nadziei związanym z nim, a nie dano nawet nikomu posmakować jego umiejętności.

Lech Poznań przejeżdża na Anderssonie

Pedro Rebocho był, jaki był, ale teraz wszyscy za nim tęsknią. Zdarzały mu się głupie błędy. Czasami jego błędy w defensywie raziły w oczy, ale błędy Eliasa Anderssona to jednak inny wymiar. Co innego być zabranym za karuzelę z Villarrealem, a co innego popełnić koszmarne błędy w ustawieniu ze Spartakiem Trnawa, przez co Lech odpadł z Ligi Konferencji. Szwed był w tak słabej formie przez jakiś czas, że John van den Brom musiał kombinować z ustawieniem i dawać szansę 17-letniemu Michałowi Gurgulowi.

Umówmy się, dobry mecz z Żalgirisem Kowno to nie jest dobry wyznacznik. Następne miesiące brutalnie go zweryfikowały. Na razie to były zawodnik Djurgardens nie dorasta nawet do pięt Rebocho. Miał dawać przede wszystkim więcej w defensywie. Miał być pewniejszy, a wprowadza tylko więcej zamieszania. Pierwszy lepszy ligowiec jest w stanie nim zakręcić, co pokazała Jagiellonia. Nawet gdy rozgrywa niezły mecz, zaliczy jakieś dobre dośrodkowanie, to i tak w pewnym momencie odcina mu prąd, który skutkuje bramką dla przeciwników albo bardzo groźną sytuacją. Element zapalny numer jeden.

– Pedro ma „magic touch”, ale także frywolne myślenie – jak to Portugalczycy. Czasami to jest dobre, czasami nie, ponieważ niekiedy trzeba zachować zimną krew, zabezpieczyć tył, dobrze się ustawić. W tym aspekcie Andersson jest lepszy – porównywał przed sezonem Tomasz Rząsa obu graczy na kanale Meczyki.

Te słowa okazały się lekkim żartem. Andersson nie daje w ataku nawet w połowie tego co Rebocho, a w defensywie jest to samo albo jeszcze gorzej. Nie widać też za bardzo pomysłu na wykorzystanie jego gry w środku boiska w przeszłości. Nie przynosi to większych korzyści. Poprzedni sezon nie był już tak dobry w wykonaniu Rebocho, ale i tak bije on na głowę Anderssona. Więcej odbiorów na mecz, więcej dryblingów na mecz, mniej kluczowych podań czy wygranych pojedynków. Pod tymi wszystkimi względami Rebocho był lepszy po analogicznej liczbie spotkań, którą rozegrał Szwed. Na razie to jest zmiana na minus, a tego meczu w Trnawie kibice mu nie zapomną do końca sezonu. On nie miał grać dobrze z ŁKS-em czy Żalgirisem, ale poważnymi rywalami.

Lech Poznań nie znalazł następcy Salamona ani Satki

Lech Poznań potrzebował przed sezonem jeszcze jednego stopera. Milić i Dagerstal to była mocna czołówka ligi. Fakt jest jednak taki, że obniżyli trochę loty. Mówi o tym liczba straconych bramek i brak czystych kont. Do tego także przyczynili się zresztą Elias Andersson i Miha Blazić. Zawodnik, po którym naprawdę dużo obiecywano sobie w Poznaniu, ale teraz wychodzi, dlaczego nie poradził sobie w Angers.

Nie rzuca się w oczy. Nie jest to jednak nowy Bartosz Salamon, a też przecież człowiek z ogromnym doświadczeniem. Mało tego, jest następcą Lubomira Satki. Mamy jednak wrażenie, że Słowak prezentował nieco wyższy poziom. Jakoś pewniej czuliśmy się, wiedząc, że w składzie jest Satka. Blazić nie popełnia wyraźnych błędów, ale ta słaba forma defensywy Lecha źle na niego wpłynęła. Zdarzają mu się babole czy niezrozumiałe zagrania. Z pewnością nie uspokaja drużyny.

Być może potrzeba kilku meczów, w których zagra obok Milicia, i zachowania kilku czystych. Na razie nie powiemy, że jest słaby, ale mocno przeciętny. Brał udział w kompromitacji w Trnawie. Był jej częścią. Nie popisał się w Szczecinie. Dość dużo tych wizerunkowych wtop. Zresztą jeśli porównamy go z Filipem Dagerstalem, to odstaje na każdej płaszczyźnie. Zaskakująco mało wygranych pojedynków powietrznych, a przecież potrafi grać głową, co pokazał w spotkaniu z Zagłębiem, dramatyczna liczba udanych odbiorów na mecz – nie ma co porównywać z Gurgulem, Dagerstalem czy Czerwińskim – czy liczba podań do przodu, ale o tym wiedzieliśmy od początku. Niemniej wszyscy wiedzą, co Lech Poznań chce grać, a Miha Blazić tak średnio do tego pasuje. Nadzieją jest wzrost formy całej defensywy „Kolejorza”. Wtedy Słoweniec może lepiej będzie funkcjonował.

Materiał na lidera

Dino Hotić to postać, do której można najmniej przyczepić po pierwszych miesiącach. Nie oznacza to, że skrzydłowy jest nieskazitelny. Na początku wydawało się, że jest piłkarzem, który będzie robił ogromną różnicę w lidze, ale też w europejskich pucharach. Świetny mecz z Żalgirisem, asysty w ekstraklasie, przebojowość. Byliśmy zachwyceni, ale powietrze trochę uszło, minęło kilka tygodni, a Hotić wtopił się w tłum. W taką nijakość Lecha. Teraz jeszcze przyszła kontuzja.

Pytanie, jaką odsłonę zobaczymy Hoticia po powrocie, który nie za bardzo wiadomo, kiedy będzie. Bądźmy też szczerzy, w tym momencie musi wywalić ze składu Adriela Ba Louę, co nie będzie takie proste. Nie jest gracz, jakich wielu w ekstraklasie, ale nie do końca wiemy, czy przez dłuższy czas będzie w stanie stanowić o sile „Kolejorza”. Papiery na to ma. Na razie dostaliśmy niezłą próbkę i oby było tak dalej.

Jeszcze jest czas

Bycie dyrektorem sportowym to nie jest łatwa rola, zwłaszcza w takim zespole jak Lech Poznań. Możesz zrobić wszystko dobrze, a i tak okaże się, że splot nieoczekiwanych wydarzeń sprawi, że będziesz krytykowany. Te wszystkie transfery na papierze wydawały się bardzo dobre. Miały wznieść Lecha na jeszcze wyższy poziom i dać większe pole manewru Johnowi van den Bromowi. Nie udało się to. Tomasz Rząsa został zweryfikowany, może jeszcze uda mu się to uratować, ale jak na razie ta runda, obiektywnie patrząc, nie jest udana w wykonaniu Lecha. Nie spełniono celów. Porażki, które kibice będą pamiętać na długo, a w tym wszystkim uczestniczyli nowi zawodnicy.

Można gdybać. Człowiek zawsze jest mądrzejszy po fakcie, ale Lechowi wciąż brakuje wiele do szerokiej, zbilansowanej kadry. Problem na lewej obronie, na której grać musiał Michał Gurgul. Ostatecznie nie wypadł źle, ale jakby Tomasz Rząsa powiedział przed sezonem, że van den Brom będzie musiał ratować się siedemnastolatkiem przy najdroższej kadrze w historii, to zostałby wyśmiany. Alan Czerwiński zawala mecze, gdy dostaje szansę na jakiejkolwiek pozycji. Niewytłumaczalne są takie zachowania jak z Jagiellonią. Największym jego atutem jest to, że może grać na wielu pozycjach. Gorzej, jak na żadnej nie gra dobrze.

Od trzech sezonów Lech Poznań gra dosłownie to samo w środku pola. Para Murawski – Karlstrom. Są dobrzy i to przechodzi, ale brakuje innego rozwiązania – planu B. Jeszcze teraz wypadnięcie Afonso Sousy. Wiadomo, że nikt nie przewiduje przyszłości, ale Tomasz Rząsa nie przeprowadził idealnego okienka. Jeśli ktoś chce, to może przyczepić się do masy spraw. Tak się chwalono przed sezonem, przyszły mecze i już nie było tak kolorowo. Nie na wszystko Lech Poznań był przygotowany. Pamiętajmy, że wciąż należy dać czas tym zawodnikom. Ali Gholizadeh jeszcze nie zagrał. Wszyscy jednak trochę inaczej sobie wyobrażali pierwsze miesiące tych zawodników w Poznaniu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze