Starcia Lecha z Legią to bez wątpienia jedna z największych rywalizacji w polskiej piłce (o ile nie największa). Kibice obu drużyn nie znoszą się, dla jednych i drugich ten mecz jest wyjątkowy. Skąd tak wielka antypatia? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy przeanalizować niezwykle ciekawą historię pojedynków Lecha z Legią. Nie brakowało w niej drastycznych momentów, które jeszcze bardziej wzmocniły nienawiść fanów "Kolejorza" i "Wojskowych". Za najpoważniejsze punkty zapalne uważa się trzy wydarzenia, które warto przypomnieć.
Przed upadkiem komunizmu w Polsce Legia Warszawa budziła skrajne emocje. Mało kto traktował ją neutralnie. Poza osobami, które jej kibicowały, pozostała część Polski nie darzyła tego klubu specjalną sympatią. W myśl zasady, że Legię można albo kochać, albo nienawidzić. Nie bez powodu tak było. Legia skrzętnie korzystała z przywileju bycia klubem wojskowym. Dzięki temu mogła sprowadzać praktycznie każdego zawodnika, który jeszcze nie odbył służby wojskowej. Wielu piłkarzy stawało przed dylematem – albo gra w Legii, albo wyprawa do prawdziwego wojska.
W ten sposób w 1980 roku „Wojskowi” ściągnęli do zespołu Mirosława Okońskiego, czyli wspaniałego technika, który dziś jest uważany za jedną z największych legend Lecha Poznań. „Okoń”, chcąc kontynuować karierę, nie miał wyboru – musiał pójść do Legii. Do Warszawy przeniósł się wiosną 1980 roku, a niedługo później stanął naprzeciwko swojego byłego zespołu w finale Pucharu Polski.
Wynik zszedł na drugi plan
Finał Pucharu Polski z 1980 roku przeszedł do historii polskiego futbolu. Niestety jest to ciemna historia, tego starcia nie zapamiętaliśmy ze względu na wydarzenia na boisku. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego doszło do chuligańskich starć na sporą, niespotykaną wcześniej, skalę. Areną meczu finałowego była Częstochowa, a konkretnie stadion Włókniarza Częstochowa. Mobilizacja obu grup kibicowskich była ogromna – do Częstochowy udało się 15 tysięcy kibiców Lecha i około 10 tysięcy fanów Legii.
Walki pomiędzy kibicami zaczęły się już kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania. Fani Legii dojechali do Częstochowy szybciej niż poznaniacy. W związku z tym postanowili zaczekać na kibiców Lecha, a kiedy pierwsze grupy kibicowskie z Poznania pojawiły się na miejscu, obrzucali ich kamieniami. Jednak kiedy siły się wyrównały, rozpętało się istne piekło. Nigdy wcześniej i nigdy później nie doszło do tak strasznych walk między kibicami jak przy okazji tego feralnego finału.
W mieście rozpoczęły się „polowania”. Kibice Lecha, w odwecie za przywitanie, jakie zgotowali im legioniści, zaczęli w małych grupkach szukać fanów Legii. Ze względu na to, iż wówczas nikt nie nosił klubowych koszulek, to lechici „legitymowali” złapane osoby. Kto był ze stolicy, ten dostawał bęcki, zresztą kto nie miał dowodu, też dostawał bęcki.
Służby porządkowe w ogóle nie były przygotowane na taki obrót spraw. Problem chuligaństwa podczas meczu piłkarskiego wystąpił wówczas po raz pierwszy. Milicja zupełnie nie dawała sobie rady z krewkimi kibicami. Dopiero po kilku godzinach od rozpoczęcia walk do Częstochowy przyjechało milicyjne wsparcie ze Śląska.
Zamiast święta piłki mieliśmy tego dnia wielki skandal. Z tym meczem nie kojarzą nam się bramki, które padły w finale. Wspominając ten finał, wspominamy przede wszystkim bójki kibiców, zdemolowane miasto i odgłosy syren karetek pogotowia, które były tego dnia stałym elementem częstochowskiego krajobrazu.
Władze PRL-u zrobiły wszystko, żeby zamieść tę sprawę pod dywan. Podano wówczas jedynie lakoniczny komunikat, że w wyniku zamieszek ledwie kilka osób zostało rannych. Oczywiste jest, iż ma to niewiele wspólnego z rzeczywistością. Do dziś nie poznaliśmy oficjalnych informacji o liczbie osób, które ucierpiały, ponieważ władze je utajniły. Pełnej prawdy o wydarzeniach z Częstochowy najprawdopodobniej już nigdy nie poznamy, ale według nieoficjalnych informacji rannych zostało kilkaset osób, a kilku kibiców straciło życie. Po latach oficjalnie potwierdzono jedynie śmierć 18-letniej dziewczyny, która została stratowana na ulicy.
To wszystko nie spowodowało odwołania meczu. Finał Pucharu Polski odbył się o wyznaczonej porze. Na boisku lepsza była Legia, która pewnie wygrała 5:0. Jedną z bramek strzelił Mirosław Okoński. Wydarzenia z Częstochowy spowodowały, że poziom antypatii na linii Poznań – Warszawa znacznie się podniósł.
Cała Polska widziała
Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że jeszcze kilkanaście lat temu korupcja była na porządku dziennym w polskim futbolu. Umoczonych w brudne zagrywki było wiele polskich klubów. Jednak to, co wydarzyło się w ostatniej kolejce naszej ligi w sezonie 1992/1993, to było za wiele nawet jak na ówczesną rzeczywistość.
Przed ostatnią serią gier sezonu 1992/1993 sytuacja w ligowej tabeli była niezwykle interesująca. O mistrzostwo walczyły trzy kluby. Liderem przed ostatnią kolejką była Legia Warszawa. Miała na koncie 47 punktów, ale tyle samo oczek posiadał w swoim dorobku także Łódzki Klub Sportowy. Trzecią lokatę zajmował wówczas Lech Poznań z 46 punktami na koncie.
„Kolejorz” był w trudnej sytuacji. Żeby zdobyć mistrzostwo, musiał wygrać z Widzewem i liczyć na potknięcia Legii i ŁKS-u. Nic jednak nie zapowiadało owych potknięć. „Wojskowi” w 34. kolejce zmierzyli się w Krakowie z Wisłą, a łodzianie podejmowali u siebie Olimpię Poznań.
Mecze Legii i ŁKS-u przebiegały w groteskowy sposób i absolutnie nie wyglądało to na uczciwą rywalizację. Obrońcy Wisły i Olimpii zachowywali się, jakby znajdowali się w Ministerstwie Głupich Kroków, o którym Monty Python zrobił przed laty świetny skecz. Niby udawali, że próbują interweniować, ale tak naprawdę raz za razem kompromitowali się jakimiś dziwacznymi fikołkami i wślizgami wymierzonymi w murawę, a nie w piłkę. Rola bramkarzy też ograniczała się jedynie do wpuszczania wszystkiego, co leci w ich kierunku.
ŁKS szybko objął prowadzenie 2:0 w meczu z Olimpią, więc Legia musiała odpowiedzieć. „Wojskowi” po napoczęciu rywala ruszyli po kolejne gole. Ostatecznie Legia strzeliła ich tyle, ile potrzebowała, i utrzymała pozycję lidera, mimo że ŁKS także urządził sobie kanonadę strzelecką. Jak ostatecznie zakończyły się oba spotkania? Legia wygrała z Wisłą 6:0, a ŁKS z Olimpią 7:1.
W tym samym czasie, w którym Legia i ŁKS ścigali się o to, kto strzeli więcej goli, Lech Poznań toczył wyrównany bój z Widzewem. „Kolejorz” zremisował u siebie z łodzianami 3:3. Ten wynik nic mu nie dawał. Lech Poznań po 34 kolejkach uzbierał 47 punktów i miał zakończyć ligę na trzecim miejscu. No właśnie, miał.
Wiele osób miało uzasadnione wątpliwości co do uczciwości przebiegu meczów Legii i ŁKS-u. Dzień po ostatniej kolejce PZPN zajął się sprawą tych spotkań. Ostatecznie wyniki starć Wisła – Legia i ŁKS – Olimpia zostały anulowane, a Legia i ŁKS zostały wykluczone z europejskich pucharów. Kluby oczywiście się odwoływały, więc decyzja przez jakiś czas była nieoficjalna. Jednak finalnie decydenci nie zmienili zdania. 10 lipca – trzy tygodnie po zakończeniu ligi – PZPN poinformował, że mistrzem Polski w sezonie 1992/1993 oficjalnie został Lech Poznań. Jak nietrudno się domyślić, kibice Legii byli wściekli po tej sytuacji, a ich nienawiść do Lecha jeszcze bardziej wzrosła.
Po latach legioniści próbowali zmienić ten wyrok. W 2004 i 2007 roku odbyły się rozprawy, które miały na celu zbadać słuszność tamtej decyzji i przyznać mistrzostwo Legii. Jednakże w obu przypadkach wniosek Legii został rozpatrzony nie po myśli warszawiaków. Na obu rozprawach utrzymano w całej mocy wyrok z 1993 roku i Lech Poznań pozostał mistrzem.
Atak na piłkarzy Lecha
Jak mogliście się już przekonać, kiedy Lech Poznań gra z Legią Warszawa w finale Pucharu Polski, to z reguły nie jest spokojnie. Nie inaczej było w 2004 roku, choć historia tego finału jest nieco bardziej złożona niż tego z 1980 roku. Podstawowa różnica polega na tym, że tym razem nie było jednego meczu na neutralnym terenie, tylko dwumecz. Dwa spotkania zamiast jednego to dwa razy więcej szans na powtórkę z „krwawej” Częstochowy.
Nim przejdę do haniebnych zdarzeń z meczu rewanżowego, warto zarysować szerszy kontekst. Albowiem nic nie zapowiadało, że w tej rywalizacji kibice znowu dadzą o sobie znać. Wiele wskazywało na to, że będą to najspokojniejsze starcia Lecha z Legią. Dlaczego? Już tłumaczę.
Pierwsza odsłona tego finału odbyła się w stolicy Wielkopolski. Władze Poznania, nie chcąc dopuścić do kolejnych dantejskich scen, wydały zakaz wpuszczenia kibiców Legii na to spotkanie. To nie spodobało się kibicom Lecha. Fani „Kolejorza” postanowili zaprotestować przeciwko tej decyzji. W tym celu udali się pod magistrat z transparentem: „Chcemy Legii”. Jednakże nic nie wskórali.
Mimo to w tym meczu miała miejsce solidarność kibicowska ponad podziałami. Kibice Lecha i Legii dogadali się, że legioniści przyjadą do Poznania, następnie wsiądą do samochodów na poznańskich rejestracjach i w ten sposób dostaną się na miejsce. Już w drodze na mecz lechici pilnowali samochodów, w których zasiadali legioniści, i „eskortowali” je na stadion. Wszystko poszło zgodnie z planem, grupa około 300 kibiców Legii weszła na obiekt Lecha i została przywitana brawami. Podczas spotkania fani „Kolejorza” i „Wojskowych” ani razu nie obrażali się nawzajem.
Była to miła i wyjątkowa sytuacja. Niestety podczas rewanżu nie było już tak pięknie. Lech Poznań co prawda przegrał w Warszawie 0:1, ale w obliczu wygranej w pierwszym meczu u siebie 2:0 to właśnie „Kolejorz” mógł po ostatnim gwizdku sędziego świętować zdobycie Pucharu Polski. Kibice Legii nie potrafili się z tym pogodzić. Zerwali wszelkie pakty o nieagresji oraz wszystkie honorowe ustalenia, jakie zawarli z kibicami „Dumy Wielkopolski”.
Ich frustracja była na tyle duża, że postanowili zaatakować piłkarzy „Kolejorza”, gdy ci odbierali medale w loży VIP. Trzeba przyznać, że służby porządkowe nie były jakoś mocno zainteresowane powstrzymaniem fanów Legii. Legioniści, przez nikogo niezatrzymywani, bez trudu przedostali się do loży VIP, gdzie doszło do gorszących scen.
Co prawda zawodnicy Lecha nie przestraszyli się chuliganów i Piotr Świerczewski czy też Paweł Kaczorowski odważnie stanęli naprzeciw agresorom i chcieli podjąć rękawice. Jednak wobec tak dużej przewagi legionistów piłkarze „Dumy Wielkopolski” nie mieli szans. Kilku z nich zostało pobitych oraz zostały im wyrwane medale. Fani Legii nie ponieśli żadnych poważnych konsekwencji za ten czyn.
Kibice „Kolejorza” byli wściekli. Raptem kilka dni wcześniej tak bardzo poświęcili się dla legionistów, żeby ci mogli wejść na stadion, a oni odpłacili im się za to w tak haniebny sposób, atakując piłkarzy Lecha. O miłych scenach z pierwszego meczu wszyscy szybko zapomnieli, po rewanżu nienawiść rozgorzała na nowo. Ten stan rzeczy trwa do dziś.
To el klasiko po Polsku.