Wraz z ostatnim gwizdkiem Szymona Marciniaka w przedwczorajszym spotkaniu o Puchar Polski skończyły się nie tylko marzenia poznaniaków o europejskich pucharach w przyszłym sezonie. Skończył się tak naprawdę projekt Lech 2020. Ten mecz zamknął klamrą całe zło, które zdarzyło się w poznańskim klubie w przeciągu ostatnich lat. Negatywne zjawiska skumulowały się jak w soczewce w tym sezonie, a wczoraj byliśmy świadkami apogeum bezradności „Kolejorza”.
Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur,
ostał ci się ino sznur.
Zło zaczęło się w 2010 roku. Lech zdobywa mistrzostwo Polski po pięknej wiosennej pogoni za liderującą Wisłą Kraków. Wprawdzie nie dostaje się do wymarzonej Ligii Mistrzów, ale gra w Lidze Europy. W ekstraklasie mimo słabych wyników gracze z Poznania prezentują bardzo dojrzały futbol. Momentem przełomowym staje się mecz w Pucharze Polski. Wyjazd do Stalowej Woli i przegrana z miejscową ekipą to koniec kariery w Wielkopolsce Hernana Rengifo. Peruwiańczyk zostaje odesłany do zespołu rezerw za brak zaangażowania. Atmosfera w drużynie wyraźnie się ochładza.
Niedługo później dochodzi do błędu, który zaważy na kolejnych latach poznańskiego klubu. Pracę traci Jacek Zieliński. Oficjalnie jest to pokłosie słabych wyników drużyny, a tak naprawdę efekt tego, że władze „Kolejorza” miały świadomość, że trener niedługo usłyszy zarzuty korupcyjne. Niesamowitą wygraną swojego zespołu z Manchesterem City obecny szkoleniowiec Cracovii ogląda z trybun, a drużynę prowadzi już „Hiszpański Mag”, czyli Jose Maria Bakero.
Nie ma większego sensu bronić tego szkoleniowca. Okazał się błędnym wyborem. Długo właściciel Lecha wzbraniał się przed zwolnieniem byłej gwiazdy Barcelony. Cierpliwość kibiców wyczerpała się wcześniej. Trenerem zmęczeni byli także piłkarze i kompromitującym występem w Chorzowie pomogli Jackowi Rutkowskiemu podjąć decyzję. W euforii związanej ze zwolnieniem Hiszpana fani przymknęli oko na ten występ, co w konsekwencji przyniosło bardzo negatywne skutki.
W całym potępianiu okresu Bakero w Poznaniu zapomina się często, że jego zespół potrafił zagrać naprawdę imponujące spotkania. Warto przypomnieć sobie choćby początek sezonu 2011/2012 i styl, który lechici zaprezentowali w meczach z ŁKS-em, Ruchem Chorzów czy GKS-em Bełchatów.
Gdy tylko Hiszpan zniknął z szatni, zawodnicy „Kolejorza” pod wodzą Mariusza Rumaka szybko przypomnieli sobie, że potrafią grać w piłkę i po serii meczów bez porażki awansowali na czwarte miejsce w tabeli oraz uzyskali kwalifikację do europejskich pucharów. Odpadnięcie z rozgrywek w eliminacjach z AIK Solna w Poznaniu przyjęto dość spokojnie. W drużynie doszło do rewolucji kadrowej i wydawało się, że sytuacja wykrystalizuje się w najbliższych miesiącach.
Dwa kolejne lata z rzędu to wicemistrzostwa w cieniu Legii Warszawa. Większym problemem były wyniki w Pucharze Polski (kompromitujące porażki z Olimpią Grudziądz i Miedzią Legnica) i europejskich pucharach. Wielu uważnych obserwatorów zwracało uwagę na niezbyt poważne podejście graczy „Kolejorza” do niektórych meczów. Sytuacja nabrzmiewała jak wrzód, aż eksplodowała podczas zgrupowania, które zakończyło pobyt w Lechu Rafała Murawskiego i Bartosza Ślusarskiego. Właściciel klubu opowiedział się po stronie młodego trenera i dwie bardzo ważne dla poznańskiego klubu postacie musiały kontynuować swą karierę w innych miastach.
Kolejna kompromitacja w kwalifikacjach do Ligi Europy kosztowała Mariusza Rumaka posadę. Na jego miejsce zatrudniono Macieja Skorżę. Wymarzony szkoleniowiec Jacka Rutkowskiego wreszcie zasiadł na ławce trenerskiej Lecha Poznań. Już w pierwszym sezonie pracy wydarł liderującej Legii mistrzostwo i wydawało się, że przyszłość należy do poznaniaków. Media zachwycały się grą Lecha, mądrą polityką transferową i atmosferą na trybunach.
Tak było niecały rok temu. W międzyczasie wszystko legło w gruzach. „Kolejorz” może walczyć, żeby nie być najgorszą drużyną grupy mistrzowskiej, a od patrzenia na ich grę bolą zęby nawet tych, którzy wiernie stawiają się na trybunach stadionu przy Bułgarskiej. Z tygodnia na tydzień jest ich coraz mniej.
Macieja Skorżę zwolnili piłkarze. Czas najwyższy powiedzieć to głośno. Każdy, kto ogląda mecze Lecha, potrafi wymienić ich z imienia i nazwiska. Jeśli ktoś nie potrafi tego uczynić, warto, by obejrzał jesienne spotkanie z Cracovią. Po tym meczu Maciej Gostomski został przeniesiony do zespołu rezerw. Reszta zawodników pozostała bezkarna.
Okazało się, że w naszej lidze zwolnić można nie tylko szkoleniowca z zagranicy, o czym przekonał się kiedyś Dan Petrescu, ale i pupila właściciela klubu. Jacek Rutkowski długo był cierpliwy, Lech przegrywał mecz za meczem, Maciej Skorża cierpiał na ławce trenerskiej, a kibice z „Kotła” wzywali do zmian. Widmo spadku spowodowało zatrudnienie Jana Urbana. Z dnia na dzień poznańscy zawodnicy odnaleźli w sobie pokłady walki i mimo braku stylu zaczęli punktować. Przynajmniej na tyle, by awansować do czołowej ósemki.
Ostatnią szansą ratunku dla poznaniaków był finał Pucharu Polski. Zanim rozpoczął się pojedynek, w internecie ukazało się nagranie pokazujące podejście kapitana Lecha do kibiców własnego klubu. Nieświadomy konsekwencji Bille Nielsen tak się rozemocjonował wsparciem fanów, że doznał przed meczem tajemniczej kontuzji, która nie pozwoliła mu zagrać w finale. Zagrał za to Łukasz Trałka i Marcin Kamiński. Dziwić się można, że im się chciało.
Przed Lechem bardzo spokojny rok. Bez potrzeby walki w europejskich pucharach, możliwe, że wolny także od trosk o Puchar Polski. Sezon zapowiada się na cichy, gdyż trybuny przy Bułgarskiej pustoszeją w zastraszającym tempie. Od czasu, gdy Wiara Lecha przestała być silnym głosem poznańskich kibiców, władze klubu coraz mniej liczą się ze zdaniem trybun. Stowarzyszenie Kibiców Lecha Poznań nie cieszy się poważaniem ani fanów, ani władz „Kolejorza”.
Projekt Lech 2020 został już wyrzucony do kosza przez piłkarzy. Czas na szybki program naprawczy i rewolucję w drużynie, a nawet na „awanturniczą politykę transferową”. Jeśli to nie nastąpi, to trzeba będzie wprost powiedzieć, że hasła Idziemy na majstra czy Mocni razem to tylko marketingowe bajki i pogodzić się z tym, że na Bułgarskiej hula wiatr.