Dzisiejszy mecz na Veltins-Arena był kluczowy dla obu drużyn. Przystępując do dzisiejszego spotkania, Schalke 04, prowadzone od początku sezonu przed Davida Wagnera, nie wygrało meczu ligowego od 25 stycznia. Z kolei drużyna Floriana Kohfeldta jest bez formy od początku sezonu i w kwestii jej utrzymania ciągle pojawia się coraz więcej znaków zapytania.
David Wagner przychodził do drużyny „Die Königsblauen” jako ktoś pokroju Juergena Kloppa. Miał opinię lubianego przez zawodników, podobnie jak trener Liverpoolu chodził z reguły ubrany w klubowy dres, nosił czapeczkę z daszkiem i okulary. Miał za sobą długą przygodę w angielskim Huddersfield, a jeszcze wcześniej zbierał doświadczenie jako trener rezerw Borussii Dortmund. Jego zakontraktowanie spotkało się z aprobatą ze strony kibiców i wszyscy fani drużyny z Zagłębia Ruhry ostrzyli sobie zęby na nadchodzący sezon. I to była na pewno słuszna reakcja – podopieczni Wagnera szybko przeszli do działania.
Po 13 kolejkach Schalke zajmowało trzecie miejsce w tabeli, co mogło budzić skojarzenia z debiutanckim sezonem Domenico Tedesco, kiedy to klub z Veltins-Arena zdobył wicemistrzostwo Niemiec. Niespełna dwa miesiące później nadszedł czarny dzień, czyli porażka 0:5 z Bayernem. Wtedy cała układanka zaczęła się rozsypywać. Głównym problemem stała się ofensywa – od wcześniej wspomnianego meczu do dnia pojedynku z Werderem ekipa Wagnera zdobyła w lidze zaledwie cztery bramki! Warto nadmienić, że w tym samym czasie straciła ich aż 24.
Problemy Werderu
Nie lepszy w tej kwestii jest Werder. Drużyna Kohfeldta od początku sezonu spisuje się tragicznie i praktycznie od startu rozgrywek przebywa w strefie spadkowej. W dotychczasowych meczach Bundesligi zdobyła tylko 29 bramek, co jest najgorszym wynikiem w Bundeslidze. Straciła ich aż 59! Kohfeldt i dyrektor sportowy Frank Baumann dostają burę od wściekłych kibiców za nieumiejętność odpowiedniego uformowania składu na ten sezon oraz spadek formy Maximilliana Eggesteina czy Jiriego Pavlenki. Ich złość pogłębia fakt, że w poprzednim sezonie wszystko funkcjonowało, jak należy. Wyżej wymienieni gracze wyczyniali cuda na boisku i ostatecznie otarli się o awans do europejskich pucharów.
Obecnie sytuacja nie jest tak kolorowa, jednak po przerwie spowodowanej koronawirusem pojawiła się nadzieja. Podopieczni Kohfeldta mimo kiepskiej gry zdobyli cztery punkty w ostatnich dwóch meczach, a spotkanie z Schalke mogło im znacząco pomóc zbliżyć się do Fortuny Duesseldorf.
Brak wniosków Wagnera
David Wagner postanowił dokonać kilku zmian względem poprzedniego meczu. Na ławkę trafił Burgstaller, do pierwszej jedenastki wskoczył Gregoritsch. W rezerwie pozostał Ahmed Kutucu. Ciekawą decyzją, na którą zapewne czekało wielu kibiców, było usadzenie na ławce Markusa Schuberta. W jego miejsce do składu ponownie trafił Alexander Nuebel. Z kolei Kohfeldt nie zrobił rewolucji i na ekranach telewizorów ponownie zobaczyliśmy te same nazwiska graczy Werderu.
Schalke, podobnie jak w ostatnich meczach, od początku cofnęło się głęboko do defensywy. Pozwoliło przejąć inicjatywę podopiecznym Kohfeldta, ale oni od początku meczu nie byli w stanie skonstruować składnej akcji. W oczy rzucało się, że gracze Werderu nie potrafią skorzystać z wywalczonych stałych fragmentów gry. Warto nadmienić, że drużyna gości miała momentami posiadanie piłki rzędu 76%.
Pierwsza dobra akcja z 32. minuty zakończyła się piękną bramką. Jej zdobywcą został Leonardo Bittencourt, a Werder wreszcie wyszedł na prowadzenie. Gol chyba wynagrodził kibicom przed telewizorami brak jakiejkolwiek akcji do tej pory. Pomógł też zmotywować się graczom Wagnera, którzy momentami zaczęli wychodzić wyżej do rywala.
W przerwie meczu piłkarze z Veltins-Arena naprawdę musieli odbyć męską rozmowę z trenerem, bo po przerwie od razu ruszyli do ataku. Pomóc w tym miało wprowadzenie Oczipki za słabego Todibo oraz wymiana Matondo na Ramana. Zwrócić uwagę mogła postawa Westona McKenniego. Amerykanin wyszedł naprawdę zmotywowany na drugą połowę, co prawie zakończyło się drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartką za faul na Osako. Kohfeldt i jego Werder skupiali się z kolei od początku na defensywie. Z boiska zeszli Rashica i o dziwo Bittencourt, a weszli za nich Selke i wcześniej wspomniany Osako.
Mimo początkowego zrywu Schalke nie było w stanie poradzić sobie z defensywą Werderu. W dalszej części meczu kibice ponownie ujrzeli kopaninę bez żadnej jakości. Konkretniejszą sytuacją była jedynie okazja Osako z 88. minuty. Ostatecznie Werderowi udało się obronić zwycięstwo, a także pogrążyć Davida Wagnera i jego podopiecznych.
⏱ 90.+4 Min
Schluss! Vorbei! Auswärtssieg! 💪
Der SV #Werder schlägt @s04 mit 1:0 dank eines Tores von Leo #Bittencourt.
⚽ 0:1 #S04SVW pic.twitter.com/3OoYSGJ7Nh
— SV Werder Bremen (@werderbremen) May 30, 2020
Co wiemy po bezpośrednim starciu obu drużyn?
Werder być może wreszcie powoli wychodzi z kryzysu. Zwycięstwo z Schalke ponownie pokazało, że drużyna z Weserstadion jest w stanie powalczyć z drużynami umiejscowionymi wyżej w tabeli. Tym razem oponenci zostali zupełnie zdominowani. Nadal często brakuje schematów rozwiązania akcji ofensywnych, ale widać duży progres w porównaniu z okresem przed pandemią.
Co najważniejsze, widać momentami naprawdę wysoki pressing i walkę do końca. Na pewno zawodnicy i trener cieszą się z serii trzech meczów bez porażki. Cieszy fakt niezłej gry Eggesteina i ponowne przebłyski Rashicy. Pavlenka też po epidemii wziął się w garść i zaczyna robić swoje. Jeśli ci gracze powtórzą swoje wysiłki w następnych meczach, to Werder naprawdę może pójść za ciosem. Zwłaszcza że jeśli chodzi o pozostałe spotkania, to za drużynę nie do ogrania można uważać jedynie Bayern.
Z kolei Wagner na chwilę obecną coraz głębiej wpada w dołek. Jego drużyna gra cofnięta, boi się podejść wyżej do przeciwnika. Pojawiają się wątpliwości co do decyzji personalnych. Niezrozumiała jest decyzja o trzymaniu na ławce utalentowanego Ahmeda Kutucu. Wreszcie do składu wskoczył Alexander Nuebel, ale trzeba przyznać, że dzisiaj nawet nie miał szans pokazać choćby szczypty umiejętności.
Wagner do tej pory potrafił mieszać w składzie, ale w czasie kryzysu uparcie trzyma się niedziałających rozwiązań. Gdyby jego drużyna potrafiła zagrać cały mecz tak samo jak początek drugiej połowy spotkania z Werderem, to sytuacja mogłaby być zupełnie inna. Jeśli nie uda mu się szybko poukładać swojego zespołu na nowo, to realnie może mu grozić przedwczesne rozwiązanie kontraktu. Szkoda, bo to jest niewątpliwie szkoleniowiec z potencjałem na osiąganie sukcesów.