Real Madryt nie złapał zadyszki, tylko popadł w kryzys. Niektórzy winę za słabe wyniki zrzucają na brak rasowego napastnika, którego „Królewscy” postanowili nie kupować w minionym okienku transferowym. Tylko czy to rzeczywiście główny problem „Los Blancos”? Żeby się o tym przekonać, należałoby przypomnieć sobie cztery ostatnie mecze. Trzy z nich które zakończyły się dla nich niezadowalającym rezultatem, a i ostatnie starcie z Alaves nie należało do łatwo wygranych.
Remis z Valencią
Zaczęło się od potknięcia podczas meczu przeciwko Valencia CF. Trzeba przyznać, że Zinedine Zidane postawił na dość eksperymentalny skład, zwłaszcza w obronie, gdzie na miejscu Sergio Ramosa stanął Casemiro. Co do tego meczu można mieć wiele wątpliwości. Było nerwowo, bo padły aż cztery bramki, a arbiter pokazał dziewięć żółtych kartek, co dowodzi, że pojedynek był daleki od ogólnych zasad fair play.
Tak się złożyło, że Karim Benzema znowu nie błysnął, więc na jego głowę starym zwyczajem posypały się gromy. To się ciągnie już od dłuższego czasu, bo co roku w okolicach lipca wraca temat sprzedaży Francuza i zastąpienia go jakimś – w rozumieniu kibiców – kompetentnym napastnikiem.
Uważam jednak, że Real potknął się na długo przed starciem z Valencią. Obrona na ten mecz była eksperymentalna i tymczasowa, bo Sergio Ramos pauzował za czerwoną kartkę i to on powinien zostać obarczony odpowiedzialnością za remis. Osłabił szyki obronne zespołu, ponieważ jego kolejny wybryk poskutkował którymś z kolei wyrzuceniem z boiska.
Nie można też zapomnieć o Ronaldo, który wówczas pauzował pięć meczów za swoje wybryki. Obaj zawodnicy mieli duży wpływ na wynik meczu, choć paradoksalnie nawet nie stanęli na murawie. Wydaje się, że w tym przypadku obwinianie Benzemy za remis nie ma sensu, choć w swoim stylu zmarnował kilka stuprocentowych okazji bramkowych.
Mecz przeciwko Levante UD
Kluby z Walencji nigdy nie należały do najsłabszych, a odkąd pamiętam, Real miał trudne starcia zarówno z Valencią, jak i z Levante. W trzeciej kolejce „Królewscy” zremisowali 1:1 po bezbarwnym meczu. Skład znowu można uznać za eksperymentalny. Zinedine Zidane postawił w środku pola Marcosa Llorente, zamiast Luki Modricia. W ataku zagrał Theo Hernandez. Nie ujmując nic nowym graczom Realu Madryt, nie można powiedzieć, że stanęli na wysokości zadania. Mecz miał być wygrany, a skończyło się remisem uratowanym przez Lucasa Vazqueza.
Na dodatek w 89. minucie Marcelo pozwolił sobie na wybryk, który skończył się czerwoną kartką i utwierdził kibiców „Królewskich”, że w Madrycie pojawił się głębszy kryzys.
Porażka z Betisem
Dla wielu ten mecz miał być wygranym z automatu. Wydawało się, że „Królewscy” obudzili się z letargu, wysoko pokonując zawsze silny Real Sociedad, więc Real Betis miał być kolejny w kolejce do odstrzału. Tak się jednak nie stało.
Real zagrał mocnym składem, w dodatku do gry wrócił Cristiano Ronaldo po pięciomeczowej banicji. Wszyscy mieli nadzieję, że Portugalczyk od razu odpali i zostanie ojcem drugiego zwycięstwa. On jednak przeszedł obok meczu, jak to ma w zwyczaju, kiedy przez dłuższy czas nie pojawia się na boisku, a wszyscy czegoś od niego oczekują.
Starcie z Betisem było ciekawe, bo jedni i drudzy próbowali strzelić bramkę. Zapewne wielu kibiców Realu Madryt miało stan przedzawałowy, kiedy Dani Carvajal wybijał piłkę niemalże z linii bramkowej. Strzelali również Isco, Ronaldo i Luka Modrić, ale brakowało szczęścia. Tym razem na drodze do zwycięstwa stanął bramkarz Realu Betis.
Można powiedzieć, że Real przegrał każdy z tych meczów przez zbyt eksperymentalne ułożenie składu. Luka Modrić wciąż udowadnia, że jest zawodnikiem nie do zastąpienia, a Gareth Bale dowodzi, że powinien posiedzieć na ławce i popatrzeć, jak grają lepsi od niego. Być może Walijczyk – podobnie jak Karim Benzema – ma w kontrakcie jakieś zapisy chroniące go przed ławką rezerwowych. Niemniej, w tym przypadku, nie rozważając kwestii umownych, zawodził kiepsko ułożony skład.
Przed sezonem dużo się mówiło, że Real Madryt ma długą ławkę, a Barcelona przy jednej kontuzji się posypie. „Królewscy” mieli gromić wszystkich po kolei, a tymczasem oglądają plecy oddalającej się FC Barcelona. Sytuacja pewnie się jeszcze zmieni, ale niewielu drużynom udawało się wygrać ligę, kiedy na początku sezonu traciły tak dużo punktów do lidera.