Gdy Podbeskidzie spadło do 2. ligi, w klubie postawiono na doświadczenie i ogranie na tym lub podobnym poziomie piłkarskim. Chciano budować Podbeskidzie oparte na więziach i charakterze w szatni. Kimś takim miał być Konrad Forenc, który niewątpliwie w bardzo szybkim tempie zaskarbił sobie sympatię kibiców „Górali”. Mimo braku awansu do strefy barażowej, nikt w klubie nie składa broni i każdy liczy na awans.
Filip Tomana (iGol.pl): Na początku zacznijmy może od pytania: jak się czujesz jako bramkarz w 2025 roku? Czujesz, że jest to zupełnie inna gra niż ta, którą poznałeś jako młody zawodnik, młoda osoba?
Konrad Forenc (bramkarz Podbeskidzia Bielsko-Biała): Na pewno tak. Z biegiem czasu, zwłaszcza na pozycji bramkarza, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, które usłyszałem jako młody chłopak: bramkarz jest jak wino – im starszy, tym lepszy.
Muszę przyznać, że teraz czuję się w bramce znacznie pewniej niż kiedy byłem młodszy. Wtedy wydawało mi się, że już dużo potrafię i sporo osiągam, ale z perspektywy czasu widzę, jak wiele daje doświadczenie. Każdy trening, każdy mecz – to wszystko buduje obycie w bramce i naprawdę bardzo pomaga.
Uważasz, że teraz pozycja bramkarza stała się czymś w stylu pierwszego rozgrywającego?
Czy bramkarz stał się dziś kimś w rodzaju pierwszego rozgrywającego? Myślę, że tak. Futbol bardzo się zmienił. Kiedy zaczynałem, głównym zadaniem bramkarza było oddalić zagrożenie i zapewnić spokój w defensywie. Dziś rola bramkarza ewoluowała – coraz częściej to od niego zaczyna się akcja ofensywna. Bramkarz musi umieć grać nogami, podejmować szybkie decyzje i często właśnie on inicjuje atak, który po kilkunastu podaniach kończy się bramką.
Z perspektywy lat widzisz boisko inaczej niż kiedyś?
Zdecydowanie tak. Nawet pod względem infrastruktury – stadiony, otoczka wokół meczów – wszystko poszło mocno do przodu. Choć to tylko poziom drugoligowy, to są obiekty, których nie powstydziłaby się PKO Ekstraklasa. Nasz stadion jest tego doskonałym przykładem. Pod tym względem naprawdę widać ogromny progres.
To samo można powiedzieć o samych zawodnikach. Kiedyś różnice między ligami były bardziej widoczne, dziś te poziomy się zacierają. Poza tym Podbeskidzie to klub, który wielu kojarzy z wyższymi klasami rozgrywkowymi, więc każdy rywal szczególnie się mobilizuje na mecze z nami. Musieliśmy się nauczyć radzić sobie z tą świadomością, że dla wielu drużyn mecz z Podbeskidziem to jedno z najważniejszych spotkań w sezonie. Myślę, że z czasem nauczyliśmy się do tego odpowiednio podchodzić – mentalnie i sportowo. To była ważna lekcja.
Czyste konto i kilka świetnych interwencji zrobiły swoje 🧤🔝
Nasza ściana Konrad Forenc został uznany przez kibiców „Góralem” derbowego meczu z Rekordem ❤️🤍💙 pic.twitter.com/RwEF7t8TdD
— TS Podbeskidzie S.A. (@TSP_SA) May 6, 2025
Jak z czasem – myślisz, że cała ta analiza meczów, pressing, mapy podań, expected goals – czy to również w jakimś stopniu dotarło do pozycji bramkarza? Może nie w takim bezpośrednim sensie, ale czy takie podejście analityczne wpłynęło także na Twoje spojrzenie na grę w bramce?
Tak, zdecydowanie. Każda analiza jest wartościowa i sam często analizuję swoją grę, zwracając uwagę na detale. To zupełnie co innego widzieć daną sytuację z perspektywy bramkarza – kiedy masz przed sobą linię obrony, przeciwników i musisz w ułamku sekundy zdecydować, gdzie zagrać piłkę – a inaczej wygląda to z trybuny, z kamery taktycznej czy z drona.
Z góry widać znacznie więcej – rozstawienie zawodników, wolne przestrzenie, możliwości rozegrania. To pokazuje, jak bardzo technologia i nowoczesne podejście do analizy gry pomagają. Dzięki temu w kolejnym meczu szybciej rozpoznajesz podobne sytuacje, jesteś bardziej świadomy.
Kiedy zna się już drużynę, spędziło się z nią trochę czasu, to wszystko działa jeszcze lepiej. Wiesz, kto potrafi lepiej grać głową, komu zagrać na którą nogę, kto jak się ustawi. To bardzo ułatwia rozegranie i wpływa na pewność w podejmowaniu decyzji.
To zapytam tak ogólnikowo. Jak Ci się w ogóle w Bielsku podoba? Co jest tutaj lepsze niż w innych miejscach, w innych klubach, w których byłeś?
To doświadczenie, o którym wcześniej wspominałem, przekłada się też na lepsze rozumienie stylu gry drużyny i zawodników. Z wieloma z nich znam się już jakiś czas, wiem, jakie mają mocne strony, nad czym możemy pracować i to naprawdę pomaga na boisku. Jeśli chodzi o samo miasto – Bielsko to naprawdę urokliwe miejsce. Ma swój klimat, przyciąga ludzi i dobrze się tu mieszka. To z pewnością jeden z przyjemniejszych punktów, jeśli porównuję z innymi miejscami, w których byłem. A jeśli mówimy o kwestiach sportowych – miniony sezon był mocno podzielony. Pierwsza runda zdecydowanie poniżej oczekiwań, druga znacznie lepsza. Gdybyśmy od początku prezentowali formę z wiosny, myślę, że spokojnie bylibyśmy w barażach. Niestety, zbyt wiele straciliśmy w tej pierwszej części sezonu.
Po spadku z 1. ligi wiele rzeczy trzeba było w klubie odbudować. Do tego doszła jeszcze kwestia adaptacji do realiów tej ligi – inna specyfika, brak VAR-u, sporo kontrowersyjnych sytuacji. Zawsze staram się być obiektywny, potrafię przyznać się do błędu, ale czasem pewnych rzeczy po prostu zabrakło. Uważam jednak, że to, co przeszliśmy w tamtym sezonie, dało nam ogromną wiedzę i doświadczenie. Dzięki temu w nadchodzących rozgrywkach powinniśmy być mocniejszą drużyną – bardziej świadomą i lepiej przygotowaną.
W Koronie Kielce grałeś z Łukaszem Sierpiną. Kiedy przychodziłeś do Bielska, pomagał Ci w jakiś sposób odnaleźć się tutaj w klubie, w mieście, czy raczej sam starałeś się to ogarnąć?
Jestem zawodnikiem, który poradzi sobie w każdej sytuacji. Nie mam problemu z komunikacją ani z aklimatyzacją – jestem osobą otwartą, co działa w obie strony. Zarówno kiedy ktoś nowy dołącza do zespołu, jak i kiedy ja trafiam do nowego środowiska, potrafię się szybko odnaleźć. Jeśli chodzi o samo Bielsko, to oczywiście znam się z Łukaszem – poznaliśmy się jeszcze wcześniej, gdy on był zawodnikiem Podbeskidzia, a ja grałem w Zagłębiu Lubin. Rozmawiałem z nim przed transferem i wypowiadał się o Bielsku w samych superlatywach. Wiadomo, od tamtego czasu trochę się zmieniło – wówczas Podbeskidzie było jeszcze w PKO Ekstraklasie, a teraz występuje na poziomie drugoligowym.
Rozmawiając z trenerem Brede i zarządem, poznałem plan odbudowy Podbeskidzia – najpierw awans do 1. ligi, a później powrót do PKO Ekstraklasy. Lubię trudne wyzwania, bo przez całą swoją karierę często trafiałem do klubów, gdzie od razu była duża presja wyników. Taka sytuacja mnie motywuje. W tym sezonie zrobimy wszystko, żeby jak najlepiej zacząć i kontynuować dobrą passę, bo niestety w poprzedniej rundzie nie do końca znaliśmy jeszcze specyfikę tej ligi. Teraz mamy to doświadczenie – wiemy, jak rozmawiać z sędziami, jak reagować w konkretnych sytuacjach. To dojrzewanie było widoczne już w rundzie wiosennej i na pewno zaprocentuje.
Trener Brede to też chyba jest taki trener, który stara się pomagać, zwłaszcza na początkowym etapie kariery czy przyjścia zawodnika do nowego zespołu.
Jak najbardziej, tym bardziej że mamy naprawdę bardzo doświadczoną szatnię – jest tu wiele znanych nazwisk, które nie są anonimowe w polskiej piłce. To zdecydowanie pomaga, bo z wieloma zawodnikami już się znałem, graliśmy przeciwko sobie, więc potrzeba było trochę czasu, żeby wszystko się odpowiednio scementowało. Sezon pokazał, że zabrakło nam naprawdę niewiele, żeby włączyć się do walki o baraże. Patrząc jednak na cały jego przebieg, trzeba uczciwie przyznać, że po prostu na to nie zasłużyliśmy. Teraz musimy ciężko zapracować, żeby to się zmieniło. Jedna dobra runda to za mało, by nadrobić straty z jesieni.
W pierwszej części sezonu wiele osób widziało nas raczej jako kandydata do spadku niż do awansu. Ale właśnie w takich momentach można udowodnić swoją wartość i pokazać, na co naprawdę nas stać. I myślę, że to jest coś, co chcemy zrobić w nadchodzącym sezonie.
Zwłaszcza że ta liga była dosyć nieprzewidywalna do samego końca. Dużo zespołów mogło z niej spaść, a wiele walczyło o udział w barażach.
Zgadza się – musieliśmy nauczyć się specyfiki tej ligi, ale myślę, że bardzo szybko potrafiliśmy to zrobić. Patrząc na stratę punktową, jaką mieliśmy i na sposób, w jaki te punkty traciliśmy, widać, że wiele czynników miało na to wpływ. To była zarówno kwestia organizacji naszej gry, jak i spraw organizacyjnych w klubie. Do tego dochodził nie do końca właściwy dialog z sędziami – inaczej rozmawia się na wyższych poziomach rozgrywkowych, a inaczej tutaj. Musieliśmy też lepiej dotrzeć się jako zespół. Tych czynników było po prostu zbyt wiele, żeby od razu osiągnąć dobre wyniki.
Na szczęście dojrzeliśmy – zarówno sportowo, jak i emocjonalnie. I to było widać w rundzie wiosennej. Teraz bardzo ciężko pracujemy, przygotowując się do nadchodzącego sezonu i mam nadzieję, że to zaprocentuje. Chcemy dobrze wejść w rozgrywki od samego początku, a nie dopiero od 8. czy 10. kolejki, jak to było wcześniej, kiedy dopiero wtedy złapaliśmy odpowiedni rytm. Tym razem celujemy w solidny start już od pierwszego meczu.
Konrad Forenc – obecnie Podbeskidzie Bielsko-Biała (2 liga)
7 czystych kont
29 goli wpuszczonych
25/28 rozegranych meczów
Konrad jest numerem jeden w Podbeskidziu, mimo że gra na 3 poziomie rozgrywkowym to myślę że w niejednym klubie 1 ligi byłby mocnym punktem zespołu pic.twitter.com/h42PuxweCp— Kuba (@Kuba73_CK) April 30, 2025
Wspominałeś, że drużyna to ekipa mocnych charakterów. Marcin Biernat chociażby – jest zawodnikiem, który potrafi pociągnąć za sobą całą szatnię, całą drużynę, ale z kim z drużyny masz najlepsze relacje i kto jest bardzo silny mentalnie w kluczowych momentach?
Cementowanie zespołu ma ogromne znaczenie, zwłaszcza w trudnych momentach. Tak jak wspomniałeś – Marcin Biernat, Maciek Górski, który do nas dołączył, czy Marcin Urynowicz – to zawodnicy, którzy potrafią wziąć odpowiedzialność na siebie w kluczowych chwilach. Na boisku, kiedy trzeba uspokoić grę, przytrzymać piłkę, wywalczyć faul – oni wiedzą, co zrobić. To właśnie te małe detale często decydują o końcowym wyniku. Brakowało nam tego w pierwszej rundzie. Druga była już o wiele lepsza, widać większe wyrachowanie, spokój i opanowanie – i to przekładało się na lepsze wyniki.
W tej rundzie Podbeskidzie przegrało tylko trzy mecze, wszystkie minimalnie, po 0:1. W dodatku w każdym z nich byliśmy drużyną równorzędną, a często nawet lepszą. To pokazuje, że mamy charakter, że potrafimy rywalizować na wysokim poziomie. Teraz najważniejsze, żeby te cechy – słowa, postawę, osobowości – przełożyć na boisko. Wiosna była pozytywnym podsumowaniem naszej pracy, ale teraz kluczowe jest, żeby zbudować równie dobrą, jeśli nie lepszą jesień. Tylko to da klubowi i nam, zawodnikom, konkretne efekty w postaci punktów.
Jeżeli miałbyś wskazać jedną, dwie rzeczy, które zmieniły się z perspektywy pierwszej rundy a drugiej, to co to było?
Na pewno jednym z kluczowych elementów, którego musieliśmy się nauczyć, był dialog z sędziami. Wielu z nas, zwłaszcza ci bardziej doświadczeni zawodnicy, było przyzwyczajonych, że sędzia potrafi podejść, wytłumaczyć decyzję, wejść w rozmowę. A tutaj często kończyło się po prostu pokazaniem kartki, bez żadnego wyjaśnienia. W poprzedniej rundzie dostawaliśmy mnóstwo kartek, niejednokrotnie kończąc mecze w dziesiątkę – często za niepotrzebne sytuacje. Mam bardzo dobry przykład z jednego meczu. Straciliśmy bramkę po prostopadłym podaniu, gdzie wydawało się wszystkim, że był spalony. Zawodnik, który strzelił, stał za mną, więc nawet nie ja wyznaczałem linię, tylko jeszcze ktoś głębiej. Liniowy podniósł chorągiewkę, zrobiło się zamieszanie, wszyscy byli oburzeni. Podszedłem spokojnie do sędziego głównego, a on odpowiedział: Widziałem dokładnie — to Twój zawodnik zagrał tę piłkę prostopadle. Potem zapytałem naszego zawodnika i faktycznie przyznał, że tak było.
Ten jeden dialog wystarczył. Nie było żadnych nerwowych reakcji, niepotrzebnych kartek, niepotrzebnych dyskusji. Po prostu: rozmowa, wyjaśnienie, koniec tematu. Nawet po meczu podszedłem do sędziego i powiedziałem, że szacunek za to, że potrafił normalnie porozmawiać. To są właśnie te momenty, które budują wzajemny szacunek i zaufanie na boisku.
Tego często brakuje, bo w wielu sytuacjach, gdy próbujesz tylko porozmawiać, od razu dostajesz kartkę. Sam się na tym przejechałem – dostałem raz żółtą kartkę za to, że chciałem po prostu podejść i uspokoić sytuację w imieniu kolegi z drużyny. Dlatego ważne jest, żeby zachować zdrowy rozsądek, kontrolować emocje, ale też – żeby sędziowie byli bardziej otwarci na rozmowę.
Druga rzecz, którą poprawiliśmy, to piłkarski spokój. W pierwszej rundzie było sporo niepotrzebnych strat, chaotycznych decyzji. W drugiej rundzie już sobie na to nie pozwalaliśmy. Było więcej wyrachowania, doświadczenia, boiskowego opanowania – i to było widać gołym okiem.
Progres można było zauważyć nie tylko z loży prasowej, ale i z perspektywy zwykłego kibica. Widać było lepsze panowanie nad meczem i wyrachowanie, które wynikało z doświadczenia drużyny.
Dokładnie tak. Myślę, że kluczowe jest to, że potrafimy trafnie spojrzeć na sytuację i wyciągać wnioski. Ja sam zawsze byłem bardzo krytyczny wobec siebie – i jeśli trzeba, również wobec zespołu – bo uważam, że to jedyna droga, żeby zrobić krok do przodu. Tylko poprzez szczerość i samokrytykę można osiągać kolejne cele. Taki mam styl – nawet jeśli ktoś popełnił błąd, a widziałem, że trudno mu z tym żyć, to brałem to na siebie. Mówiłem, że to moja wina, że mogłem się lepiej zachować, pomóc, ustawić się inaczej. To pozwalało drugiemu zawodnikowi odetchnąć, poczuć wsparcie. I to właśnie buduje drużynę – wspólna odpowiedzialność, pomoc w trudnych momentach.
Z czasem się poznaliśmy, zgraliśmy i to jest coś, czego na początku nam brakowało. Gdybyśmy nie stracili tylu punktów w prosty sposób – przez drobne, ale kosztowne błędy – dziś moglibyśmy być w zupełnie innym miejscu i rozmawiać o innych celach. Ale teraz wszystko skupia się na tym, co przed nami. Przygotowujemy się bardzo solidnie do nowego sezonu i wiemy, jak ważne jest dobre otwarcie. Nic nie jest teraz ważniejsze niż mocny start.
Tak jak mówisz, takie zachowania i wsparcie budują atmosferę oraz całą otoczkę wokół drużyny.
Dokładnie tak. To są wartości, których nikt nam nie odbierze. Szatnia to dla mnie rzecz święta – rodzina. Tak samo jak ta w domu. To dwie najważniejsze przestrzenie, bo chwile – te lepsze i te gorsze – przemijają. Ale relacje, zaufanie, to, co się zbuduje między ludźmi, zostaje.
Porażki? Dla mnie to nauka. Każdy, kto osiąga sukcesy – w sporcie, w życiu, w biznesie – wie, że droga do tego prowadzi przez trudne momenty. Każdy mistrz kiedyś przegrywał. Ale właśnie te trudne chwile uczą najwięcej i przygotowują na to, co przychodzi później. Praca, pokora i konsekwencja – to przynosi efekty. My w drużynie mamy tego pełną świadomość. Trener bardzo mocno tego pilnuje, a my jako zespół też trzymamy się tego podejścia. Dlatego to, o czym mówiliśmy zimą – te wszystkie cele i plany – wiosną zaczęły się przekładać na wyniki. Oczywiście, chcielibyśmy wygrywać wszystko. Nie zawsze się udało. Ale pokazaliśmy, że potrafimy grać dojrzale, walczyć o każdy punkt.
Teraz zaczynamy od zera, tak jak wszyscy. I nie ma mowy o tym, byśmy znów wylądowali w dolnej części tabeli. W Bielsku nikt o tym nawet nie myśli. Nas interesuje tylko walka o najwyższe cele.
Miałeś w karierze może taki moment, który nie trafił bezpośrednio na usta wszystkich, ale dla Ciebie był przełomowy, taki, który zmienił twoje odczucia, postrzeganie czegokolwiek zupełnie inaczej?
Zdecydowanie tak. W moim życiu było wiele momentów, kiedy czułem takiego… moralnego kaca, jak to się mówi – szczególnie po słabszych występach czy trudniejszych momentach w karierze. Ale takim kulminacyjnym, przełomowym punktem był czas, gdy miałem 27 lat. Wtedy pojawiły się poważne problemy zdrowotne. Przez pół roku w ogóle nie mogłem uprawiać sportu. Było naprawdę źle – tak źle, że pojawiły się myśli, że to może być koniec mojej przygody z piłką. To był dla mnie taki życiowy test. Z jednej strony – przeżycia z dzieciństwa, które nauczyły mnie wiele. Z drugiej – ten moment, w którym musiałem sam znaleźć drogę, odnaleźć siebie na nowo. Udało się – dzięki najbliższym, którzy byli wtedy obok. To ich wsparcie pomogło mi zrozumieć, jak ważne są rzeczy, które mamy tuż obok: dom, rodzina, drużyna, szatnia. Od tamtej pory jeszcze bardziej doceniam każdą chwilę. Każdy mecz jest dla mnie najważniejszy – bo wiem, że dziś gram, a jutro mogę już nie być w stanie wyjść ani na trening, ani na boisko.
Pewnie to mnie zmieniło także jako człowieka. Uważniej patrzę na życie. Choć prawda jest taka, że już jako młody chłopak, gdy trafiłem do Zagłębia Lubin, starałem się doceniać to, co mam. Zawsze byłem świadomy, że nic nie trwa wiecznie. Ale tamta sytuacja – to był jakby dodatkowy policzek od życia. Taki sygnał: zatrzymaj się; jeszcze bardziej doceń to, co masz.
Dlatego nie rozpamiętuję przeszłości. Nie mam na nią wpływu. Liczy się to, co mogę zrobić dziś. Ten dzień, ta chwila, to boisko, ta rozmowa w szatni. W piłce nożnej, w sporcie w ogóle, czas ucieka bardzo szybko. Lata mijają, dni przelatują niepostrzeżenie. I jeśli nie będziesz w stanie czerpać z każdej chwili, to potem może być za późno. Ja staram się każdą z nich przeżyć w pełni.
Miałeś taki mecz, który zagrał się Tobą, a nie Ty nim? Mecz, w którym wychodziło Ci wszystko od pierwszej do ostatniej minuty?
Na szczęście były mecze, w których wszystko się układało, ale były też takie, gdzie coś zwyczajnie nie wychodziło. I właśnie wtedy, w tych trudniejszych momentach, najbardziej liczy się charakter, serducho. Bo wiadomo – nie zawsze wszystko pójdzie zgodnie z planem. Zwłaszcza na mojej pozycji. Rola bramkarza jest specyficzna. To ogromna odpowiedzialność – bo kiedy my popełniamy błąd, nie ma już nikogo za nami. Jesteśmy ostatnią linią. Nie ma szans na poprawkę. To wymaga nie tylko wysokiego poziomu sportowego, ale też niesamowitej cierpliwości i odporności psychicznej. Bo gra tylko jeden, a chętnych jest zawsze więcej. I choć codziennie ciężko pracujesz, możesz po prostu nie dostać szansy. To potrafi frustrować, jeśli nie masz właściwego podejścia.
Dlatego cieszę się, że już od lat – także dzięki pracy z trenerem mentalnym – potrafię zachować równowagę. Nawet w trudnych momentach staram się utrzymać pozytywne nastawienie, spokój i koncentrację. To kluczowe nie tylko dla bramkarza, lecz także dla każdego zawodnika. Bo kiedy przychodzą złe chwile, to właśnie głowa decyduje, czy wrócisz silniejszy czy się poddasz. Dla mnie to zawsze był sygnał, że muszę jeszcze mocniej popracować i jeszcze więcej z siebie dać – i z czasem to przynosiło efekty.
Jako doświadczony bramkarz wolisz taki mecz, w którym pada strzał za strzałem, musisz być dosłownie przygotowany cały czas, czy taki, w którym kompletnie nic się nie dzieje i nagle trzeba po prostu wyjąć piłkę meczową w 90. minucie, na wagę zwycięstwa?
Wiadomo, że kiedy od początku meczu jesteś „pod ostrzałem”, to łatwiej jest utrzymać koncentrację. Cały czas coś się dzieje, jesteś w rytmie, masz kontakt z piłką, organizujesz defensywę – jesteś po prostu w grze. Ale najtrudniejsze momenty przychodzą wtedy, gdy tej pracy jest mniej. Kiedy przez długi czas nic się nie dzieje, a potem nagle pojawiają się jedna czy dwie sytuacje, które mogą przesądzić o wyniku.
Wtedy najważniejsze jest, żeby nie popełnić błędu. Zachować koncentrację, być czujnym do samego końca. Bo na pozycji bramkarza naprawdę wszystko może zależeć od jednego detalu. Jeden moment zawahania, spóźnione wyjście, zła decyzja – i cała drużyna może za to zapłacić. Dlatego ta wewnętrzna gotowość, mentalna obecność przez pełne 90 minut jest kluczowa. To nie tylko kwestia umiejętności technicznych, ale przede wszystkim głowy.
Masz jakąś taką swoją prywatną teorię o futbolu, z którą nie każdą by się zgodził?
Z perspektywy czasu wiem jedno – w piłce nie wszystko zawsze przychodzi sprawiedliwie. Możesz ciężko pracować, być cierpliwy, profesjonalny, a mimo to nie zawsze dostajesz to, na co – wydawałoby się – zasłużyłeś. I to trzeba zrozumieć.
Wielokrotnie trzeba wykazać się ogromną cierpliwością, żeby w ogóle dostać swoją szansę. Ale właśnie wtedy okazuje się, kto ma naprawdę silny charakter i kto potrafi mimo wszystko iść dalej. Bo w piłce nożnej – jak w życiu – nie zawsze wszystko zależy tylko od Ciebie. Ale to, jak się zachowasz, kiedy nie wszystko idzie po Twojej myśli, mówi najwięcej o tym, kim naprawdę jesteś.
🎬 – Za nami dobre przetarcie, które dało dużo pozytywów, ale i pokazało pewne mankamenty, które możemy poprawić przed Polonią. Najbliższe półrocze może być bardzo obiecujące – powiedział w wywiadzie po sparingu z Hutnikiem bramkarz Konrad Forenc 🗣️🔙https://t.co/oEoXOat3Uy
— TS Podbeskidzie S.A. (@TSP_SA) February 23, 2025
Odchodząc już kompletnie od tego tematu, jaka cecha u bramkarza liczy się najbardziej?
Rola bramkarza to nie tylko obrona strzałów. To ogromna odpowiedzialność, bezwzględność i presja. Jeśli nie grasz – potrzebna jest cierpliwość. Ale jeśli już jesteś na boisku, najważniejsza staje się koncentracja. Bo możemy zagrać świetny mecz, obronić pięć stuprocentowych sytuacji, a i tak każdy zapamięta ten jeden błąd. Jeden detal, spóźnione wyjście, złe wybicie – i wszystko może runąć.
Ten zawód wymaga stalowych nerwów, ale też ogromnej pokory. Dziś futbol wygląda inaczej niż kiedyś. Akcje coraz częściej zaczynają się od bramkarza – już nie chodzi tylko o wybicie piłki jak najdalej. Dziś wymaga się od nas jakości, umiejętności w rozegraniu, pewności w decyzjach. To wszystko idzie w stronę nowoczesności, nawet na poziomach niższych niż ekstraklasa. I to jest piękne – bo futbol nie tylko staje się coraz bardziej efektywny, ale i efektowny.
Widzisz w bramkarzach młodego pokolenia coś, czego Ty musiałeś się długo uczyć, a oni już to mają fabrycznie zainstalowane?
Jestem typem bramkarza, który przeszedł przemianę. Zaczynałem w czasach, kiedy jeszcze nie mówiło się tyle o nowoczesnej grze bramkarza – grze nogami, interwencjach blokiem, odpowiednim ustawieniu czy skracaniu kąta. Dla mnie inspiracją zawsze był Artur Boruc – jego wariactwo, instynkt, odwaga. Na tym bazowałem. I to doprowadziło mnie do momentu, w którym mogłem zadebiutować w ekstraklasie, zagrać kilka spotkań i mieć z tego ogromną satysfakcję.
Ale ja nigdy nie byłem typem, który buja w obłokach. Zawsze stawiałem na metodę małych kroków. Małe cele, małe zwycięstwa – które później składają się na coś dużego. Dzięki temu potrafiłem doceniać każdy moment, każdą szansę, która się pojawiła.
Czyli zakładam, że taki mecz z dzieciństwa, który sprawił, że pokochałeś futbol, to któryś z meczów Artura Boruca w Celticu albo Legii?
Mecze reprezentacji i Artur Boruc? To były moje poranki z dzieciństwa. Zawsze oglądałem te spotkania. Leciały do południa, jeszcze zanim sam grałem poważniej w piłkę. Reprezentacja, mecze z jego udziałem – to był dla mnie punkt odniesienia. Boruc był kimś, kogo podpatrywałem, kim się inspirowałem.
Nie miałem okazji zagrać przeciwko niemu, ale byłem na ławce rezerwowych, kiedy wrócił do Legii Warszawa. I to już samo w sobie było dla mnie przeżyciem. Mogłem obserwować go z bliska – nie tylko jako zawodnika, ale jako człowieka, lidera. To była taka mała rzecz, która dla mnie znaczyła bardzo dużo. Dziś, jako dorosły, patrzę na jego karierę z ogromnym szacunkiem – bo imponowało mi wszystko: jego styl, charyzma, reakcje. Brakowało tylko tego jednego kroku, by zagrać z nim na boisku. Ale to, że mogłem być obok, to też spełnienie marzenia.
Widzisz aktualnie jakiegoś bramkarza, który mógłby zagrać w reprezentacji Polski, ale po prostu nie dostaje tej szansy z różnych przyczyn?
Bramkarzy nigdy nie musieliśmy się w Polsce wstydzić. Zawsze byliśmy mocni na tej pozycji – reprezentacja miała świetnych golkiperów i ta tradycja trwa nadal. Myślę, że przed wieloma chłopakami naprawdę dobra przyszłość.
Jak patrzę dziś na kadrę, to wiadomo – jest tam pewien trzon, który trzyma wysoki poziom. Ale na pewno mocnym punktem, takim zawodnikiem z ogromnym potencjałem, jest Kamil Grabara. Gra na wysokim poziomie, widać u niego fason i pewność, szczególnie w tych najtrudniejszych momentach. Myślę, że prędzej czy później stanie się ważnym punktem kadry.
Bartek Mrozek to kolejny przykład – miał bardzo dobry sezon, już zresztą dostaje powołania. Znam go od lat i wiem, że to nie tylko świetny bramkarz, ale i równy gość. Ma „czutkę” bramkarską, którą trudno wytłumaczyć – to coś, czego się nie da nauczyć, a on to ma. Myślę, że czeka go naprawdę fajna kariera.
Kamil Grabara to też jest bramkarz, którego nie interesuje bycie „dwójką”, tylko raczej tym pierwszym. Jest on bardzo charakternym piłkarzem, więc na pewno mu to pomaga w tym, że w Wolfsburgu odgrywa bardzo ważną rolę.
Dlatego od razu wpadł mi do głowy. W Polsce od lat mamy bardzo dobrych bramkarzy, którzy prezentują wysoki poziom – i to nie jest przypadek. To nie jest kwestia jednego czy dwóch nazwisk, tylko całej bramkarskiej szkoły, która od lat się sprawdza. Nasi golkiperzy grają w topowych ligach, w najlepszych klubach, i radzą sobie świetnie. To coś, z czego naprawdę możemy być dumni jako środowisko piłkarskie.
Czy zgadzasz się, że pozycja bramkarza w polskiej piłce jest jedną z tych, które najłatwiej można wypromować na arenie międzynarodowej, ze względu na tradycję i wysoki poziom naszych zawodników?
Zgadzam się w stu procentach z tym stwierdzeniem. Przygotowanie trenerów i ich podejście do pracy z zawodnikami ma ogromny wpływ na rozwój bramkarzy. To właśnie dzięki temu przekazywaniu wiedzy i doświadczenia na wysokim poziomie możemy dziś mówić o wybitnych golkiperach, którzy nie tylko świetnie radzą sobie na krajowym podwórku, ale też są doceniani i cenieni w Europie. Ta renoma naszej szkoły bramkarstwa przekłada się na fakt, że polscy bramkarze często są wybierani przez czołowe kluby i osiągają sukcesy na międzynarodowej arenie.
Jaka była najgorsza rada, jaką kiedykolwiek dostałeś?
Zdarzyło mi się usłyszeć od kogoś, żeby po prostu odpuścić – pojawiały się pytania. Po co się tyle lat męczyć i narażać zdrowie, skoro nie zawsze wszystko idzie po mojej myśli. Pozycja bramkarza to naprawdę wyjątkowa rola – tylko ten, kto to przeżywa, wie, ile wymaga poświęcenia, ile razy trzeba się podnosić po upadku, ile bólu się przez to przechodzi. To nie tylko fizyczne wyzwania, ale też ogromne obciążenie psychiczne – codzienne przełamywanie własnych barier i radzenie sobie z presją, bo wokół dzieje się wiele rzeczy, które mają wpływ na to, jak zagraliśmy danego dnia.
Skoro była najgorsza rada, przejdźmy do najlepszej.
Tak na szybko to pamiętam, że kiedyś, będąc młodszym chłopakiem, ktoś mi powiedział, żebym po prostu pozostał sobą – takim samym człowiekiem, jakim byłem na początku. I faktycznie, lata lecą, poznawałem wielu bramkarzy, oni poznawali mnie, i do dziś mam z nimi przyjaźnie. Mówią, że nadal jestem tym samym „młodym wariatem” z ławki, jakim byłem na starcie.
Z jednej strony w życiu prywatnym jestem spokojnym, ułożonym gościem, ale na boisku moja druga strona – ta waleczna, pełna energii – wcale się nie zmieniła na gorsze.
Przypominasz sobie jakiś piłkarski absurd z boiska, coś takiego, co śmieszy Cię do dzisiaj?
Przygód na pewno było sporo – zarówno dobrych, jak i tych trudniejszych. Jedna z takich trudnych lekcji, która na długo zapadła mi w pamięć miała miejsce, kiedy moja kariera w Zagłębiu zaczęła się naprawdę dobrze rozwijać, a ja dostałem szansę w PKO Ekstraklasie.
Niestety, podczas jednego z meczów popełniłem błąd – spóźniłem się z wyjściem, brak koncentracji skończył się czerwoną kartką. To była dla mnie bardzo surowa lekcja, taki dzwonek alarmowy, który uświadomił mi, że przede mną jeszcze wiele pracy, szczególnie mentalnej. Co ciekawe, wiele rzeczy, które do tej pory robiłem dobrze i które wyróżniały mnie spośród innych bramkarzy, wtedy zaczęły odbijać się przeciwko mnie. Mówiło się o mnie dobrze, a tu nagle sytuacja wywróciła wszystko do góry nogami – od opinii o mojej grze po różne aspekty mentalne. To był dla mnie moment, w którym musiałem się odnaleźć i nauczyć radzić sobie z takimi przeciwnościami.
Czy uważasz, że jesteś obecnie bramkarzem, którego chciałbyś oglądać na przykład 10 lat temu?
Myślę, że zdecydowanie tak. Patrząc na to z perspektywy czasu, człowiek musi przejść przez sporo doświadczeń – tych dobrych, złych momentów na treningach i meczach – żeby naprawdę dojrzeć i zrozumieć, gdzie popełniał błędy. I faktycznie, dużo łatwiej jest potem patrzeć na bramkarza, który przez lata konsekwentnie pracował i się rozwijał, jak na przykład na ten etap w Koronie.
Gdybym mógł cofnąć czas, na pewno kilka rzeczy zmieniłbym, bo doświadczenie uczy, a te drobne korekty mogą zrobić ogromną różnicę w karierze i podejściu do gry. Ale z drugiej strony, każde z tych doświadczeń – dobre czy złe – było potrzebne, żeby dojść do miejsca, w którym jestem teraz.
Jakie są Twoje cele osobiste, jak i te zawodowe na ten sezon, nie licząc awansu?
Moim pierwszym i najważniejszym celem jest zadbanie o zdrowie, by nic nie przeszkodziło mi w regularnej grze. Chcę także wspierać drużynę w najtrudniejszych momentach. Wiem, że moja rola w szatni jest niezmienna, ale chcę, aby moja obecność na boisku miała realny wpływ – przez dobre interwencje i dawanie kolegom motywacji do wyciągania z siebie jak najwięcej.
Najważniejsze jest jednak, by punktować konsekwentnie z meczu na mecz. Jak mówiłem pół roku temu, to wyniki zweryfikują, czy zasługujemy na walkę o awans. Musimy zrobić wszystko, by po pierwszej rundzie mieć naprawdę obiecające rezultaty.
Przechodząc już do do samego końca. Czego życzyć Ci na nowy sezon?
Na koniec sezonu przede wszystkim życzę sobie i całemu zespołowi zdrowia, bo to jest najważniejsze w życiu. A z resztą sobie poradzę.