Robert Łoszakiewicz występował w Zniczu Pruszków razem z Robertem Lewandowskim. Kiedy kapitan reprezentacji Polski zaczynał swoją przygodę z Borussią Dortmund, mój rozmówca zawiesił korki na kołku i poszedł inną drogą.
Łoszakiewicz w odpowiednim momencie zdał sobie sprawę, że w piłce nożnej pewnego poziomu nie przeskoczy, a jego ambicja nie pozwalała mu na tułanie się po niższych klasach rozgrywkowych. Rzucił więc futbol i został trenerem personalnym. Nie żałuje swojej decyzji i pokazuje, że czasem zrobienie radykalnego kroku wychodzi na dobre.
Łapa trochę urosła od czasu zakończenia kariery.
Urosła, urosła.
Dlaczego rzuciłeś piłkę?
Decyzja łatwa nie była. Przez dłuższy czas zmagałem się z kontuzjami kostek i do dzisiaj mam pozrywane więzadła. Kostki często się skręcały, do tego trzeba było robić dwie operacje.
Pewnie nie można było liczyć na zbyt wielką pomoc ze strony klubu w przypadku urazu.
To działa na takiej zasadzie, że do kiedy grasz, wszyscy cię wielbią i głaskają, a jak nie grasz, to jest tak jak z Robertem w Legii. Jesteś kontuzjowany, więc nie mają z ciebie pożytku i się odwracają. Wielu chłopaków, których znałem, miało naprawdę mega potencjał, a dzisiaj mało kto gra gdziekolwiek wyżej. Ja sam występowałem w młodzieżowych reprezentacjach Polski.
Czemu tak jest?
Brak systemu opieki nad młodymi zawodnikami. Były wielkie ambicje i plany… W Agrykoli mieliśmy naprawdę mocną drużynę, wygrywaliśmy ze wszystkimi w Polsce. Mówiło się, gdzie to nie będziemy grać i tak dalej i tak dalej, a w rzeczywistości większość albo to rzuciła, albo gdzieś kopie w II lidze. Chłopaki się tułają i szukają nie wiadomo czego.

Można więc powiedzieć, że byłeś za słaby piłkarsko na ekstraklasę, może brakło trochę szczęścia, ale zbyt ambitny na ciułanie się po niższych klasach rozgrywkowych.
Dokładnie tak i dlatego postanowiłem zrezygnować. Nie widziałem perspektyw. Po prostu mam takie założenie, że jeżeli się już za coś biorę, robię to na sto procent. Nie widziałem się w piłce, nie chciało mi się kopać po pierwszo- drugoligowych boiskach i dlatego stwierdziłem, że czas wybrać inną drogę.
Czym się teraz zajmujesz?
Jestem trenerem personalnym, mam swoich klientów i jestem bardzo zadowolony z tego, co robię.
Kiedy zacząłeś się interesować fitnessem?
Już kiedy grałem w piłkę, chciałem dobrze wyglądać, profesjonalnie podchodzić do tego, co robię, zdrowo się odżywiać. Kiedy jeździliśmy na obozy, zawsze starałem się robić jakieś pompki czy inne ćwiczenia samemu. Nawet brak siłowni nie był jakąś dużą przeszkodą. Od zawsze byłem dobrze zbudowany i starałem się o to dbać.
Zajawka od małego.
Dokładnie. Wiedziałem, że to nie zaszkodzi, a jedynie pomoże.
Wiadomo, jak jest z alkoholem w niższych ligach. Wyjazd na zgrupowanie czy powrót z meczu i starsi zazwyczaj lecą ostro. Trudno jest odmówić, będąc młodym piłkarzem?
Kwestia charakteru. Jeden odmówi, a drugi nie. Alkohol jest wszędzie, w Anglii pije się tak samo i też się gra.
Coś jak w książce „Jak nie zostać profesjonalnym piłkarzem”.
Dokładnie tak. Kwestia charakteru. W Polsce jak to w Polsce – wszystko zaczyna się rozwijać kilka lat później. Będąc młodymi zawodnikami, nie mieliśmy okazji grać na profesjonalnych boiskach tylko kopaliśmy się po jakichś piachach.
Wiem o czym mówisz. Kiedy swego czasu kopałem piłkę w juniorach, to zamiast na równym boisku biegaliśmy po kartoflisku, gdzie znaleźliśmy sztachetę z wbitymi gwoźdźmi.
I dlatego nie ma się co dziwić, że jesteśmy za Belgią, Holandią, Niemcami czy innymi wielkimi drużynami. Powoli się to zmienia, ale idzie to żółwim tempem. Robertowi się udało, jednak takich talentów jak on było przynajmniej kilka.
Co wpłynęło na jego sukces?
Kilka czynników. Na pewno trochę szczęścia, ktoś na niego postawił i teraz to wykorzystuje. Moim zdaniem jego wielkim atutem jest psychika. Zawsze był lekko z boku, statyczny, niczym się nie podpalał.
Kiedy miał 16 lat, zmarł jego ojciec, więc to na pewno też pomogło mu jakoś szybciej dorosnąć.
Dokładnie. Niektórzy z chłopaków mieli wielki potencjał, ale gaśli w ważniejszych meczach. Plusem Roberta jest to, że dla niego nie ma różnicy, czy gra przeciwko jakiejś Żyrardowiance, czy przeciwko Realowi Madryt. Zawsze pokazuje to, co potrafi najlepiej i moim zdaniem to jest właśnie głównym czynnikiem, który sprawił, że jest teraz tam, gdzie jest.
Jak wygląda sprawa z pieniędzmi w niższych ligach? Idzie z tego wyżyć, czy trzeba dorabiać na boku?
Co klub to inne warunki. Zdarzają się takie, które dobrze płacą w sezonie, a później jest inaczej. Sponsor odchodzi i zaczynają się problemy, trzeba wtedy szukać nowego miejsca do gry.
Kto ma jakiegoś menedżera, pewnie ma łatwiej, bo ten gdzieś go zawsze wciśnie na testy.
Różnie. Mnie prowadził Olęcki. Kiedyś byłem na testach w Legii, spodobałem się, zainteresowali się mną, ale kiedy dowiedzieli się, z kim współpracuję, od razu zrezygnowali. „Lewy” miał spore szczęście, bo trafił na Czarka Kucharskiego. Poprowadził go, przygotował mentalnie i pomógł.

Z kim utrzymujesz kontakt z czasów gry w Zniczu?
Z Danielem Kokosińskim, Łukaszem Grzeszczykiem, który był naprawdę wielkim talentem. Teraz gra w Tychach, ale miał ogromny potencjał. Na ogół jednak każdy poszedł swoim torem, ja mam sporo swoich zajęć podobnie jak każdy. Mam też kontakt z Bartkiem Osolińskim i Tomkiem Chałasem. Ciągle niestety dopadają go kontuzje i przez to tuła się od jednego klubu do drugiego. Kiedyś gdybyś spojrzał na Chałasa i Lewandowskiego, to powiedziałbyś, że ten pierwszy zrobi większą karierę.
Mówi się, że zmarnowane kariery są w dużej mierze przez picie, a tak naprawdę składa się na to splot różnych przypadków.
Wszystko jest dla ludzi. Wiadomo, że można się napić, no ale trzeba wiedzieć, gdzie jest umiar. Bardzo fajną sprawą jest posiadanie rodziców, którzy też uprawiali sport. Kiedy jesteś młodym piłkarzem, to jedną z największych przeszkód, jaka może cię spotkać, jest to, że nie będzie cię miał kto poprowadzić. Tata Wojtka Szczęsnego grał w piłkę i widać, gdzie teraz jest jego syn. Jak nie masz takich rodziców, to trudno dotrzeć na sam szczyt, bo dookoła czeka mnóstwo pokus i dużo chłopaków się na tym rozkłada. Nie wiem, jak jest teraz, ale kiedy ja grałem, nie było żadnego systemu opieki. Wszyscy mieli w d…, czy po treningu idziesz na siłownię, czy do sklepu. W zawodników się nie inwestowało, a to tak jakby chcieć stworzyć biznes, nie wkładając kapitału.
„Jakoś to będzie, jakoś to będzie”, a potem kończy się, jak się kończy.
Oczywiście. Kiedyś jak młody zawodnik chciał iść do masera, to usłyszał od starszych, że poj… mu się w głowie. Pojechaliśmy kiedyś na turniej do Niemiec i tam już wtedy wyglądało to inaczej. Chłopaki w naszym wieku mieli dwóch masażystów, pełną obsługę itp.
Rzuciłeś piłkę i dobrze na tym wyszedłeś, jednak inni tułają się po niższych klasach. Jest jakaś zawiść u niektórych, że „Lewemu” się udało?
Nie, nie, sądzę, że wszyscy raczej Roberta wspierają, a nie ma jakiejś negatywnej zazdrości. To jest przecież niesamowita historia. Gdyby ktoś kiedyś powiedział, że on będzie tu, gdzie jest, to każdy by się puknął w czoło. Nikt by nie uwierzył, że on tak daleko zajdzie. Pamiętam, jak wracał po kontuzji w Zniczu i miał szczęście, że Ojrzyński na niego stawiał. Miał taki okres, że zaciął się i nie mógł w kilku meczach strzelić bramki. Śmialiśmy się nawet i mówiliśmy na niego „Nędza”, jak na Włodarczyka wołali w Legii. Nie mógł strzelić w kilku kolejkach, ale ciągle grał, aż w końcu odpalił i jakoś to poszło. To, czy w piłce wyjdzie, zależy też od trenera. Czasami dostajesz jedną szansę, nie wyjdzie ci i potem trudno znowu wyjść w pierwszym składzie czy nawet na drugą połowę. Co innego jak nie ma się wsparcia trenera i idzie się na ławę, a co innego kiedy ten w ciebie wierzy i na ciebie stawia. Budujesz sobie wtedy pewność siebie i grasz lepiej.
Teraz najbanalniejsze pytanie, jakie mogło paść w tej rozmowie. Zrobiłbyś coś inaczej, mogąc cofnąć czas?
Zdecydowanie tak! Gdybym dziś był dziesięć lat młodszy, inaczej podchodziłbym do wielu spraw. Całkowicie inaczej podchodziłbym do gry mentalnie. Byłem młody, nikt mnie nie prowadził, łatwo się podpalałem. Od razu chciałem grać nie wiadomo gdzie i skoczyć wyżej.
Gdy nie szło, to jak to odreagowywałeś? Raczej „żabka” czy siłownia?
Nie, nie – ja skupiałem się na cięższym treningu.
Jak było z tym u reszty chłopaków?
Zależy od charakteru. Jedni trenowali mocniej, inni szli się napić i mieli to wszystko gdzieś. Niektórzy trafiali do lepszych klubów, wpadło trochę kasy, to zaczęły się kasyna i zabawa na całego. Teraz ich nie ma.
Nie każdy może być jak Grosicki i spotkać na swojej drodze osobę, która pomoże z tego wyjść.
Pewnie, że tak. Dobrym tego przykładem jest Dawid Janczyk, który dostaje szanse na odbudowanie się, ale nie za bardzo chce je wykorzystać. Najgorsze jest to, jak młody piłkarz ma swoją okazję na pokazanie się, a nie chce tego wykorzystać. Inni chcieliby to zrobić, ale nie mają takiej szansy. To przykre.
Co powiedziałbyś chłopakom, którzy mają 24–25 lat, tułają się po drugich, trzecich ligach bez większych szans na przebicie się?
Jeśli widzą jakieś możliwości, to niech walczą do końca. Jeśli jednak nie ma żadnych perspektyw to po prostu szkoda na to czasu. W piłkę wiecznie grać się nie będzie. Zarobi się te trzy tysiące, no ale co poźniej? Im wcześniej znajdzie się nową drogę, tym lepiej. Nie ma co oglądać się za siebie i wspominać. Czasami spotykam jakichś znajomych i pierwsze co słyszę to „aaa, ty to taki talent byłeś, gdzie to nie miałeś grać..” I co odpowiadam? „Stary, to było i tego nie ma”. Dzisiaj to dzisiaj, jest dobrze, idę do przodu. Życie jest, jakie jest. Wybrałem inną drogę i jestem szczęśliwy.
Trzeba robić swoje i się nie oglądać.
Pewnie! Nie zawsze dostaje się to, czego się chce.
Jak się nie ma tego, co się lubi, to się lubi, co się ma…
A jak nie ma się tego, co się chce, to trzeba zap…, żeby to mieć!
https://www.youtube.com/watch?v=JV8k94hgQTA