W poprzedniej dekadzie Legia Warszawa zdobyła sześć mistrzostw Polski. Stanowi to ponad jedną trzecią 15 tytułów mistrzowskich w jej gablocie na trofea. Możemy więc bez wahania stwierdzić, że poprzednie dziesięciolecie po prostu należało do drużyny ze stolicy. Z drugiej jednak strony mamy Lecha Poznań, który w tym samym okresie na podium finiszował sześć razy. Ale tylko raz poznaniacy mogli cieszyć się z mistrzostwa Polski. W ostatnich kilku latach starcia Lecha z Legią straciły nieco na znaczeniu. Dlaczego tak się stało? Czy to już powrót do najbardziej emocjonujących starć między tymi zespołami?
Tamten czas w PKO BP Ekstraklasie zdecydowanie przebiegał pod znakiem rywalizacji „Kolejorza” z Legią. To bezpośrednie mecze tych zespołów budziły najwięcej emocji i decydowały o mistrzostwie. Były to prawdziwe derby Polski.
W listopadzie 2024 roku starcie Lecha Poznań z Legią Warszawa również budzi wiele emocji. Legia jest napędzona bardzo udanymi występami w Lidze Konferencji Europy. Na ławce warszawskiego zespołu zasiada Gonzalo Feio, który odważnie twierdził, że za Legię mógłby umrzeć. Z kolei Lech Poznań znajduje się obecnie w delikatnym dołku formy. Porażka z Puszczą Niepołomice i aspekty wizualne gry „Kolejorza” zasiały w sercach kibiców ziarno niepokoju. Wobec tego wygrana z odwiecznym rywalem, Legią, która jest na fali, mogłaby te wątpliwości rozwiać.
W mikroskali obu drużyn starcie Lecha z Legią wciąż ma znaczenie wyjątkowe. Ale w obliczu rozwoju całej ligi, pojawienia się nowych poważnych kandydatów do tytułu mistrzowskiego i słabszych sezonów w wykonaniu obu drużyn pojedynek „Kolejorza” z „Wojskowymi” stracił nieco na znaczeniu.
O włos, doliczony czas gry i emocje
Modelowym przykładem rywalizacji między Legią a Lechem, w której ognia na pewno nie brakowało, może być ta z lat 2014-2018. Oba zespoły znajdowały się w bardzo dobrej dyspozycji na boisku, a atmosferę na dodatek podgrzewały rozgrywki gabinetowe. Ówczesny właściciel Legii Bogusław Leśnodorski regularnie wbijał szpilki w swojego ligowego rywala. Legia ściągnęła do siebie młodego Bartosza Bereszyńskiego. Prosto ze stadionu w Poznaniu podkradziony został Henrik Ojamaa. Fiński skrzydłowy wprawdzie się w Warszawie nie sprawdził, ale wojenka między dwoma najsilniejszymi zespołami w Polsce miała naprawdę wyjątkowy charakter.
To właśnie w tamtym okresie dochodziło do najbardziej spektakularnych potyczek między Lechem Poznań a Legią Warszawa. W 2015 roku Lech zdobył mistrzostwo Polski w dramatycznych okolicznościach. Gola z rzutu wolnego strzelił Barry Douglas, następnie „Kolejorz” po raz kolejny uległ Legii na Stadionie Narodowym. Tytuł poznaniakom udało się wywalczyć, zwyciężywszy kilka dni później z „Wojskowymi” przy Łazienkowskiej.
W kolejnych latach wszystko się odwracało, ale mecze wciąż dostarczały fanom potężnej dawki emocji. W barwach ekipy ze stolicy grał już Kasper Hamalainen, tak znienawidzony przez kibiców z Poznania. Los chciał, że w sezonie 2016/2017 to właśnie on dwukrotnie karcił swoich byłych kolegów z zespołu, strzelając bramki w doliczonym czasie gry czy nawet ze spalonego. Dzięki temu, że polska ekstraklasa była rozgrywana w formacie z podziałem na grupę mistrzowską oraz spadkową, najlepsze drużyny w kraju mierzyły się ze sobą co najmniej trzy razy na sezon. Między innymi dzięki systemowi ESA37 Legia mogła w 2018 roku odbierać medale na stadionie przy ul. Bułgarskiej w Poznaniu, a to właśnie w spotkaniach między „Kolejorzem” a „Wojskowymi” decydowały się losy mistrzostw Polski.
Stabilizacja i jej brak
Tamte starcia były pełne emocji, nerwów i czasami nawet agresji. Stawka była w końcu najwyższa z możliwych. Legia Warszawa ostatni mistrzowski tytuł wywalczyła w 2021 roku i od tamtego czasu ranga ligowych klasyków uległa znaczącej dewaluacji. W zasadzie już wówczas starcie „Kolejorza” z drużyną ze stolicy nie było aż tak istotne. W tamtej kampanii Lech miał bowiem ogromne problemy z połączeniem gry na trzech frontach i zupełnie nie liczył się w walce o mistrzostwo Polski. Klub Piotra Rutkowskiego skończył rozgrywki 2020/2021 na kompromitującym 11. miejscu ze stratą 27 punktów do pierwszej drużyny w tabeli.
Legia Warszawa oraz Lech Poznań po prostu nie potrafiły w ostatnich latach rozegrać sezonu, w którym obie te ekipy byłyby aktywnie zaangażowane w walkę o tytuł. Gdy „Kolejorz” na stulecie istnienia klubu fetował upragniony tytuł, to Legia jesienią musiała walczyć o wyjście ze strefy spadkowej, a na koniec sezonu zanotowała do „Kolejorza” ogromną stratę. W trzeciej dekadzie XXI wieku obu czołowym ekipom ligi brakowało stabilizacji. Europejskie puchary dla tych drużyn faktycznie były pocałunkiem śmierci. W ekstraklasie skończył się duopol, który znaliśmy do tej pory. Tym samym rozpoczęła się w polskiej piłce nowa era.
Gdy drużyna spisuje się w lidze kiepsko, kibicowi trudno z ekscytacją oczekiwać na starcie z odwiecznym rywalem. W głębi duszy wie bowiem, że porażka jest tym razem prawdopodobna bardziej niż zazwyczaj. Derby Polski z poprzedniego dziesięciolecia po prostu przestały być aż tak nieprzewidywalne.
Nowa fala
Lech Poznań i Legia Warszawa na własne życzenie wypisywały się z wyścigu o mistrzostwa Polski. Nie oznacza to jednak, że w PKO BP Ekstraklasie skończyła się rywalizacja. Raków Częstochowa potrzebował jednego sezonu na okrzepnięcie na najwyższym ligowym szczeblu, by wedrzeć się następnie do czołówki. Od początku trwającej obecnie dekady „Medaliki” zdołały dwukrotnie wywalczyć wicemistrzostwo Polski, dwukrotnie zdobyć Puchar Polski i ostatecznie przypieczętować piękną historię najważniejszym ligowym trofeum w 2023 roku.
Świetne sezony miewała również Pogoń Szczecin prowadzona przez Kamila Grosickiego. Pucharu szczecinianom nie udało się wywalczyć, ale przez kilka lat drużyna z zachodniopomorskiego potrafiła poważnie zamieszać w ligowej czołówce. Z kolei poprzedni sezon to już popis Jagiellonii Białystok i Śląska Wrocław. Ekipa z Wrocławia pokazuje, że wicemistrzostwo było raczej jednorazowym sukcesem. Natomiast Jagiellonia Białystok jest tak mądrze zarządzana i tak dobrze wygląda na boiskach wszystkich frontów, że po kilku latach ligowego niebytu prawdopodobnie wróci na szczyty tabeli PKO BP Ekstraklasy. W związku z tym spotkania Lecha z Legią nie są już tak wyjątkowe. Spotkań na szczycie jest dużo więcej, więc ligowy klasyk z poprzedniej dekady nie stanowi już tak emocjonującej atrakcji.
Dodać należy również fakt powrotu Widzewa Łódź do najwyższej klasy rozgrywkowej. RTS pożegnał się z ekstraklasą w 2014 roku i na powrót zespołu z czerwonej części Łodzi kibice najwyższej klasy rozgrywkowej musieli czekać aż do 2022. To także sprawiło, że spotkanie Lecha z Legią straciło miano bezdyskusyjnego polskiego klasyku.
Powrót klasyku Lech – Legia?
W tym sezonie wszystko wygląda jednak inaczej. Poprzedni rok nie był udany zarówno dla Lecha, jak i Legii. Obie drużyny musiały zmienić szkoleniowców. Obecnie w Poznaniu i w Warszawie wszystko wskazuje na to, że hit znowu będzie hitem. Gonzalo Feio poskromił kryzys i jego drużyna notuje aktualnie serię sześciu wygranych spotkań z rzędu. Mimo że Legia na początku sezonu nie grała idealnie, zdołała się pozbierać, zanim strata punktów do czołówki byłaby zbyt duża. „Wojskowi” zdecydowanie są przed dzisiejszym spotkaniem rozpędzeni. W każdej formacji Feio dysponuje co najmniej jednym zawodnikiem, który może wejść w rolę lidera.
Z kolei w Poznaniu mecz z odwiecznym rywalem z Warszawy może zdefiniować coraz poważniejszy kryzys lub rozwiać wszelkie wątpliwości co do formy zespołu. Lech pod koniec rundy jesiennej wygląda coraz gorzej. Porażka z Puszczą Niepołomice to tylko wierzchołek góry lodowej. „Kolejorz” ma naprawdę dużo innych problemów. Triumf w tak prestiżowym meczu może je jednak przykryć i dać kibicom powody do szczerej i niezmąconej niczym radości.
Starcie Lecha Poznań z Legią Warszawa znowu zaczyna coś znaczyć.