W czasach PRL-u była rarytasem, jednym z niewielu pozytywów w szaroburej Polsce. Dzisiaj niewielu pamięta o pierwotnym znaczeniu wody sodowej, ponieważ ma ona określać stan oderwania zawodnika od rzeczywistości. Postanowiliśmy zrobić przegląd największej sody w polskim futbolu.
Każdy piłkarz, który zaistniał w ekstraklasie, szybko trafia na świecznik. Zainteresowanie mediów, rozpoznawalność na ulicy, obecność pięknych niewiast, nowi kumple – można od tego zwariować. Niektórzy potrafią sobie z tym poradzić, ale jest również wielu, którzy dają się wkręcić w syndrom wody sodowej.
Są różne objawy wody sodowej. Jeden z nich to nadmierna przemądrzałość i niewyparzony język. Przekonał się o tym Wojciech Pawłowski – złote dziecko gdańskiej piłki. Jeszcze cztery lata temu na absolutnym topie, młody gówniarz, który bezpardonowo zajął miejsce między słupkami w gdańskim zespole. Bronił świetnie, nic więc dziwnego, że szybko zwrócił na siebie uwagę największych. Ostatecznie trafił do Udinese i wraz z tym transferem chłopakowi… odbiło.
Najpierw w prasie opowiadał, jak to polska piłka jest zła i do niczego się nie nadaje. Potem w słynnym wywiadzie udzielonym klubowej telewizji udowodnił o istnieniu polskiej odmiany języka angielskiego. Jego stwierdzenie „We will say what time will tell” przeszło już do annałów nie tylko gwary sportowej, ale jest używane w języku powszechnym. Przynajmniej w krzewieniu szeroko pojętej popkultury Wojtek odniósł jakieś sukcesy, ponieważ na boisku ani widu, ani słychu po nich. Zawodnik nie tylko nie wywalczył miejsca w składzie, ale notował coraz to bardziej spektakularne zjazdy. Najpierw nie poradził sobie w Latinie, potem w Śląsku Wrocław, Bytovii Bytów, a ostatnio oblał testy w Atlantasie Kłajpeda – przedstawicielu ligi, którego wicemistrza Jagiellonia zlała w dwumeczu aż 9:0. To jak tam ze słabością tej polskiej ekstraklasy?
Osiem lat temu piłkarska Polska oraz część Europy oszalała na punkcie Dawida Janczyka. Wychowanek Sandecji Nowy Sącz, który miał swój wkład w mistrzostwo Polski Legii z 2006 roku, błysnął podczas MŚ U-20, które odbyły się w Kanadzie. Młody napastnik strzelał gole Argentynie, Korei oraz USA. Świetne występy nie umknęły przedstawicielom Romana Abramowicza. Ostatecznie Polak zasilił szeregi CSKA Moskwa. Chociaż w Rosji nie radził sobie najlepiej, to już podczas wypożyczenia do Lokeren grał naprawdę kapitalnie. Strzelał, asystował. Mówiąc krótko, stał się gwiazdą Jupiler League.
Tajemnicą poliszynela pozostaje fakt, że na miejscu pilnował go sam Włodzimierz Lubański. Kiedy zabrakło już surowej ręki, to zawodnik gdzieś… zaginął. Zamiast kolejnych gier w reprezentacji Polski pojawiły się oblane testy w Irlandii, treningi z rezerwami Legii, z których zniknął w tajemniczych okolicznościach. Mówiło się o problemach z alkoholem. Na chwilę Janczyk wrócił do gry, do Piasta Gliwice, ale i tam szału nie było. Ostatecznie zniknął z horyzontu, oby jeszcze wrócił. Najlepiej z formą z Kanady.
Gwiazdą jednego meczu okazał się Patryk Mikita. 22-letni obecnie napastnik już w Młodej Ekstraklasie objawiał nie tylko spory talent, ale i spore zdolności do tracenia kontaktu z rzeczywistością. Zwracał na to uwagę m.in. trener Dariusz Banasik, który wiele razy prosił dziennikarzy o wstrzymanie w kwestii tego chłopaka. Na próżno. Najpierw prezes Bogusław Leśnodorski nazwał go „kosmitą” po jednym z turniejów młodzieżowych, potem w wywiadzie pochodzący z Warszawy zawodnik ogłosił, że nie czuje się gorszy od zawodników z pierwszej drużyny Legii.
W końcu apogeum i zaraz początek zjazdu nastąpił podczas meczu z Widzewem Łódź. Gol i dwie asysty w debiucie musiały zrobić wrażenie. Patryk potrafił wykorzystać swoje pięć minut. Brylował w mediach, znalazł sobie dziewczynę, która w przeszłości uwiodła Radosława Majdana. High life pełną gębą. Niestety w kluczowym momencie zabrakło najważniejszego – futbolu. Zawodnik częściej imprezował, niż trenował. Podczas wypożyczenia do Widzewa spóźniał się na treningi, dając wszystkim do zrozumienia, że przyszedł z Legii, a więc powinien być traktowany szczególnie. Dzisiaj minęły dwa lata od momentu jego magicznego debiutu, a Mikita nadal pozostaje gwiazdą jednego meczu. Obecnie Patryk nie ma klubu, udał się na testy do Szkocji, chociaż na FB nadal widnieje, że jest piłkarzem Legii. Patryku, halo, tutaj ziemia. Weź się do roboty, bo masz papiery na granie!
Ogromne miasto, mnóstwo pieniędzy, młody wiek – trzy kluczowe czynniki, które mają niekorzystny wpływ na młodych zawodników. Właśnie one stają się przyczyną powstawania tzw. wody sodowej w głowach piłkarzy. W przypadku Ondreja Dudy trudno jest stwierdzić, czy to aby na pewno to. Granica pomiędzy zbyt dużą pewnością siebie a syndromem sody jest bardzo cienka i czasem nasze przeczucia mogą znacznie odbiegać od rzeczywistości. Duda sprowadzony z ligi słowackiej okazał się świetnym wyborem warszawskich skautów. Pomimo trudnych początków dosyć szybko zjednał sobie sympatię kibiców Legii – byli nim zachwyceni. Szybko upomniał się o niego Inter Mediolan, lecz na szczęście dla warszawskich fanów futbolu do transakcji nie doszło.
Oferta tak prestiżowego klubu, jakim jest Inter, na pewno marzy się wielu zawodnikom. W Ondreju pobudziło to większą pewność siebie – wielu twierdzi, że stal się bardziej opryskliwy względem dziennikarzy i znacznie urosło mu ego. Ale czy to na pewno kwestia wody sodowej? Być może. Nie znamy Ondreja prywatnie, więc możemy bazować tylko na tym, co słyszymy od jego współpracowników. W momencie, gdy zawodnikowi uderza do głowy soda, zaczyna on myśleć, że klub, w którym gra, jest dla niego za słaby, że stać go na więcej. Zaczyna się obijać, patrzeć na kolegów z drużyny z góry – „dziękujcie mi za obecność”. Podobno Słowak nie stracił zapału do gry i dalej ciężko trenuje, pomagając Legii w zdobywaniu punktów zarówno w Lidze Europy, jak i ekstraklasie.
Może i bywa momentami arogancki, ale czy zawsze musimy tłumaczyć to sodą? Ondrej to zaledwie 20-letni chłopak. Jego charakter tak naprawdę dopiero się kształtuje, może faktycznie to wszystko przyszło zbyt nagle, ale wygląda na to, że pomimo tych wszystkich wywiadów, w których potrafił dziennikarzom dać się w kość, jest normalnym, w miarę ogarniętym chłopakiem, a rozwój kariery po prostu pobudził w nim pewność siebie i stał się bardziej przebojowy.
Powyższe przykłady pokazują, że woda sodowa w futbolu ma różne objawy oraz różne konsekwencje. Niektórzy potrafią się w tym odnaleźć i całkiem nieźle funkcjonować, a inni idą w melanż i nigdy już stamtąd nie wracają, stając się gwiazdami jednego sezonu lub meczu.
Bardzo fajny tekst. Szkoda mi Jańczyka