Kibicu, zrozum, to nie zawsze wina trenera


1 lutego 2015 Kibicu, zrozum, to nie zawsze wina trenera

Chyba każdy choć raz, oglądając którąś już porażkę swojej drużyny w danym sezonie, miał na myśli jedno jedyne możliwe rozwiązanie, by poprawić wyniki – zwolnienie trenera. Zastanówcie się tylko, czy to zawsze konieczne. A także, co przyniesie kolejny dzień po tym, jak delikwent opróżni już szuflady w swoim biurze i odjedzie z klubu swoim nietanim autem, z niezłą odprawą.


Udostępnij na Udostępnij na

Najpierw sami spróbujcie sobie wyobrazić taką robotę. To fakt, są miliony osób na całym świecie, które o tym marzą, nie ma według nich niczego, co przebijało by trenowanie Hazarda, Messiego czy Ronaldo i dobieranie składu co weekend na mecz Premier League, Premiera Divison czy innej renomowanej ligi w Europie. Tylko to jest jednostronne spojrzenie. Mój osobisty podziw w stosunku od środowiska piłkarskiego niemal od zawsze kierował się w stronę trenerów, a piłkarzy. Czemu? Bo trzeba być człowiekiem ponadprzeciętnie inteligentnym, by dowodzić grupą młodych facetów, którzy zarabiają o wiele więcej niż szary obywatel danego kraju, albo mieć wielką charyzmę i przysłowiowe jaja. Musisz wiedzieć, kogo możesz wykorzystać do głębszej komunikacji z drużyną, komu możesz powierzyć więcej założeń taktycznych, a komu mniej.

Ta ostatnia kwestia jest dobrze opisana w książce Martina Perarnau pt. „Herr Guardiola”. Mowa tam mianowicie o trzech delikwentach – Bastianie Schweinsteingerze, Philipie Lahmie i Francku Ribery’m. Guardiola pierwszych dwóch używa jako swoich mózgów na boisku. Po treningach, na wspólnych obiadach, czy podczas podróży autokarem potrafi z nimi rozmawiać przez godzinę na temat jednej akcji mającej miejsce podczas odbytej sesji lub o sensowności konkretnych ćwiczeń. Ribery z kolei, o ile jest bardzo dobrze wyszkolonym piłkarzem, to jest o wiele bardziej prymitywny taktycznie. Dla Pepa, o wiele większym wyzwaniem było sprostanie Francuzowi, gdyż musiał dobrze mierzyć, ile informacji mu dostarcza, czy go nie przeciąża tym, co słyszy od trenera. Bo były piłkarz Marsylii najchętniej stałby tylko przy linii bocznej, dryblował do środka i kończył akcję strzałem.

Oczywiście mowa tu o trenerach z najwyższej półki, o tych którzy już teraz trenują lub którym prawdopodobnie będzie dane trenowanie renomowanych zespołów. Jeśli nie wierzycie, to pooglądajcie konferencję prasowe i temu podobne sytuację, gdy możemy usłyszeć głos danego szkoleniowca. To są wszyscy niesamowicie inteligentni ludzi, czy to Mourinho, czy LVG, Ancelotti, Wenger, Guardiola itd. Umieją przewidzieć, kiedy należy bronić swoich piłkarzy, a kiedy jednego czy dwóch skrytykować przed mediami. Dodatkowo, jesteś w pewnym sensie odpowiedzialny zarówno za PR klubu, jak i za kreowanie własnego wizerunku, co sprawia, że rytuał konferencji prasowych zamienił się w tak zwany na Wyspach „mind game”, polegający na grze słowami, przed i po tym jak mecz zostanie rozegrany na boisku. Mistrzem w tej dziedzinie jest bez wątpienie Jose Mourinho.

Polscy trenerzy w obecnym momencie do tych z najwyższej półki się nie zaliczają, próżno ich szukać w najlepszych ligach na Starym Kontynencie, co de facto, jest odzwierciedleniem naszej pozycji  na futbolowej mapie. Ale nie ma wątpliwości, że także pracują pod presją, z tym, że z gorszym materiałem piłkarskim (o czym czasem niektórzy zapominają). Czy zatem mają gorszy warsztat od przeciętnego szkoleniowca z Bundesligi chociażby? Trudno to ocenić, bo żaden trener ze średniaka Bundesligi nigdy nie prowadził zespołu z naszej ligi. Ale pewnym punktem odniesienia jest chociażby trener mistrzów Polski, Henning Berg, który w drugoligowym Blackburn Rovers wytrzymał na stanowisku trenera zaledwie 44 dni.

Innym powodem, dlaczego trudno porównywać naszych trenerów  z tymi z zagranicy, jest materiał piłkarski. Jeśli ten jest bardzo prymitywny, to jak masz na nim próbować swoje najbardziej wyrafinowane pomysły taktyczne skoro nie ma ku temu warunków? Jeśli piłkarze mówią, że nie da się grać, bo jest niedziela, godzina 17, to trudno cokolwiek ambitniejszego z nimi osiągnąć.

https://www.youtube.com/watch?v=AmmPKDHWKgM

Dlatego szkolenie/trenowanie w Ekstraklasie opiera się przede wszystkim na sposobie przygotowania fizycznego zawodników i charyzmie. Takim przykładem jest Leszek Ojrzyński, przez niektórych określany jako polska wersja Tony’ego Pulisa, trener, który w każdym miejscu w jakim trenował, wnosił swój specyficzny styl i wyniki ponad stan.

Są też trenerzy amatorzy, czy pseudo-trenerzy, co bardzo dobrze opisał w swojej książce Grzegorz Szamotulski, w kontekście Stefana Majewskiego. Najlepiej miarę tego trenera pokazuje jedna szczególna sytuacja opisana w książce: „Wiecie z jakiego powodu przede wszystkim opadały nam ręce? Z takiego, że mieliśmy wrażenie, iż Majewski jest po prostu głupi. Zwyczajnie, po ludzku głupi. W jakimś meczu ligowym straciliśmy gola w ostatnich minutach, co się przecież zdarza. „Bin Laden”(tak Majewskiego określali piłkarze Amiki, gdy ten był trenerem tego zespołu) podczas treningu zarządził, iż przez ostatnie dziesięć minut zajęć żadna z dwóch drużyn nie ma prawa stracić bramki. W przeciwnym razie będą – co za zaskoczenie – kary. Specjalnie wszyscy graliśmy na 0:0, nikt nikomu nie chciał zrobić krzywdy. A on w ogóle się nie orientował. Chodził dumny jak paw, że jego metody skutkują i że koncentracja na koniec zajęć jest większa, co oczywiście przełoży się na ligę. Gierki często zamieniały się w kabaret. Jeśli Majewski miał ochotę zagrać, to mecze trwały tak długo, aż…. jego drużyna wygrała. Puszczaliśmy sobie oczko, doprowadzaliśmy do odpowiedniego wyniku, najlepiej było dać mu strzelić ze dwa gole. Wtedy wracał zadowolony i mówił: Jeszcze dzisiaj mógłbym grać w ekstraklasie!”.

Inny dobry przykład, to Franciszek Smuda. Są tacy, którzy go lubią, niektórzy go cenią, są jednak i tacy, którzy za Smudą łagodnie mówiąc nie przepadają. Pomijając fakt, że miał na przygotowanie nas do Euro 2012 niemal cztery lata, a mimo to pod względem taktyki wyglądaliśmy jak drużyna z epoki kamienia łupanego, czy poważny selekcjoner po pracy z reprezentacją bierze się za trenowanie ostatniego zespołu ligi niemieckiej? Dodatkowo irytuje, gdy się słyszy, że podczas treningów reprezentacji najczęstszym ćwiczeniem była „gierka”, czyli mecz treningowy. Zawiłości taktyczne „Franza” najlepiej oddaje anegdota z Lucjanem Brychczym, również opisana w książce Szamotulskiego, w kontekście przygotowania do treningów: „W Legii zawsze pytał Lucjan Brychczy:

-Co dzisiaj robimy?

A Smuda się irytował.

-W swoim czasie się dowiesz!

-A jutro co?

-Mam zapisane w zeszycie. Jutro się dowiesz.

-Wiesz co, Franiu…. Mnie to się zdaję, że tobie ten zeszyt ukradli„.

Tyle o polskich trenerach. Na zachodzie też tacy są, ale nie w najlepszych klubach, bo gdyby tam jakimś cudem dotarli, to piłkarze by ich stamtąd szybko wyrzucili, poza tym to, mimo wszystko, przypadki skrajne. Zresztą z tym różnie bywa. Garry Monk, obecnie trener Swansea, w przeszłości piłkarz tego zespołu, niezbyt dobrze wspominał Paulo Sousę, trenera „Łabędzi” swego czasu. Głównie za nieprofesjonalne podejście do zajęć, nieprzyjeżdżanie na treningi i lekceważące traktowanie piłkarzy. Dzisiaj Portugalczyk prowadzi rewelację sezonu Ligi Mistrzów, FC Basel.

W dzisiejszych czasach presja jest zwiększona, tym bardziej, że kibice mają większy zasób informacji, jak i mogą obstawić u bukmachera zwolnienie danego trenera, co automatycznie sprawia, że rzecz jasna, nie będą mu dalej kibicować. To nic złego, jeśli wygrasz, to zyskujesz, jeśli przegrasz, to zyskuje firma bukmacherska, normalny biznes, ale dla trenerów nie jest zbyt komfortowe dowiadywanie się, że za złotówkę postawioną na ich zwolnienie w ciągu dwóch tygodni można zarobić 1,89 zł.

W tym sezonie, zdaniem buków, bardzo blisko zwolnienia był Brendan Rodgers. Gra Liverpoolu tej jesienie daleka była od ideału, brakowało polotu w grze, kreatywności, zorganizowania w obronie. Ale Irlandczykowi z Ulsteru dano szansę na naprawę sytuacji, na opanowanie pożaru i w tym momencie Liverpool w lidze jest niepokonany od ośmiu spotkań, mając cztery punkty straty do miejsca premiowanego grą w Lidze Mistrzów.

Tak to już działa. Myślimy, że jak dany trener przychodzi do klubu, to wszystko zmieni się w czasie przygotowań przedsezonowych i w lidze zespół będzie już grał jak Barcelona Guardioli czy Ajax Van Gaala. Nie, zawsze trzeba czasu. Mauricio Pochettino, przychodząc do klubu, zapowiadał zmianę gry na ofensywną, pełną polotu. W tym momencie, pół roku po jego przyjściu, nadal „Kogutom” do tego daleko, bo ich menedżer diagnozuje i cały czas ich uczy. Zawsze mówimy o meczach, a to podczas treningów w środku tygodnia wykuwa się styl i charakter drużyny. Wtedy ćwiczy się konkretne schematy, warianty i zachowania, które są stosowane w trakcie meczu.

Przesłaniem tego tekstu nie jest to, żebyście w ogóle nie domagali się zwolnienia trenerów. Nie. Chodzi o to, żebyście się zastanowili, czy żądania ścięcia głów w konkretnych sytuacjach są logiczne, potrzebne, sensowne. W czasach Twittera czasem wystarczą dwie, trzy porażki z rządu i od razu pojawia się szereg pytań „Wypalił się?”, „Stracił kontrolę nad szatnią?”. To prowadzi do radykalizacji. W maju Rodgers był wychwalany pod niebiosa, w listopadzie spotykałem się z ironicznymi stwierdzeniami „Brendan Rodgers is a football genius” nawiązującymi do tego, co śpiewano w kierunku Davida Moyesa sezon temu.

Więc jeśli spędzacie ten wieczór na przemyślenia związane z piłką, porzućcie na chwilę analizę gola Shelvey’a, dyskusję o powrocie Oezila, czy braku goli Aston Villi. Zastanówcie się nad tym, czy obstawiając ostatnio zwolnienie trenera X, robiliście to z uzasadnieniem, z zimną krwią, czy pod wpływem chwili, bez rozważań, na zasadzie „że w mediach mówili…”. Zastosujcie to również do trenera klubu, który macie w sercu. No chyba, że jest Stefanem Majewskim, to wtedy lećcie do buka.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze