Kibicowanie w londyńskim stylu, czyli jak to jest być na Stamford Bridge


Doświadczenie atmosfery piłkarskiego święta w Londynie

16 października 2018 Kibicowanie w londyńskim stylu, czyli jak to jest być na Stamford Bridge

Wzięcie udziału w meczu piłki nożnej na Wyspach Brytyjskich to marzenie wielu fanów futbolu. Możliwość spełnienia takiego marzenia dał mi mecz fazy grupowej Ligi Europy, dzięki któremu pierwszy raz poczułem prawdziwą, angielską piłkę.


Udostępnij na Udostępnij na

(Nie)zwykły dzień

4 października 2018 roku, okolice Fulham Road w Londynie. Nieopodal znajduje się stadion Stamford Bridge, prawdziwa twierdza rosyjskiego oligarchy Romana Abramowicza, istne Forum Romanum „Roman Empire”. Na ulicach wzmożony ruch, ale przecież ludzie dopiero skończyli pracę i udają się w nierzadko długą podróż do domu. Gdyby nie fakt, że w ogromnym tłumie w metrze co kilkanaście osób trafiało się więcej niebieskich koszulek, mało kto mógłby domyślić się, że tuż za rogiem odbędzie się mecz Ligi Europy.

To, co zawsze mnie urzekało w stadionach Anglii, to ich położenie. Niejednokrotnie człowiek przechadzając się, ot, zwykłą uliczką może za chwilę natrafić na kilkunastotysięczny obiekt. Tak jest również w przypadku niebieskiej części Londynu, gdzie na niepozornej alei nagle z jednej strony wyrasta beżowe monstrum. Dookoła głównego placu na terenie należącym do stadionu masa ludzi. Nie da się ukryć, że ranga spotkania i łatwość zakupu biletu doprowadziły do tego, że tego dnia duża część fanów Chelsea to turyści, którzy starali się sfotografować niemalże każdy zakamarek w okolicy stadionu, a przecież do wejścia było jakieś 300 metrów.

Stamford Bridge
Marcin Wieczorek

Oprócz fanów zdobywców Ligi Mistrzów z 2012 roku dużą grupę na ulicach stanowili kibice węgierskiego Videotonu, Vidi, MOL Vidi. Podejście do kibiców gości jest zupełnie inne niż w Polsce. Nie mają wyznaczonego miejsca i godziny zbiórki, nie są eskortowani przez kilkuset policjantów, idą we wspólnym, kolorowym tłumie kibiców europejskich klubów. Jedynym ograniczeniem swobody Węgrów w przemierzaniu Fulham Road był zakaz wchodzenia do pubów. Przy wejściach stało zazwyczaj dwóch ochroniarzy, którzy ze względów na charakter i mocniejszy wpływ alkoholu na niektórych Anglików profilaktycznie sprawdzali bilety na mecz. Jeżeli kibic miał wejściówkę na sektor gości, zostawał natychmiastowo odprawiany z kwitkiem.

Barwy rzecz…

Po wejściu przez klimatyczne, szczelnie pozamykane poza dniem meczowym kołowroty i minięciu stref gastronomicznych oczom ukazało się wnętrze świątyni „The Blues”. Dzięki prawdziwie wyspiarskiej zabudowie stadionu od razu dało się poczuć atmosferę meczu. Jako osoba, która często lubi obserwować kibiców, ich zachowania i wyjątkowy dla każdego klubu styl, od razu moją uwagę przykuła kwestia flag kibicowskich. Poza sztandarowymi płótnami wiszącymi na trybunach za bramkami obie trybuny „proste” były w pełni odziane w banery fanów Chelsea z całego świata. Od Perth, przez Hong Kong aż do Perth, a także skromna flaga fanów z Polski. Widać, że w Londynie mają całkiem inne podejście do tak ważnych produktów z herbem klubowym dla kibiców, jakimi są flagi, niż ma to miejsce w Polsce. Wyobraźmy sobie jedną z głównych trybun np. Lecha, gdzie byłaby flaga każdej miejscowości Wielkopolski…

Marcin Wieczorek

Chelsea ma jednego Boga

W tym klubie jeden piłkarz ma status władcy – Eden Hazard. Prawdziwy Bóg stadionu przy Fulham Road. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką wrzawą w trakcie wyczytywania nazwiska piłkarza, jak właśnie w przypadku Belga. Z większym spokojem londyńska publiczność przyjmowało zapowiedź np. Williana lub Alvaro Moraty, ale gdy przychodził moment numeru 10, to był istny szał. Przy wprowadzeniu Hazarda w drugiej połowie, można było odnieść wrażenie, że na dobrą sprawę największym momentem radości nie była bramka Moraty, ale zmiana Edena za Pedro. Faktem opowiadającym za „Hazardomanią” była sytuacja z piętrowego sklepu Megastore Chelsea, w którym nawet w dzień niemeczowy jest ogromny ruch. Kolejka 15 osób czeka na personalizację i zapłatę za nowe koszulki. Pani z obsługi pyta:”Wszyscy Hazarda?” Tłum pokiwał twierdząco, a pracowniczka sklepu ruszyła po szablon z nazwiskiem Belga. Jeden z lepszych skrzydłowych świata to prawdziwie gorący towar w Londynie.

Teatr to mit

W dyskusji niektórych kibiców, którzy są ogromnymi zwolennikami prowadzenia zorganizowanego, fanatycznego dopingu na polskich stadionach, przewija się jeden, stały argument: „Gdy upadnie ruch ultras w Polsce, będziemy mieć atmosferę jak w Anglii, prawie jak w teatrze!”. Fakt faktem, jeśli chodzi o rytm i repertuar przyśpiewek, Polscy kibice biją tych z Wysp na głowę. Prawdą jest to, że angielski fan piłki nożnej nie stoi przez 90 minut i nie zdziera gardła za swoją drużynę do tego stopnia, że gdy wraca do domu, nie pamięta wyniku.

Typowy kibic znad Tamizy inaczej definiuje czynny udział w widowisku. Gdy pojawia się choć jeden procent szansy na akcję, drużyna rusza z piłką do przodu, cały stadion stara się pomóc swoim podopiecznym, a gromkie „Come on Chelsea/Gunners/City” rozbrzmiewa po trybunach. Lecz gdy piłka zostaje stracona, lekki dźwięk zawodu i cisza. Kiedy reszta jest cicho, on też bez śpiewu przygląda się widowisku, z olbrzymią świadomością boiskową komentuje to, co dzieje się na murawie.  Sprawia wrażenie bycia bardziej oczytanego w działaniach na murawie, np. spogląda na liniowego w momencie podania. Wydaje się, że to banał, ale patrząc na reakcje kibiców na rodzimym podwórku, cały czas nawet najprostsze decyzje sędziego na boisku albo detale w rozgrywaniu są niewidoczne dla zwykłego odbiorcy, kiedy w Anglii odczytują takie zachowania z automatu.

Marcin Wieczorek

W takim dopingu jest metoda

Wracając do kwestii dopingu, w Anglii nie jest on bardzo zorganizowany czy usystematyzowany. Pojęcia takie jak młyn są tam raczej obce. Intonacja przyśpiewek wygląda trochę podobnie jak w trakcie meczów reprezentacji. Jedna, większa grupa zaproponuje coś, co wszyscy znają, reszta podłapuje tekst i melodię, i jedziemy przez chwilę. Takich pieśni jest może z trzy, cztery na krzyż, ale ich wartość liryczna bije na głowę „Polska Biało-czerwoni” czy „Polska, Polska, Polska”. Wykonanie również przebija obecny stan rzeczy na meczach reprezentacji, tutaj nie ma miejsca na „Wszyscy wstają i śpiewają”, a po chwili siadają. Mentalność wyspiarska jest taka: na pierwszym miejscu boisko, później doping. Nigdy na odwrót. Rzeczywiście, dla osoby przyzwyczajonej do „wschodniej” atmosfery, taki sposób kibicowania jest nie do pomyślenia, ale sto razy wolę taki styl niż to, co obecnie dzieje się na meczach naszej kadry.

Korzystając z terminu i wolnego czasu, odwiedziłem kilka innych stadionów w Londynie. Jedna rzecz, która mnie zaciekawiła, to przywiązanie do korzeni klubów. W miejscach, gdzie np. stał stary stadion albo spotykali się założyciele klubu, stoją okazjonalne pomniki lub tablice. Jest to szczególnie istotne dla mniejszych drużyn, tych stojących w tle wielkich angielskiej piłki. Pozwala na zachowanie pamięci i pielęgnowanie tradycji, dzięki czemu kibicowanie np. Charlton jest przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ciekawym zwyczajem jest również wykładanie np. chodnika kostkami pełniącymi rolę tablicy upamiętniającymi kibiców. Coś w stylu wiecznie otwartej księgi wpisów.

Marcin Wieczorek
Marcin Wieczorek

Klimat londyńskiej piłki trzeba poczuć samemu, otworzyć się na niego. Londyn to kilkanaście stadionów lig profesjonalnych, kilkanaście klubów, jeszcze więcej historii do zbadania i poznania w miejscu, gdzie futbol ma swoje prawdziwe korzenie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze