W ostatnich tygodniach niektóre kluby Premier League postanowiły skorzystać z państwowego programu ochrony miejsc pracy w czasie kryzysu. Pensje części zatrudnionych osób spoza pionu sportowego miały zostać obniżone, a różnice wyrównałby brytyjski rząd. Działania te momentalnie spotkały się jednak z olbrzymią krytyką. Oburzeni byli kibice oraz medialni eksperci. Ostatecznie zmuszając tym samym władze Liverpoolu i Tottenhamu Hotspur do przeprosin oraz wycofania się z kontrowersyjnego pomysłu.
Przedłużający się rozbrat z futbolem coraz bardziej negatywnie oddziałuje na finanse klubów. Brak zysków z dni meczowych sprawia, że konieczne są oszczędności, by choć w części zminimalizować straty. Idealnym (z perspektywy klubów) rozwiązaniem wydawała się obniżka pensji zawodników na czas kryzysu. Graczy zarabiających często olbrzymie tygodniówki. Z punktu widzenia niektórych piłkarzy idea była jednak co najmniej kontrowersyjna.
Nie wszyscy pozytywnie zapatrywali się na inkasowanie niższych sum od kwot zapisanych w kontrakcie. To po części nie może dziwić, gdyż do tematu obniżki pensji każdy z graczy może podchodzić indywidualnie. Na warunki w umowie zgodziły się przecież obie strony. To, co dziwić jednak może, to szukanie oszczędności przez niektóre kluby poza pionem sportowym. U pracowników pobierających znacznie mniejsze od piłkarzy pensje, co okazało się ostatecznie strzałem w kolano.
Jak kibice nałożyli pressing na kluby
Ogłoszenie przez władze Liverpoolu decyzji o postanowieniu skorzystania z rządowego programu ochrony miejsc pracy i obniżce pensji części zatrudnionych osób niezwiązanych bezpośrednio z pionem sportowym wywołało lawinę negatywnych komentarzy. Kibice „The Reds” byli oburzeni zachowaniem swojego klubu, którego finanse znajdują się przecież w najlepszej kondycji od dobrych kilkunastu lat. Irytacji działaniami władz zespołu z Anfield Road nie ukrywali ponadto eksperci, a także byli zawodnicy Liverpoolu.
Jurgen Klopp showed compassion for all at the start of this pandemic, senior players heavily involved in @premierleague players taking wage cuts. Then all that respect & goodwill is lost, poor this @LFC https://t.co/9bE8Rw1veE
— Jamie Carragher (@Carra23) April 4, 2020
Z próby zaoszczędzenia nieznacznych przecież w skali transferowych sum czy astronomicznych tygodniówek kwot wyszedł wizerunkowy strzał w kolano. Momentalnie zaczęto przypominać wydatki klubu na wzmocnienia i powątpiewać w kierowanie się przez władze Liverpoolu hasłem „You’ll never walk alone” (nigdy nie będziesz szedł sam – przyp. red.). Jednak jakby tego było mało, nieumiejętnymi działaniami zarządzający „The Reds” ustawili się w jednym rzędzie z Danielem Levym z Tottenhamu Hotspur czy znienawidzonym przez własnych kibiców właścicielem Newcastle United, Mikiem Ashleyem. A przynajmniej drugi z biznesmenów wizerunkowo nie jest najlepszym towarzystwem.
Z podobnego założenia wyszedł także Daniel Levy. Kolejny, który chciał podreperować finanse klubu dzięki rządowej pomocy. Co warto w końcu zaznaczyć, docelowo skierowanej przecież do mniejszych przedsiębiorstw. Reakcja sympatyków „Spurs” i mediów była wręcz bliźniaczo podobna do oburzenia po opublikowaniu kontrowersyjnego planu przez działaczy Liverpoolu. I podobnie jak „The Reds” właściciel Tottenhamu Hotspur wybrnął z trudnej sytuacji. W oświadczeniu przeprosił sympatyków i pogrzebał plany skorzystania z rządowych funduszy. Presja, którą wywarli kibice na oba kluby, wywołała zamierzony efekt. Metaforycznie przejęli oni piłkę.
Kibice fundamentem futbolu
Ostatnie wydarzenia świetnie pokazują siłę, jaką stanowią w piłce sympatycy. W morzu transferowych doniesień czy ogromnych zarobków zawodników gdzieś zapomniano, że bez kibiców nie byłoby to możliwe. A schemat jest przecież bardzo prosty. Olbrzymie sumy z transmisji telewizyjnych są możliwe tylko dlatego, że kibice pragną oglądać futbol. Chcą oglądać Premier League. Gdyby nie chcieli, to piony telewizyjne koncernów medialnych w kierunku piłki nawet by nie spojrzały. Podobnie jest także ze sponsorami. Bez zainteresowania sympatyków na pewno spadłaby liczba firm chętnie wspierających kluby piłkarskie. To wszystko udowadnia, że fundament futbol stanowią kibice. Część widowiska, bez którego olbrzymie pieniądze funkcjonujące obecnie w piłce nie byłyby możliwe.
Musieli i muszą zdawać sobie z tego sprawę włodarze Liverpoolu i Tottenhamu Hotspur. Potwierdza to reakcja władz obu klubów na olbrzymią krytykę ze strony sympatyków. To z kolei pokazuje, że kibice w futbolu stanowią prawdziwą siłę. Często niedocenianą, lecz taką, z której zdaniem trzeba się liczyć.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Kolejne pomysły na dokończenie obecnego sezonu Premier League powstają niczym grzyby po deszczu. Szczególnie że zapanowała zgoda, iż kampania musi zostać dograna. Nie brakuje interesujących inicjatyw, a jedną z najnowszych ma być wykorzystanie stadionu Wembley lub narodowego centrum futbolu, St. George’s Park. Kto wie, być może połączone zostaną nawet obie opcje. Powrót futbolu w niedalekim czasie wydaje się coraz bardziej prawdopodobny.
The FA has offered the use of Wembley Stadium and St George's Park as neutral venues to help finish the Premier League season.
[@TimesSport] pic.twitter.com/mqnjH08zBC
— City Xtra (@City_Xtra) April 12, 2020
- Z oczywistych powodów powyższe pomysły byłyby jednak realizowane bez udziału publiczności. Kibice na razie zostają w domu. Podobnie jak zawodnicy i menedżerowie, którzy nadal przeprowadzają treningi drogą internetową. Choć według wielu szkoleniowców przynajmniej na początku panował chaos, to obecnie gracze nie narzekają na rozwiązanie obecnej sytuacji. Jak widać, potrzeba nadal jest matką wynalazków.