Wielki futbol od zawsze kojarzy nam się z Europą lub Ameryką Południową, czyli kontynentami, które na przestrzeni lat dzieliły między sobą trofea i medale na turnieju będącym papierkiem lakmusowym piłkarskiego wtajemniczenia – mistrzostwach świata. W innych częściach globu kult haratania w gałę nie jest tak powszechny, ale jak zaraz się dowiecie – nie jest to równoznaczne z tym, że dzieją się tam mniej emocjonujące rzeczy.
Frank Nuttall urodził się 4 maja 1968 roku w szkockim mieście Hamilton. Dorastał wśród malowniczych dolin, urokliwych zameczków i zawstydzająco błękitnych jezior. Normalnością dla niego było noszenie kiltu oraz słuchanie po raz enty legendy o potworze z Loch Ness. Pochodzi z kraju, który ma zakorzenione w sobie idee walki i tożsamości narodowej. Znamy to chociażby dzięki historii Williama Wallace’a przedstawionej przez Mela Gibsona. Aktualnie podobne wartości stara zaszczepić się w… Kenii znanej głównie z fantastycznych biegaczy, ale co stoi na przeszkodzie, by to próżne gnanie przeistoczyło się w bieganie za futbolówką? Według Franka – nic, jednak po kolei.
Był on piłkarzem takim jak wielu, jednak wystarczająco dobrym, by dostać angaż w swojej ukochanej drużynie – Celticu Glasgow. Do największego miasta w Szkocji, oddalonego o 15 km od jego rodzinnej miejscowości, został ściągnięty przez ówczesnego trenera tego zespołu – Davida Haya. Szybko zdał sobie sprawę, że jego umiejętności piłkarskie nie ułatwią mu zrobienia wielkiej kariery i w wieku 19 lat odpuścił sobie profesjonalne granie. Po latach wspomina, że w tamtym czasie brakowału mu pewności siebie oraz wiary we własne umiejętności. Postanowił przenieść się na południe Wysp Brytyjskich i skupić się na doskonaleniu własnego intelektu. W Cardiff ukończył AWF oraz psychologię. Później zdecydował się wybrać „Sport science” na Loughborough University, kierunek dotąd nieznany w Polsce, skupiający swoją uwagę na funkcjonowaniu i zdolnościach ludzkiego ciała w trakcie wykonywania wysiłku fizycznego.
https://www.youtube.com/watch?v=ueJ3hZZgZj8
Nuttall intensywnie zgłębiał tę materię i wyróżniał się na tle pozostałych studentów. Był tak dobry w swoim fachu, iż trzy lata później dostał propozycję pracy jako starszy wykładowca. Nie narzekał na zarobki, jednak szybko zdał sobie sprawę, że wpada w rutynę. Miał niemal wszystko, czego dusza zapragnie – pewność bytu, szacunek i uznanie oraz pracę, która była ściśle powiązana z jego pasją. No właśnie – niemal. Brakowało mu tego czegoś, czego doświadczył paręnaście wiosen wcześniej. Grając w drużynie do lat 14, ostentacyjnie skrytykował swojego trenera. Ten nie puścił tych słów mimochodem i odwdzięczył się frazą, z którą chyba każdy z nas miał styczność, będąc młokosem: „jak jesteś taki mądry, to może się zamienimy”. Słysząc to, młody i krnąbrny Frank był w siódmym niebie i bez wahania przystał na tę propozycję, zbijając z pantałyku szkoleniowca. Poprowadził trening do końca i zyskał uznanie w oczach swoich kolegów. To właśnie takie wyzwania były wodą na młyn dla Nuttalla i właśnie dlatego nie do końca realizował się na uczelni.
Pierwszy kurs trenerski ukończył, będąc jeszcze nastolatkiem. Wyraźnie pragnął ściśle połączyć swoją przyszłość ze szkoleniem. W świecie profesjonalnej piłki zadebiutował jednak jako trener od przygotowania fizycznego. Mając 30 lat, został zatrudniony przez West Bromwich Albion. Ten klub nie był jego pierwszym wyborem. Wcześniej stawił się na rozmowę kwalifikacyjną w Tottenhamie, nie zdołał znaleźć tam zatrudnienia, ale zrobił na tyle dobre wrażenie, że został polecony Denisowi Smithowi, który był wtedy menedżerem klubu ze środkowej Anglii.
Szkot nigdy nie bał się podejmowania nieszablonowych decyzji, bo jak inaczej określić to, co zrobił w 2004 roku. Podpisał wtedy kontrakt z… Glasgow Rangers. Jak sam wspomina – przed podjęciem pracy zapytał o zgodę swojego taty, który od ponad 50 lat był zapalonym sympatykiem Celticu. Po burzliwych dyskusjach ojciec Franka wyraził aprobatę, zdając sobie sprawę, że dzięki powrotowi syna w rodzinne strony będzie mógł spędzać dużo więcej czasu ze swoimi wnukami.
Dla Nuttalla czas spędzony w „The Gers” był bardzo cenny. Nadal miał za zadanie dbać o kondycję piłkarzy, chociaż wcześniej przez dwa lata pracował już jako asystent w Bristol City. Zdawał sobie jednak sprawę, jak duży prestiż wiąże się z pracą na Ibrox. Wraz z Rangersami już w swoim pierwszym sezonie pracy triumfował w Scottish Premier League w jednym z najbardziej szalonych finiszów rozgrywek w historii tej ligi.
Drużyna Alexa McLeisha przystępowała do ostatniej kolejki, mając dwa punkty straty do odwiecznego rywala oraz jednocześnie obrońcy tytułu, Celticu Glasgow. Przez zdecydowaną większość sezonu to ci drudzy przodowali w ligowej tabeli, a ostatnie spotkanie rozgrywali z Motherwell, które zajmowało dopiero 6. miejsce, mając na swoim koncie więcej porażek niż zwycięstw. Gdy na zegarach obu stadionów widniała 87. minuta, wszystko przebiegało po myśli „The Bhoys”. Pomimo że Rangersi wygrywali swój mecz z Hibernianem, na nic się to nie zdawało, ponieważ „Celts” również skromnie, bo skromnie, ale prowadzili 1:0. Potem wydarzyło się coś zupełnie trudnego do zrozumienia. Napastnik Motherwell, Scott McDonald – prywatnie zapalony fan Celticu – strzelił dwa gole. Spotkanie zakończyło się zwycięstwem Motherwell 2:1 i taki rezultat zapewnił tytuł Nacho Novo i spółce. Dzień ten zapadł w pamięć jako „Helicopter Sunday” od sposobu, w jaki trofeum było transportowane na Ibrox.
Współpraca z McLeishem miała bardzo duży wpływ na warsztat Nuttalla. Dostał wtedy wolną rękę w przygotowaniu piłkarzy, dzięki czemu w pełni mógł przekazywać im swoje idee.
W 2007 roku nasz szkocki bohater zamienił się w obieżyświata. Powód takiej decyzji był prozaiczny – chciał się dorobić. Najpierw ruszył do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie został menedżerem Al Nasr FC, później przeszedł do Middlesbrough, współpracował z kadrą narodową Chin, gdzie jego praca została doceniona i w latach 2010-2012 zajmował się w tym kraju szkoleniem trenerów. Równocześnie prowadził angielskie reprezentacje młodzieżowe z sukcesami. W 2010 triumfował z zespołem U-17 w mistrzostwach Europy w Liechtensteinie. W swoim składzie miał m.in. Saido Berahino, Connora Wickhama czy też Rossa Barkleya.
Wiele lat pracy z juniorami oraz doświadczenie zebrane w wielu zakątkach świata zaowocowały tym, że wyrobił sobie swoją opinię na temat szkolenia w Anglii, do którego, jak wiemy, wiele osób ma poważne zastrzeżenia.
– Istnieje masa bardzo dobrych, młodych zawodników przechodzących przez wszystkie szczeble systemu młodzieżowego w Anglii. Wszystkie zainteresowane strony (sami piłkarze, doradcy, menedżerowie, kluby i kadry młodzieżowe) muszą czuć się odpowiedzialne za znalezienie sposobu, by mogli oni regularnie(!) grać w wieku około 20 lat na najwyższym międzynarodowym poziomie. Dla części z nich najlepszym rozwiązaniem będzie wypożyczenie, dzięki któremu gracz będzie szlifował swoją boiskową pewność, ale zawodnik idący na wypożyczenie musi przede wszystkim dużo oczekiwać od samego siebie, każdego dnia dając z siebie wszystko.
***
We wrześniu 2014 roku Nuttall wykonał ruch, który w przypadku tak doświadczonego faceta w futbolowym światku można nazwać co najmniej zaskakującym. Dostał telefon od swojego kolegi, Bobby’ego Williamsona, który przekazał mu wiadomość, że odchodzi z Gor Mahia i kenijska drużyna szuka trenera na jego miejsce. Pytanie było proste – wchodzisz w to? Każdy na miejscu Franka złapałby się za głowę i co najwyżej ironicznie się uśmiechnął, jednak on potraktował to zupełnie serio. Gaża w Kenii była niezbyt imponująca, prestiż też nie jest zbyt wielki, ale szansa na poznanie funkcjonowania futbolu na Czarnym Lądzie była dla niego wyjątkowo kusząca.
Najbliższe miesiące swojego życia miał więc spędzić w Nairobi, gdzie siedzibę ma klub zwany również K’Ogalo, będący najbardziej utytułowaną drużyną w kraju. Rozgrywki w Kenii zaczynają się pod koniec lutego, a kończą w listopadzie. Przychodząc tam, Nuttall podpisał kontrakt na zaledwie trzy miesiące, bo paradoksalnie klub nie był pewny jego umiejętności szkoleniowych. Jednak przez ten czas zdołał udowodnić, że zasługuje na podpisanie dłuższej umowy. W dziewięciu spotkaniach przegrał tylko raz i z przewagą trzech punktów zdobył mistrzostwo kraju.
Szkot spędzał zimę, wiedząc, że jego przygoda z afrykańskim futbolem tak szybko się nie zakończy. Będzie musiał na dłużej zadomowić się w Nairobi będącym również najbardziej zaludnionym miastem całego kontynentu. Miejscem, które jest bez przerwy zakorkowane i ma bardzo duży poziom zanieczyszczenia powietrza. Pomimo że Kenia sama w sobie jest niezwykle atrakcyjna turystycznie, to w samej stolicy lepiej nie wybierać się na wieczorne spacery. Nadal dominuje tam przestępczość, a takie zdarzenia jak kradzieże samochodów czy bandyckie napady na domy są tłem codzienności i pozostają niezauważone przez społeczeństwo. Państwo, w którym 42% mieszkańców jest bezrobotnych, a płaca minimalna utrzymuje się na poziomie 4854 kenijskich szylingów (około 184 złotych), nie jest może idealnym miejscem do życia, jednak dla Nuttalla miało to małe znaczenie. To tutaj będzie starał się wprowadzać zalążki wielkiego futbolu.
Teraz, skoro już doskonale znacie genezę tej całej historii, możemy przejść do jej prawdziwego „crème de la crème”. Duży przepływ informacji powoduje, że chmaraz nich przechodzi nam koło nosa, a sukces zespołu K’Ogalo i samego Nuttalla jest po prostu warty poznania.
W obecnym futbolu systematyczne utrzymanie się w czołówce jest do zrealizowania, ale już regularne zdobywanie najwyższych laurów jawi się bardziej jako marzenie ściętej głowy. Pomimo tego, że gros menedżerów i piłkarzy śni o tym, by nieustannie spoglądać na wszystkich z góry, szanse na to są nie tyle iluzoryczne, co po prostu żadne. Każdy zespół znajduje w końcu przeciwnika, który go poskramia. Szkocki trener stara się jednak walnie przyczynić do zaprzeczenia tej tezie.
Jak wspominałem – w pierwszych swoich miesiącach pracy z Gor Mahia Frank Nuttal zdobył z tą drużyną tytuł, który był dla nich jednocześnie drugim z rzędu. Zwyciężył również w Pucharze Ligi oraz w KPL Top 8 Cup. Ostatnie rozgrywki są na tyle ciekawe, że przytoczę zasady ich funkcjonowania.
Zostały one wprowadzone w 2011 roku. Kwalifikuje się do nich osiem najlepszych zespołów ubiegłego sezonu ligowego. Sam turniej rozpoczyna się we wrześniu (10 miesięcy po „kwalifikacjach”), a kończy na początku listopada. Pierwszą fazę KPL Top 8 Cup można określić mianem ćwierćfinałów. Do czołowej czwórki minionego sezonu dolosowywane są drużyny z miejsc pięć-osiem. Wygrani awansują do półfinałów (w których nic nie stoi na przeszkodzie, by mierzyły się ze sobą mistrz i wicemistrz ubiegłego sezonu) rozgrywanych w formie dwumeczu. Potem klasyczny finał, a ostateczny triumfator zgarnia milion kenijskich szylingów (około 40 tysięcy złotych). O ile sam format jest bardzo dziwny to fakt, że turniej przebiega równolegle z kluczowymi kolejkami ligowymi, pozostawiam już do waszej własnej interpretacji.
***
– Byłem pewien, że moje doświadczenie zebrane przez 30 lat pracy predysponuje mnie do odnoszenia sukcesów jako pierwszego trenera. Naszym celem było ponowne wygranie ligi, ale dokonanie tego bez żadnej porażki jest wielce satysfakcjonujące.
Kenijscy „The Invincibles”. Brzmi jak spore nadużycie, ale Szkot dokonał z K’Ogalo rzeczy niespotykanej. Poprzedni rekord w liczbie zdobytych punktów w ichniejszej Premier League wynosił 63 oczka. On wraz ze swoimi zawodnikami wyśrubował ten wynik do 78. Rok 2015 zakończyli 24 zwycięstwami i sześcioma remisami. Jeśli myślicie, że to bez znaczenia, bo ludzie w tym kraju mają gdzieś piłkę nożną, to grubo się mylicie. Przeciętny Kenijczyk, by pójść na mecz, musi nie tylko harować cały dzień (bilet kosztuje 200 KES, około 8 zł, czyli 1/24 miesięcznej płacy minimalnej), ale również liczyć na łut szczęścia, który pozwoli mu zdobyć wejściówkę.
To Gor Mahia powinna przenieść się na piękny i monumentalny obiekt, a nie przykładowo Śląsk Wrocław. Normalnie grają swoje mecze na boisku w Nairobi mogącym pomieścić 10 tysięcy osób, ale ostatnie spotkania ligowe, w ramach ukłonu w stronę kibiców, zostały rozegrane na stadionie narodowym mieszczącym się w Kisumu. Patrząc pragmatycznie – decyzja co najmniej dziwna, bo niby jest w stanie wejść na niego 6 tysięcy fanów więcej, ale sama miejscowość oddalona jest od stolicy o ponad 300 kilometrów. Jednak prawda jest taka, że praktycznie każdy mieszkaniec Kenii jest zakochany w tym zespole. Głównie dlatego, iż materiały o K’Ogalo dominują w lokalnej telewizji, ale poza tym piłka nożna jest dla tych ludzi okazją na oderwanie się od codziennej, smutnej konwencjonalności. Kluczowe rywalizacje w Kisumu oglądał, co oczywiste, komplet widzów, a w dodatku drugie tyle zgromadzone było przed stadionem.
***
– Pracuję głównie nad komunikacją piłkarz-trener. Planuję wyjazdy na mecze, uważnie wybieram miejsca zakwaterowania. Staram się utrzymać spokój w drużynie, ale przede wszystkim próbuję wpoić w głowy swoich zawodników głód zwycięstwa, zmysł taktyczny oraz sportowy tryb życia – trener sam podkreśla, że trzeba zacząć od rzeczy błahych, ale jednocześnie fundamentalnych.
Jakie są cele postawione przed drużyną w nadchodzącym sezonie? Przede wszystkim utrzymanie swojej supremacji w kraju, ale także zaistnienie w CAF Champions League, czyli afrykańskiej Lidze Mistrzów. Zadanie jest arcytrudne, bo pomiędzy zespołami z Kenii a tymi z Egiptu, Algierii czy też DR Konga finansowa przepaść jest ogromna. Na razie szczytem marzeń dla K’Ogalo jest znalezienie sponsora na koszulki, a pieniądze otrzymywane za zwycięstwo w lidze są tylko minimalne większe niż te, które dostają ekipy zamykające tabelę. Jednak jedną z piękniejszych cech futbolu jest jego nieprzewidywalność, więc kto wie, może Nuttall i spółka będą w stanie zrobić furorę nie tylko na krajowym podwórku?
Z jednej strony wykwalifikowany, dojrzały, ale mimo wszystko w skali europejskiej przeciętny trener, a z drugiej – prekursor nowych szlaków w piłce nożnej. Wielu szkoleniowców już wcześniej wyjeżdżało na Czarny Ląd, jednak upatrywali w swoich wojażach łatwej i szybkiej szansy na zwiększenie swojego kapitału. Natomiast Szkot nie zarabia krocie. Kieruje się nie tylko potrzebą sprawdzenia w nowych warunkach, ale przede wszystkim chęcią zaszczepienia idei. Idei, która pozwoli pchnąć do przodu futbol na afrykańskich peryferiach.