Katarzyna Siejka: Jestem wdzięczna San Marino Academy [WYWIAD]


Tylko jedna Polka w historii grała w sanmaryńskim klubie. Jest nią bramkarka Katarzyna Siejka

13 maja 2024 Katarzyna Siejka: Jestem wdzięczna San Marino Academy [WYWIAD]
Katarzyna Siejka

Zapewne niemal każdemu człowiekowi zainteresowanemu piłką przebiegła przez głowę kiedyś myśl: „A może pojadę do San Marino i będę grał w reprezentacji?”. Będąc niszczycielem dobrej zabawy i pogromcą uśmiechów dzieci, muszę powiedzieć, że uzyskanie tamtejszego obywatelstwa jest niezmiernie trudne. W kontekście kadry narodowej sytuacja kobiet o takim pomyśle jest na ten moment awykonalna. Żeńska seniorska reprezentacja San Marino po prostu nie istnieje. Istnieje natomiast jeden kobiecy klub i na początku tego sezonu grała w nim Polka – Katarzyna Siejka. Zapraszam na rozmowę z bramkarką, która zdradza kulisy tamtejszego futbolu.


Udostępnij na Udostępnij na

Adam Zmudziński: Jak to się stało, że trafiłaś do San Marino Academy?

Katarzyna Siejka: Nie będzie to przesadnie romantyczna historia, ponieważ San Marino Academy gra w lidze włoskiej – aktualnie w Serie B. Ten kraj nie ma swojej ligi kobiecej i nie ma też reprezentacji. Chociaż jak odchodziłam z klubu, to zaczęły pojawiać się głosy, że federacja chce ją stworzyć. W tym momencie udało się z kadrą U-16, która już rozegrała parę spotkań.

A co do transferu to wcześniej grałam we Włoszech i w Serie B już byłam. Przed przejściem do San Marino Academy – gdy grałam w Grecji – nie byłam przekonana, czy chcę do Włoch wracać. Powiedziałam o tym podczas jednej z rozmów z dyrektorem sportowym i w odpowiedzi usłyszałam: „To nie są Włochy, to jest San Marino”. Oczywiście nie był to specjalnie mocny argument, ale wówczas zabrzmiał zabawnie. Dodatkowo spodobała mi się jasna perspektywa na sezon i zdecydowałam, że chciałabym uczestniczyć w tym projekcie.

Czyli po prostu wychodzi na to, że w poprzednich klubach ligi włoskiej wyrobiłaś sobie taką renomę, że ktoś się po Ciebie zgłosił.

Właściwie to tak. Miałam kilka opcji, by wrócić do Włoch. Zagranicznych zawodników łatwiej zapamiętać.

Co do samego klubu – nazywa się on San Marino Academy. Ile tak naprawdę jest w nim z prawdziwej akademii? Ona kojarzy się zazwyczaj z priorytetyzowaniem szkolenia młodzieży. Jednak w aktualnym składzie znajduje się aż 11 zawodniczek powyżej 25. roku życia.

Wcześniej San Marino Academy było dosyć mocnym klubem, ponieważ w sezonie 2020/2021 grało nawet we włoskiej Serie A. Wtedy prawdopodobnie było więcej akademii w akademii. Teraz już nie do końca tak to wygląda.

W lidze włoskiej sposób szkolenia jest dosyć specyficzny. Odważyłabym się powiedzieć, że niektóre kluby w Polsce mają ten system lepszy. Z zawodniczek grających w Primaverze w Juventusie, Romie czy Milanie tak na ogół może z dwie przechodzą do pierwszego zespołu występującego w Serie A, a i tak często siedzą na ławce. Reszta dziewczyn musi sobie szukać klubów, w których będzie mogła zdobyć doświadczenie w piłce seniorskiej, czyli w Serie B czy Serie C. Jednak będąc absolwentką akademii takich klubów, mało która chce iść do wspomnianej Serie C. Tutaj po prostu brakuje drużyn rezerw, które pozwalają ogrywać się młodym zawodniczkom. A w Polsce one są.

Na przykładzie San Marino Academy mogę powiedzieć, że kiedy ja byłam w klubie, to w tamtejszej drużynie Primavery było tylko kilka zawodniczek z San Marino. Reszta dziewczyn była ściągnięta z akademii włoskich klubów.

To się mija z celem ligi młodzieżowej.

To nie jest Academy w znaczeniu, jakie nasuwa się poprzez nazwę. Gdy ja tam byłam, czyli na początku tego sezonu, mieliśmy taką piłkarkę jak Swami Guiliani. Świetna zawodniczka, która wiekiem łapała się jeszcze do Primavery, ale grała już tylko z nami. Bardzo szybko urosła do rangi jednej z wyróżniających się postaci. Jednak oprócz niej może z trzy dziewczyny pochodziły z tamtejszej akademii. Myślę, że ze strony męskiej San Marino Academy jest bardziej odpowiadającym nazwie tworem.

Po tym, co opowiedziałaś, to na pewno można tak stwierdzić. W tym sezonie pierwszy raz San Marino Academy zagrało w męskiej ekstraklasie i rzeczywiście w klubie grali wyłącznie piłkarze U-22. Sytuacja w kobiecej seniorskiej drużynie wygląda tak samo jak w Primaverze. Aktualnie w szerokim składzie są tylko trzy zawodniczki z sanmaryńskim paszportem.

Gdy ja tam grałam, było ich dokładnie tyle samo. Byłam jedyną piłkarką, która odeszła z klubu w poprzednim okienku transferowym.

Wydaje mi się, że tak mała ich liczba nie wynika z ich niskiego poziomu, ale bardziej z faktu, że sanmaryńskich piłkarek po prostu nie ma. Piłka nożna nie jest specjalnie popularna wśród tamtejszych kobiet.

Zawodniczek nie ma dużo, to fakt. Trzeba zacząć od tego, że San Marino jest malutkim krajem, więc już tutaj jest spore ograniczenie. Może teraz w młodszych rocznikach zacznie ich być więcej, skoro są plany tworzenia reprezentacji w kilku kategoriach wiekowych. Jak już wspomniałam, powstała kadra U-16, więc jest jakiś krok do przodu. Rodzi się dodatkowa motywacja dla młodych dziewczyn, żeby brnąć dalej w piłkę i spełnić marzenie związane z reprezentowaniem kraju.

Problemem też pewnie jest fakt, że potencjalne zawodniczki z San Marino nie mają wyboru, gdzie chcą grać. Na podstawie tego, co znalazłem, to San Marino Academy jest jedynym kobiecym klubem w kraju.

Tak, wydaje mi się, że jest jedynym. Zwłaszcza że ten klub ściśle współpracuje z krajową federacją.

W takim razie jeżeli ktoś z San Marino interesuje się piłką nożną w żeńskim wydaniu, to zapewne naturalne jest, by kibicować San Marino Academy. Jak zatem wyglądała frekwencja na stadionie na Waszych meczach?

Prawda jest taka, że dużo zależy od wyników. Na początku ludzie przychodzili na trybuny, ale później te rezultaty nie były zbyt dobre. Mimo że zaczęłyśmy całkiem nieźle i zremisowałyśmy chociażby z Parmą, to potem był spadek formy. Niestety kibice nie mogli się cieszyć ani dobrymi wynikami, ani pięknym stylem gry. Potem więcej osób przychodziło na mecze z czołówką, ale wtedy ludźmi kierowała chęć zobaczenia tych mocnych zespołów.

Czyli zapewne trudno było o wyczuwalny klimat ligowy na trybunach.

To zależy. Na początku dało się to poczuć, ale z kolejnymi meczami przychodziła coraz większa krytyka oraz zawód z powodu wyników. Przez to było widać różnicę we frekwencji na trybunach. Potem jeszcze klub rozstał się z trenerem, zespół był zagubiony i jednocześnie pojawiało się coraz więcej głosów, że kibicom jest przykro i po prostu nie chcą patrzeć, jak gramy.

W takim razie gdzie czułaś większy klimat przy spotkaniach, we Włoszech czy w Grecji?

Grecja to jest kompletnie inna bajka, Grecy są szaleni, są fanatykami. Miałam to szczęście, że grałam w OFI, które jest marką na Krecie i jest też pewną marką w całym kraju. Podczas derbów graliśmy przy pełnym stadionie, kibice odpalali race dymne. Nawet na meczach wyjazdowych było po prostu świetnie.

W Serie B dużym plusem jest to, że każdy mecz jest transmitowany na YouTube. Gdy grałam w Polsce, to też miałam ten przywilej, że za moich czasów niektóre spotkania można było obejrzeć w TVP Sport. Teraz jest to na porządku dziennym, ale wtedy był to pierwszy rok takiego rozwiązania. W Grecji niestety bywały problemy z transmisjami, wiele zależało od tego, gdzie odbywał się mecz. Gdy graliśmy o wejście do play-offów i rodzina się pytała o link, to na miejscu się dowiedziałam, że nie ma możliwości obejrzenia spotkania spoza trybun.

Zatrzymajmy się na słowach o słabej grze, jaką przez pewien czas prezentowało San Marino Academy. Byłabyś w stanie jakoś odnieść poziom drużyny do polskich standardów?

Trudno to określić, bo Polska i Włochy to dwa kompletnie inne style gry. Dodatkowo od mojego wyjazdu minęły trzy lata, więc trochę mogło się zmienić. Jakiś czas temu czytałam wypowiedź Martyny Duchnowskiej, która gra w RES Roma w tej samej lidze, i w części utożsamiam się z jej słowami. Mówiła, że według niej w Polsce więcej pracuje się nad przygotowaniem motorycznym i tempo gry jest inne, ale to zawodniczki z ligi włoskiej potrafią biegać z większą intensywnością. Dysponują dobrą techniką i wytrzymałością, ale często są niższe. Polki zazwyczaj są silniejsze, ale oczywiście są wyjątki.

Naszym celem tam była walka o środek tabeli. Problemem było to, że nie wiedzieliśmy, jak korzystać z atutów zawodniczek, które mamy. Brak pomysłu na grę, założenia przedmeczowe albo były błędne, albo niewłaściwie realizowane. U nas w składzie było kilka naprawdę świetnych piłkarek, które wcześniej grały w Serie A. Miałyśmy chociażby Raffaellę Barbieri, która pod względem umiejętności była jedną z najlepszych napastniczek w lidze.

Serie B jest bardzo zróżnicowana i szalona. To jest kwintesencja piłki nożnej kobiet, tutaj naprawdę każdy może wygrać z każdym.

Jesteś w stanie określić, z czego wynika taka różnorodność wyników? Niedawno rozmawiałem z Dawidem Kortem, który gra w lidze czarnogórskiej, i mówił, że tam też niektóre rezultaty wyglądają, jakby zostały wylosowane. Tam podpierał to faktem chociażby bardzo słabych nawierzchni na boiskach zespołów z dołu ligi, co drużynom dobrym technicznie sprawia spore problemy.

Tutaj większość boisk jest sztuczna, oczywiście są lepsze i gorsze. Jednym z powodów takiej losowości jest to, że absolutnie każdy zespół w naszej lidze ma indywidualności. Wszędzie znajdą się przynajmniej te dwie czy trzy zawodniczki, które potrafią pociągnąć grę.

Boiska Tavagnacco i Ravenny – dwie ostatnie drużyny w tabeli – są naturalne i murawy są okropne, a boiska dość małe. Jadąc tam, każdy wie, że może być trudno. Do tego dochodzi mobilizacja na mecze z czołówką. Im dłużej dobra drużyna nie strzeli bramki, tym mocniej ta słabsza zaczyna wierzyć, że uda się dociągnąć wynik.

Pół roku temu, jak przyszłam do Ternany, to grałyśmy pierwszy mecz z Ceseną – czyli ligową czołówką – w ogromnym deszczu, który lał przez niemal cały dzień. W Polsce w takich warunkach spotkanie nigdy by się nie odbyło. Jak się stawiało stopę na murawie, to cała była w wodzie. Piłka się prawie wcale nie ruszała na boisku. Mecz się odbył tylko dlatego, że gospodarze bardzo tego chcieli, ale na szczęście wygrałyśmy 2:1.

Przechodząc do wątków mniej piłkarskich: grając w San Marino Academy, mieszkałaś w San Marino czy we Włoszech?

Tu akurat była zabawna sytuacja. Nasz stadion Acquaviva rzeczywiście był w San Marino, ale był problem z dostępnością boiska treningowego w godzinach popołudniowych. O ile teraz w Ternanie wszystkie zajmujemy się wyłącznie graniem w piłkę, o tyle w San Marino Academy dziewczyny dodatkowo pracowały, więc nie mogłyśmy mieć treningów rano.

Sam kraj jest malutki, a jest w nim sporo zespołów męskich – seniorskich i młodzieżowych, więc był problem, żeby wszystkich upchnąć. Dlatego my trenowałyśmy we Włoszech, bliżej Rimini. Klub dawał nam mieszkania właśnie w tamtej okolicy. W San Marino byłyśmy tylko na meczach domowych i na obozie.

Sanmaryńczycy są dosyć dumnym narodem. Czy w takim zwykłym życiu codziennym była widoczna odrębność między nimi a Włochami?

Jedne z pierwszych słów, jakie usłyszałam w klubie to: „Ty przychodzisz do klubu z San Marino, a nie z Włoch. Nie jesteśmy tacy sami”.  Są dumni, ale Włosi też są dumni ze swojej włoskości. Przykładowo gdybym była z Włoszką w jednej kuchni, to prawdopodobnie nie pozwoliłaby mi ugotować makaronu, bo jestem z innego kraju. Oczywiście my się z tego śmiejemy.

Katarzyna Siejka

Kończąc, chciałabym dodać, że jestem wdzięczna San Marino Academy za to, że klub pozwolił mi odejść w środku sezonu. Byłam tam podstawową bramkarką, a gdy dostałam propozycję z Ternany, to powiedzieli, że jest to dla mnie szansa i że mogę przejść. Bardzo za to dziękuję prezydentowi i dyrektorowi sportowemu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze