Ponad dwie dekady w zawodowej piłce, mistrzostwa zdobywane w kilku krajach, występy w europejskich pucharach i ekstraklasowe boiska w Polsce. Kamil Biliński mówi, że nigdy nie bał się nowych wyzwań, choć nieraz musiał zaczynać od zera w obcym miejscu. W szczerej rozmowie opowiada o kulisach transferów, o tym, dlaczego młodym piłkarzom w Polsce tak trudno się przebić, co naprawdę różni nasze szkolenie od zagranicznego i dlaczego mimo trudnych momentów wciąż nie wyobraża sobie życia bez futbolu.
Filip Tomana (iGol.pl): Zacznijmy od początków Twojej kariery. Kiedy tak naprawdę zacząłeś myśleć o piłce na poważnie, że to faktycznie może być Twoja droga?
Kamil Biliński: Od małego kopałem piłkę na podwórku z kolegami, ale nie miałem wtedy jakichś wielkich marzeń związanych z zawodową piłką. W pewnym momencie trafiłem jednak do Akademii Śląska Wrocław i wtedy zaczęło się to wszystko rozwijać. Robiłem spore postępy, zacząłem widzieć, że to naprawdę idzie w dobrym kierunku. Myślę, że taki moment przełomowy przyszedł, kiedy miałem 16-17 lat. Wtedy poczułem, że nie jestem aż tak daleko od tego, żeby móc grać w piłkę zawodowo.
Zaczynałeś w Śląsku Wrocław, potem jeszcze wracałeś do tego klubu. Jak porównasz to, co zastałeś w Polsce, z tym, co widziałeś później, gdy wyjechałeś do Rumunii czy na Litwę?
Na pewno, kiedy wyjeżdżałem, Śląsk nie był jeszcze tak poukładanym klubem jak później, kiedy zaczęły przychodzić sukcesy. Najpierw awans do ekstraklasy po kilku latach nieobecności, potem budowanie swojej pozycji w lidze, a następnie 3. miejsce, wicemistrzostwo i mistrzostwo Polski. Klub zrobił ogromny krok do przodu. Kiedy wracałem po latach, to już był zupełnie inny Śląsk, na innym poziomie, z inną pozycją w polskiej piłce.
A miałeś w Śląsku jakiegoś trenera albo kogoś spoza klubu, kto wywarł na Ciebie największy wpływ?
Do Śląska trafiłem dosyć późno, bo miałem 13 i pół roku, a dziś to naprawdę późny moment, żeby zaczynać w akademii profesjonalnego klubu. Po trzech latach trenowałem już jednak z pierwszym zespołem u trenera Tarasiewicza. To on dostrzegł we mnie potencjał i dał mi możliwość trenowania z seniorami na co dzień. Był pierwszą osobą, która zaufała mi w poważnym futbolu, a potem dał mi również szansę debiutu w ekstraklasie. Mam do niego duży sentyment, choć patrząc z perspektywy czasu, wiem, że mogłem wtedy wycisnąć z tego okresu znacznie więcej.
Pamiętasz swój pierwszy mecz seniorski? Jakie emocje Ci wtedy towarzyszyły?
Trenerem był wówczas czeski szkoleniowiec Luboš Kubik. Zadebiutowałem w meczu z Lechią Gdańsk na starym stadionie przy Oporowskiej. Wszedłem na mniej więcej pół godziny jako prawoskrzydłowy, chociaż przez całą karierę grałem raczej jako napastnik. To było fajne przeżycie, a później po wypożyczeniu i powrocie do Śląska, już za trenera Tarasiewicza, rozegrałem kilka minut przeciwko ŁKS-owi, także przy Oporowskiej. Emocje były ogromne, bo każdy chłopak marzy o tym, żeby zadebiutować w ekstraklasie, i ja w tamtym momencie spełniłem swoje małe marzenie.
Kiedy zacząłeś trenować z pierwszą drużyną?
Pierwsze treningi z seniorską drużyną miałem w wieku 16 lat. Do juniorów Śląska trafiłem w wieku 13 i pół roku i przez akademię przebijałem się do pierwszego zespołu. Ale faktycznie ta droga była bardzo szybka – już po kilku latach trenowałem z pierwszoligową drużyną. Działo się to bardzo intensywnie, może nawet za szybko dla mnie, bo nie miałem czasu, żeby stopniowo się oswajać.
W Śląsku miałeś też serię wypożyczeń. Jak je traktowałeś – bardziej jako szansę na grę czy coś innego?
Pierwsze wypożyczenie do Gawina to nie była jakaś wielka historia. Później poszedłem na wypożyczenie do Znicza Pruszków i to była dobra decyzja, bo trener Tarasiewicz uważał, że najlepiej będzie zejść piętro niżej, pograć regularnie pół rundy czy rundę i wrócić już jako ograny zawodnik. Tamten okres był dla mnie świetnym sprawdzianem, choć niestety złapałem kontuzję pod koniec rundy i nie dograłem jej do końca. Potem było wypożyczenie do Polkowic, ale to już nie było takie udane i szybko się zakończyło. Do tego zmienił się trener w Śląsku, więc cały projekt mojej osoby w klubie trochę się zatrzymał i zostałem odstawiony na bok.
Wtedy poszedłem do Wisły Płock, która grała w 2. lidze. To był strzał w dziesiątkę. Strzeliłem 12 bramek, zrobiliśmy awans do 1. ligi, a tam dorzuciłem jeszcze 10 goli. Wszystko zaczęło iść harmonijnie do przodu i ten ruch naprawdę dobrze wpłynął na moją karierę.
Potem zdecydowałeś się na zmianę Polski na Litwę, a następnie na Rumunię. Nie miałeś w tamtym momencie przekonania, że lepiej byłoby wrócić do kraju?
Absolutnie nie. W tamtym czasie liga rumuńska była mocniejsza od polskiej i kiedy pojawiła się oferta z tak dużego klubu jak Dynamo Bukareszt, nie zastanawiałem się długo. To była dla mnie ogromna szansa, żeby sprawdzić się w naprawdę wymagających rozgrywkach i w dużym klubie.
Masz jakiegoś gola strzelonego za granicą, którego wspominasz najlepiej, do którego najczęściej wracasz myślami?
Wiesz, tych bramek było naprawdę sporo, więc trudno wybrać jedną, która wyróżniałaby się na tyle, żeby ją wskazać. Świetnie wspominam przede wszystkim mecze w europejskich pucharach w klubach zagranicznych. Tam udało mi się zdobyć pięć bramek na poziomie eliminacji i one były dla mnie bardzo ważne. Wiadomo, takie trafienia zawsze znaczą trochę więcej niż ligowe, bo to jednak Europa, inny ciężar gatunkowy i większe emocje.
Gdybyś miał porównać siebie z tamtego okresu, na przykład z ligi rumuńskiej, z obecnym sobą – w czym jesteś zupełnie inny?
Na pewno w tym, że jestem dziesięć lat starszy. Przez te lata zdobyłem doświadczenie, przeszedłem różne sytuacje piłkarskie, ale i życiowe. To wszystko ukształtowało mnie na zupełnie innego zawodnika i człowieka niż wtedy. Trudno porównywać konkretne cechy czysto piłkarskie, bo to już inny etap kariery, inne podejście, inna świadomość boiska i życia.
Co było dla Ciebie najtrudniejsze w aklimatyzacji, kiedy wyjechałeś za granicę? Język, kultura, a może styl gry?
Na początku zdecydowanie język. Wydawało mi się, że jak wyjadę do Wilna, to poradzę sobie spokojnie, bo w szkole uczyłem się języków i byłem przekonany, że to wystarczy. A rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Praktyka codzienna to coś innego niż lekcje. Było trudno się dogadać, bo nie każdy mówił po angielsku. Trzeba było szukać rozwiązań, spędzać czas w węższym gronie, z tymi, z którymi można było się komunikować, i tak krok po kroku się uczyć. Ale to była cenna lekcja, bo każdy kraj, w którym grałem, miał zupełnie inną kulturę, inny styl życia i inny futbol.
Nauczyłeś się tam czegoś, czego w Polsce raczej nie dałoby się doświadczyć?
Tak. Te wyjazdy pokazały mi, że można się naprawdę szybko zaaklimatyzować i nauczyć języka, jeśli tylko człowiek ma determinację. Po półtora roku w Wilnie potrafiłem już porozumiewać się po litewsku. Po półtora roku w Rumunii bez problemu mówiłem po rumuńsku, rozumiałem wszystko i potrafiłem udzielać wywiadów. W Rydze z kolei bardzo szybko załapałem rosyjski, mimo że wcześniej się go nie uczyłem. Po prostu przebywałem z ludźmi i miałem tę łatwość, żeby jak najszybciej coś przyswajać. To dało mi świadomość, że w krótkim czasie można nauczyć się wielu rzeczy, bo jesteśmy dużo bardziej elastyczni, niż się wydaje.
Potem wróciłeś do Polski. Dlaczego akurat wtedy i dlaczego do Śląska?
Przede wszystkim po Bukareszcie było spore zainteresowania moją osobą, bo ten ostatni sezon w Dynamie był głośny. Strzeliłem dużo bramek i wiele klubów zaczęło się mną interesować. Niestety klub miał wtedy problemy finansowe i to spowodowało, że zacząłem szukać nowych rozwiązań. Tak się złożyło, że ze Śląska odszedł wtedy Marco Paixao i klub potrzebował „dziewiątki”. Udało się szybko porozumieć i razem z rodziną uznaliśmy, że to dobry moment, żeby wrócić na stare śmieci.
Jakie oferty miałeś wtedy poza Polską?
Jedną z nich była oferta z Arabii Saudyjskiej z AL-Fateh. Dzisiaj to liga, o której mówi cały świat, ale wtedy, osiem lat temu, wyglądało to inaczej. W tamtej lidze grał już Łukasz Szukała, którego znałem jeszcze z występów w Polsce, więc miałem z nim kontakt i pytałem o różne rzeczy. Ale to wciąż była duża niewiadoma. Informacji nie było łatwo zdobyć, musiałbym zaryzykować. Dzisiaj wyjazd tam to świadoma decyzja, bo liga jest znana, pokazują ją w telewizji, są tam wielkie gwiazdy i świetne stadiony. Wtedy to było dużo trudniejsze i nie zdecydowałem się, bo zwyczajnie brakowało mi pewności, czy to będzie dobre rozwiązanie.
Jak patrzysz teraz na ligę arabską?
Ta liga zmieniła się nie do poznania. Przez te kilka lat rozwinęła się w tempie ekspresowym. Dzisiaj są tam najlepsi piłkarze, świetne obiekty, transmisje w telewizji, cała oprawa. Wtedy, gdy ja miałem ofertę, zainteresowanie było minimalne, a teraz to normalne, że piłkarze z Europy decydują się tam grać i nikt się temu nie dziwi.
No zwłaszcza że też później z tej ligi można bardzo szybko wrócić, bo ona już też jest całkiem konkurencyjna. Zawsze tam jakaś liga turecka, która też już jest całkiem mocna, można trafić i później już stamtąd do Europy krótka droga.
To, co wspomniałem wcześniej – dziesięć, osiem lat temu ta liga nie była taka jak dzisiaj. Dzisiaj ona jest bardzo, bardzo popularna. Wystarczy przejrzeć kadry zespołów, zawodnicy, trenerzy, jacy w tym momencie tam pracują albo pracowali, to pokazuje skalę tego, że ta liga jest bardzo mocna.
⚽ Waszymi głosami bramkę sezonu zdobył Kamil Biliński ❗️
Kapitalny gol z przewrotki. Gratulacje, Kamil 👏 pic.twitter.com/rwVpoPWkpF— Zagłębie Sosnowiec (@zaglebie_eu) June 24, 2025
To teraz może zmieńmy trochę kierunek. Ty w wywiadzie bodajże dla mediów Śląska Wrocław mówiłeś, że miałeś jeszcze ofertę nawet z MLS.
Tak, bo w tamtym momencie było sporo takich sytuacji. Ten sezon w Rumunii, wcześniej europejskie puchary w Żalgirisie, potem dość dobry sezon w Rumunii. Byłem jeszcze w dobrym wieku, więc gdzieś tam to zainteresowanie się pojawiło i było trochę tych ofert. Więc były takie sytuacje. Po czasie właśnie w Śląsku Wrocław, była jeszcze Wisła Płock, no i trafiłem na Łotwę.
To był taki okres przejściowy czy po prostu czułeś związanie właśnie z piłką w tych okolicach?
Myślę, że gdzieś tam moje nazwisko zostało w tamtych rejonach zapamiętane, i dlatego to zainteresowanie z Rygi się pojawiło. Choć początkowo nie byłem przekonany do wyjazdu tam, bo miałem też kilka ofert z Polski, ale finansowo, można powiedzieć, oferta z Rygi przebijała bardzo mocno to, co było mi proponowane tutaj. Więc stwierdziłem, że wyjadę tam i zobaczę, jak to będzie wyglądało.
Finalnie przez półtora roku przeżyłem świetną przygodę, bo zrobiłem dwukrotnie mistrzostwo kraju, puchar kraju. Zagraliśmy w europejskich pucharach, byliśmy o krok od fazy grupowej Ligi Europy. Tak że naprawdę półtora roku świetne, choć początkowo wiadomo – mocno się nad tym zastanawiałem, jak to będzie wyglądać. Ale finalnie przeżyłem świetne półtora roku, bo zapisałem się w historii klubu na dłużej.
A Ty zauważyłeś jakieś różnice między właśnie Rygą a Żalgirisem?
Nie no, olbrzymie. Raz, jeśli chodzi o poziom – bo liga łotewska jest lepsza niż litewska. My w Żalgirisie mieliśmy bardzo dobry zespół, ale nie dało się tego porównać z tym, jakie duże pieniądze były pompowane w zespół Rygi. Jakie były oczekiwania tam. To zdecydowanie dwa inne zespoły, dwa inne kluby, inne poziomy.
Ja mam takie wrażenie, że Ryga to jest też taki klub, który mimo tego całego finansowania nie sprostał cały czas tym wymaganiom, jakie są stawiane. Bo jednak pieniądze tam są duże, a gry w europejskich pucharach mało było przez ostatnie parę lat.
Właściciel ma kilka klubów. Wczoraj jego klub awansował do Ligi Mistrzów. Jego głównym konikiem jest Pafos, więc Ryga jest druga. Jest jeszcze kilka innych klubów. Myślę, że w Rydze zawsze granie o mistrzostwo kraju i próba właśnie eliminacji – Ligi Europy czy Konferencji – to jest ta droga, którą właściciel wyznaczył. Wiadomo, nie jest łatwo na co dzień rywalizować ze słabszymi, żeby później móc wejść w europejskie puchary i próbować zgrywać kozaka. Myślę, że tam nie ma aż tak dużego ciśnienia, jak może to z boku wyglądać. Dzisiaj kluczem było to, żeby Pafos zrobił superrobotę, i zrobił – od wczoraj jest w kluczowej fazie Ligi Mistrzów.
Ty później przeszedłeś do Podbeskidzia i to był taki klub, który faktycznie zrobił na Tobie duże wrażenie?
Czy wrażenie? Na pewno był fajny, już budowany, miał swój plan, żeby wyrwać się z poziomu pierwszoligowego i awansować do ekstraklasy. Trener Brede bardzo mocno mnie wtedy naciskał i zachęcał, żeby przyjść. Ja też sporo rzeczy sobie wyciągnąłem od innych ludzi na temat klubu i zdecydowałem się dołączyć do Podbeskidzia. Po pół roku awansowaliśmy do ekstraklasy. Szkoda, że tak na krótko, ale spędziłem świetne trzy i pół roku w Bielsku i dlatego zawsze mam sentyment do tego klubu.
Twoje odejście z klubu też było dosyć burzliwe. Jak to wyglądało z Twojej perspektywy? Czy to klub zrezygnował z Ciebie, czy po prostu doszło do jakichś zgrzytów, które teraz może nie miałyby miejsca?
Jedyną osobą, która podjęła decyzję, że chce budować zespół trochę inaczej, był wtedy dyrektor sportowy. To on stwierdził finalnie, że nie przedłużymy umowy, która od kilku miesięcy leżała na stole do podpisania. Był to przykry moment dla mnie, bo spędziłem trzy i pół roku w Bielsku, miałem dostać kontrakt na kolejne dwa lata. Potoczyło się inaczej i tyle. Życie toczy się dalej. W tamtym momencie oczywiście byłem zawiedziony, bo mocno się zżyłem z klubem i z miastem.
Było to słabe, tym bardziej że miałem zapewnienie, wyjeżdżając na wakacje, że po powrocie klepniemy temat. A w trakcie wakacji dostałem informację, że jednak nic z tego nie będzie. To było słabe ze strony osoby, która miała nad tym władzę.

A z Twojej strony była chęć pozostania w klubie za wszelką cenę?
Była, była, oczywiście. Byłem bardzo mocno ustępliwy na wiele rzeczy, bo chciałem zostać i już się stamtąd nie ruszać. Nie chciałem opuszczać Bielska ani Podbeskidzia. Widziałem siebie na dłużej tam, czułem się bardzo dobrze i chciałem kontynuować tę drogę razem z klubem i z miastem. Zszedłem na dużo ustępstw, no ale wyszło, jak wyszło.
A co było takiego kuszącego w ofercie Zagłębia Sosnowiec, że zdecydowałeś się akurat na ten klub? Wiemy przecież, że Podbeskidzie i Zagłębie to nie są drużyny darzące się sympatią.
Na początku byłem blisko Lechii Gdańsk, bo to był wtedy świeży spadkowicz z ekstraklasy i szybko pojawiło się zainteresowanie. Problem polegał na tym, że w Gdańsku było wtedy bardzo dużo zmian, kadra praktycznie została wymieniona. Były inne zapewnienia, miałem być jednym z pierwszych nowych zawodników, ale w praktyce projekt wyglądał zupełnie inaczej, niż mi przedstawiono. To się szybko rozmyło.
Potem miałem jeszcze kilka innych opcji, ale najbardziej do Sosnowca przekonał mnie prezes Aleksander. Rozmowy były konkretne, warunki kontraktowe atrakcyjne, a do tego cała wizja projektu wyglądała ciekawie. To wszystko mnie zachęciło, choć ostatecznie nie poszło w tę stronę, w którą miało. Ale w tamtym momencie ta oferta była naprawdę mocna i przekonująca.
W Sosnowcu rozegrałeś dwa dobre sezony. Dużo bramek, praktycznie wszystkie mecze, zdrowie dopisywało. To musisz oceniać pozytywnie.
Na pewno pod tym względem tak. Natomiast drużynowo nie wyglądało to tak, jak powinno. Spadek z 1. ligi po sezonie, w którym wygraliśmy tylko dwa mecze, to był trudny moment. Potem budowaliśmy zespół na 2. ligę, były fajne momenty, ale ostatecznie nie udało się wrócić na zaplecze ekstraklasy. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że zrobiłem wszystko, by pomóc Zagłębiu wrócić na ten poziom. Szkoda, że się nie udało, bo chciałem zostać w tym projekcie na dłużej.
Teraz jesteś bez klubu. Gdyby pojawiła się propozycja, wszedłbyś w nią od razu czy czekasz na coś konkretnego?
Cały czas prowadzę rozmowy z kilkoma klubami. W niektórych projektach się nie dogadaliśmy, inne mi nie pasowały, ale coś się dzieje. Jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji, ale myślę, że w najbliższych dniach sytuacja się wyklaruje.
Możesz zdradzić, o jakie kluby chodzi? Polska czy zagranica?
Polska. Wyjazd za granicę nie wchodzi w grę, bo mam rodzinę, dzieci w takim wieku, że trudno byłoby je zabrać albo zostawić.
A gdyby odezwało się Podbeskidzie?
Rozważyłbym. Nie mam żadnych złych wspomnień z żadnego klubu, w którym grałem. Wszędzie spędziłem fajny czas, poznałem wielu ludzi. Gdyby pojawiła się opcja powrotu do Bielska, nie odrzuciłbym jej.
Jesteś w treningu?
Tak, pracuję indywidualnie i z trenerem personalnym. Czekam tylko, aż pewne rozmowy się sfinalizują. Wtedy pakuję torbę i jadę pomagać drużynie.
Nie brakuje Ci rytmu treningów drużynowych?
Oczywiście, to zawsze trochę inaczej niż indywidualnie, ale nie widzę dużej dysproporcji. Po kilku treningach z zespołem dochodzę do pełnych obrotów i nie odczuwam żadnej straty. Jasne, drużyny mają już kilka kolejek za sobą i są w rytmie, ja potrzebowałbym chwilę, ale dzięki doświadczeniu szybko wchodzę na sto procent i mogę rywalizować o miejsce w składzie.
Na koniec zapytam jeszcze o młodych piłkarzy. Widzisz różnicę między obecnym pokoleniem a tym sprzed 15 lat?
Ogromną. Dzisiejsza młodzież ma dużo większe możliwości i świadomość, jak trenować i co robić. Mają dostęp do wszystkiego – kwestia tylko, czy potrafią cierpliwie pracować. Dziś jest im łatwiej się przebić, bo jest przepis o młodzieżowcu, jest trend inwestowania w młodych zawodników. Kiedy ja zaczynałem, tego nie było. Musiałeś naprawdę wyraźnie przewyższać starszych albo mieć kogoś, kto mocno na ciebie postawił. Teraz droga na szczyt jest krótsza, ale wciąż wymaga mądrości i ciężkiej pracy.
Masz takiego kolegę z drużyny, młodego zawodnika, którego wspominasz najlepiej? Takiego, który wyróżniał się pracowitością albo mądrością wykraczającą poza swój wiek?
Myślę, że trudno jest teraz tak jednoznacznie kogoś wyróżnić. Spotkałem w ostatnich latach naprawdę sporo młodzieży i oni wszyscy trochę się od siebie różnią, bo każdy ma inne podejście do życia i do piłki. Jedni są bardziej szaleni, inni tacy stonowani i spokojni, bardziej poukładani. Dlatego to jest różnorodne i nie chciałbym wskazywać na kogoś konkretnego, bo później mógłbym dojść do wniosku, że jednak się pomyliłem albo kogoś ważnego pominąłem.
A jak myślisz, z czego wynika ta różnica między innymi krajami w Europie a Polską, że u nas tak mało młodych zawodników przebija się do profesjonalnego futbolu, szczególnie zagranicznego?
Moim zdaniem to zaczyna się od samego dołu, czyli od szkolenia. W Polsce wygląda to często tak, że trenerzy w akademiach nie pracują jak zawodowcy, tylko bardziej jak ludzie, którzy robią to trochę obok. To nie jest ich główny sposób na życie, nie czerpią z tego pełnego utrzymania, przez co nie oddają się temu w stu procentach. A jeśli ktoś nie jest w pełni poświęcony tej pracy, to trudno o maksymalny rozwój chłopaków.
Druga sprawa, którą też obserwuję na przykładzie moich synów, którzy zaczynają trenować, jest taka, że już od najmłodszych lat gra się na wynik. Bardziej chodzi o to, żeby wygrać, niż żeby rozwijać jednostki i całe grupy. A to powoduje, że już od najniższych szczebli powstają pewne braki, które później bardzo trudno nadrobić. I myślę, że to jest główna przyczyna, dla której naszym chłopakom trudniej jest się przebić i rywalizować na równi w europejskiej piłce.
10+ dla @SlaskWroclawPl w ESA:22 🇵🇹 Marco Paixão (13/14)
19 🇵🇱 Marcin Robak (17/18)
18 🇵🇹 Flavio Paixão (14/15)
18 🇵🇱 Marcin Robak (18/19)
11 🇵🇱 Kamil Biliński (16/17)
11 🇪🇸 Erik Expósito (21/22)
10 🇸🇰 Robert Pich (14/15)
10 🇵🇱 Arkadiusz Piech (17/18)
10 🇩🇪 John Yeboah (22/23) pic.twitter.com/WYa77EyEQK— Filip Macuda (@f_macuda) May 21, 2023
A czy uważasz, że to też kwestia kultury piłki w Polsce?
Do pewnego stopnia tak. Bo jeśli spojrzymy szerzej, to pieniądze w polską piłkę naprawdę są pompowane. Nie ma co się oszukiwać – stadiony mamy coraz lepsze, bazy treningowe też się rozwijają, coraz więcej klubów próbuje budować i rozwijać akademie. Akademii jest już naprawdę bardzo dużo. Tylko że często brakuje w nich tego, żeby faktycznie rozwijać perełki.
Dla przykładu – dzieciaki od najmłodszych lat powinny być uczone gry obiema nogami. To jest absolutna podstawa, a ja cały czas widzę, że wielu chłopaków operuje tylko jedną nogą, a druga praktycznie nie istnieje. I to potem wychodzi na każdym kroku. Wydaje mi się, że my jako kraj, jako ludzie związani z piłką musimy mocniej w to ingerować, żeby się podciągać. Bo pod względem fizycznym, motorycznym, biegowym – my wcale nie odstajemy od innych narodów. Problemem jest technika, operowanie piłką i praca nad detalami.
Usunąłbyś więc granie na wynik w tych najmłodszych grupach wiekowych?
Tak, zdecydowanie. Uważam, że granie pod wynik w tym wieku nie ma żadnego sensu. Jeśli trener patrzy tylko na to, żeby wygrać albo żeby nie przegrać za wysoko, to często ogranicza swoim chłopakom możliwość podejmowania ryzyka, upraszcza grę, rezygnuje z pewnych rozwiązań. A przecież to nie o to chodzi.
Dla mnie ważne jest, żeby chłopcy jak najwcześniej łapali automatyzmy, uczyli się podejmowania odważnych decyzji i mieli pewność siebie. Jeśli przegrają 1:5 czy 1:13, to jaka jest różnica? To nie ma znaczenia. Liczy się to, co z tego meczu wyciągną i jakie doświadczenia zbudują. A granie na wynik sprawia, że zamiast rozwoju mamy skupienie na liczbach w tabeli, które w tej kategorii wiekowej naprawdę nie powinny być najważniejsze.
A Twoim zdaniem od którego wieku powinno się już grać na wynik?
Wydaje mi się, że dobrym momentem jest wiek 15-16 lat, kiedy chłopcy wchodzą na poziom juniorski. Na świecie właśnie wtedy wielu zawodników zaczyna już stykać się z futbolem seniorskim, w którym wynik jest kluczowy. I to jest naturalne. Ale wcześniej, do 13.-14. roku życia, uważam, że najważniejsze jest to, żeby zawodnicy mieli odwagę, żeby podejmowali ryzyko, żeby operowali piłką jak najwięcej i rozwijali się indywidualnie. Wynik w tym wieku nie powinien decydować o tym, jak wygląda trening czy podejście trenera do meczu.
A jaka jest Twoim zdaniem główna przyczyna, że wielu młodych talentów w Polsce jednak się nie przebija i kończy z piłką bardzo wcześnie?
To jest wiele czynników naraz. Po pierwsze, dzisiaj praktycznie każdy rodzic, który przyprowadza swoje dziecko do akademii, uważa, że ono zrobi karierę i będzie grało zawodowo, zarabiając na piłce. A prawda jest taka, że to tylko mały procent, który faktycznie się przebija. Po drodze jest masa rzeczy, które mogą się wydarzyć – okres dojrzewania, kontuzje, zmiana zainteresowań, problemy w szkole czy po prostu zwykła rezygnacja, bo dziecko nie czuje już tej pasji.
A później, nawet jeśli ktoś zostaje, to dochodzą czynniki takie jak charakter, podejście do pracy, trochę szczęścia, ale też to, czy w danym klubie znajdzie się trener, który w niego uwierzy. Nieraz to właśnie ta wiara trenera i klubu daje zawodnikowi kopa, żeby rozwinąć się i wejść na wyższy poziom. A bez tego nawet bardzo utalentowany chłopak może się zatrzymać.
To na koniec: czy planujesz swoją przyszłość właśnie przy piłce, czy może coś zupełnie innego?
Wiesz, ja w piłce spędziłem już ponad 20 lat, z czego 20 lat to granie zawodowe, więc naprawdę ciężko byłoby mi dzisiaj wyobrazić sobie życie bez niej. Do tego w domu mam dwie swoje perełki, które chcę oszlifować, więc na pewno w jakiejś formie przy piłce zostanę.
Podoba mi się praca z młodzieżą, obserwowanie ich rozwoju i pomaganie im na tej drodze. Ale nie wykluczam też, że życie potoczy się trochę inaczej i zajmę się czymś innym, choć wciąż związanym z piłką. Natomiast na 99% moja przyszłość będzie dalej z futbolem, tylko zobaczymy jeszcze dokładnie w jakiej roli.