Być legendą piłkarskiej reprezentacji nie zawsze znaczy pobić rekord występów w narodowych barwach czy strzelić w niej określoną liczbę goli. Czasem wystarczy zrobić coś, co dla przeciętnych ludzi wydaje się niemożliwe. A niemożliwego dokonał Kalusha Bwalya, który z miejsca niecałe trzy dekady temu stał się bohaterem Zambii.
Zambia. Choć nie należy do piłkarskich potęg Afryki, to historia niezwykle naznaczyła ten położony na południu Czarnego Lądu kraj. Lecz złoty okres nadszedł, gdy reprezentacyjną grę wziął na swoje barki Kalusha Bwalya. Człowiek, nad którym czuwał łaskawy los.
Z Afryki do Europy
Aby zrozumieć, jak ważną osobą w zambijskim futbolu jest Kalusha Bwalya, trzeba najpierw zajrzeć do życiorysu owej postaci. Urodzony 16 sierpnia 1963 roku w jednym z najbardziej przemysłowych miast Zambii, Mufulirze, od dziecka wykazywał zamiłowanie do piłki. Zresztą futbol był mocno zakorzeniony w jego rodzinie. Dwaj bracia, starszy Benjamin oraz młodszy Joel, również byli piłkarzami. Najbardziej znany przeciętnemu kibicowi może być kuzyn Kalushy, wieloletni zawodnik angielskich klubów, Robert Earnshaw, który mimo iż urodził się w Zambii, to postanowił reprezentować barwy narodowe Walii. Nic więc dziwnego, że także w genach Bwalyi sport dość intensywnie odcisnął swoje piętno.
Młody Zambijczyk swoje pierwsze kroki stawiał w roku 1980 w miejscowym Mufulirze Blackpool, po czym przeniósł się do szeregów rywala zza miedzy, Mufuliry Wanderers. Sześć lat później jego talent został dostrzeżony przez belgijski Cercle Brugge, w którym to kariera Kalushy nabrała niesamowitego rozpędu. Już w debiutanckim sezonie został najlepszym strzelcem nowego klubu, a owy wyczyn powtórzył jeszcze w kolejnym roku. Ponadto zyskał też sympatię wielu tamtejszych kibiców, którzy wybrali go dwukrotnie piłkarzem roku.
Nie dziwi zatem fakt, że pisane mu było grać dla wielkich. W 1989 roku stał się zawodnikiem holenderskiego PSV Eindhoven. I kto by przypuszczał, że ten transfer w późniejszym czasie uratuje życie przyszłej gwieździe reprezentacji Zambii. W Eindhoven w ciągu czterech lat zdobył dwa razy mistrzostwo Eredevisie (1990/1991, 1991/1992), Puchar Holandii (1989/1990) oraz Superpuchar Holandii (1992). Gablota z trofeami zapełniona w niesamowicie szybkim tempie rozsławiła Bwalyę na Starym Kontynencie.
Z Europy do Ameryki
Jednak Zambijczyk obrał inny kierunek. Wbrew wszelkim przypuszczeniom zdecydował się na krok w nieznany zbytnio Europejczykom piłkarski światek Meksyku. Od 1994 roku jego następnym klubem w karierze był CF America. Tam przez trzy lata Bwalya miał okazję grać na jednym z największych stadionów świata – Azteca Stadium. Jak też powiedział w jednym z wywiadów: – Mam zaszczyt grać na najlepszym stadionie na świecie i mogę go nazwać moim domem. Niezapomniane przeżycia i wrażenia związane z tamtejszą kulturą futbolu sprawiły, że Kalusha wręcz pokochał Meksyk. Po CF America grywał w kilku innych zespołach, po czym w 2000 roku postanowił zakończyć piłkarską karierę.
Reprezentacja ponad wszystko
Nie tylko na polu piłki klubowej Kalusha Bwalya zbierał laury i owacje za postawę na boisku. Również w reprezentacji Zambii był jednym z tych, od których zaczynano wybierać podstawowy skład. Debiut zaliczył w 1983 w spotkaniu z Sudanem, natomiast swoją pierwszą bramkę zdobył rok później przeciwko zespołowi Ugandy. Głośno o Zambijczyku zrobiło się w 1988 roku podczas igrzysk olimpijskich, gdzie sensacyjnie, można powiedzieć sam, pokonał Włochów. Zakończony wynikiem 4:0 i zwieńczony jego hat-trickiem mecz na długo pozostał w pamięci kibiców z całego świata. W dodatku tytuł wicekróla strzelców sprawił, że o Kalushę zaczęły się wówczas bić wcześniej wspomniane europejskie kluby. Z kolei w 1990 roku zajął z Zambią trzecie miejsce w Pucharze Narodów Afryki, a dwa lata później doszedł do ćwierćfinału.
Przełomowym momentem w życiu Bwalyi okazał się rok 1993. Los czuwał nad młodym zawodnikiem i określenie ucieczki spod kosy kostuchy idealnie odzwierciedla to, co stało się 27 kwietnia 1993. Otóż tego dnia cała reprezentacja Zambii wyleciała do Senegalu na eliminacyjny mecz mistrzostw świata, które miały odbyć się w 1994 roku. Samolot drużyny wskutek awarii rozbił się na Oceanie Atlantyckim u wybrzeży Gabonu. Zginęło osiemnastu zawodników, szkoleniowiec oraz działacze zambijskiego związku piłki nożnej. Co ciekawe, Bwalya, ówczesny kapitan „Chipolopolo”, nie znalazł się na pokładzie aeroplanu, gdyż tego dnia rozgrywał mecz dla PSV Eindhoven. Do kolegów miał dolecieć prosto z Holandii.
Ta katastrofa lotnicza wstrząsnęła nie tylko całą Afryką, lecz przede wszystkim Kalushą. Opatrzność nad nim czuwała, a on sam był świadomy tego, jak wielkie szczęście go spotkało. Aby uczcić pamięć zmarłych, postanowił, że na nowo odbuduje swoją reprezentację i zrobi co tylko w jego mocy, by Zambia nie umarła również piłkarsko.
Stanął na wysokości zadania, bowiem w 1994 roku „Chipolopolo” dotarli do finału Pucharu Narodów Afryki, ulegając wyżej notowanej Nigerii. Natomiast dwa lata później poprowadził kadrę do trzeciego miejsca, a sam sięgnął po Złotego Buta, będąc najlepszym strzelcem rozgrywanego wówczas turnieju.
Od trenera po prezesa
Mimo iż piłkarskie buty Bwalya zawiesił na kołku w 2000 roku, to barwy narodowe reprezentował jeszcze przez cztery lata. Nie zamierzał się na dobre rozstawać z futbolem. Stał się grającym trenerem i znów o sobie przypomniał w 2006 roku. Zambia jak nigdy była bliska zakwalifikowania się na mundial w Niemczech. W jednym z meczów eliminacyjnych przeciwko Liberii Kalusha przy stanie 0:0 wszedł na boisko i strzelił zwycięskiego gola. Mający wtedy 41 lat piłkarz zwrócił na siebie uwagę całego globu. Choć ostatecznie Zambia nie awansowała, to okres ten dostarczył kibicom afrykańskiego państwa wielu niezapomnianych emocji.
Dla Bwalyi piłka nożna była wszystkim, bez niej nie mógł normalnie funkcjonować. Było wręcz pewne, że po trenerce ambicje wyniosą go jeszcze wyżej. I tak do 2008 roku pełnił funkcję wiceprezesa w rodzimym związku piłki nożnej, a w latach 2008–2016 został jego prezesem. Dopiero na stołku prezesa Bwalya spełnił swoje marzenie, jakim było zwycięstwo w Pucharze Narodów. W 2012 roku wraz z piłkarzami podniósł upragniony puchar przypieczętowany triumfem nad Wybrzeżem Kości Słoniowej. W ten sposób po prawie 20 latach mógł w pełni uczcić pamięć swoich zmarłych kolegów. Co ciekawe, historia zatoczyła koło, gdyż turniej rozgrywany był na boiskach Gwinei Równikowej i… Gabonu.
Dostęp do władzy w późniejszym czasie sprawił, że Kalushy uderzyła woda sodowa do głowy, w czym sam też się nieco pogubił. Zambijczyk stał się ofiarą swoich własnych ruchów. W 2016 roku przegrał wybory na rzecz Andrew Kamangi, a na domiar złego w 2018 Komisja Etyki FIFA wydała dwuletni wyrok, który ograniczył Bwalyi dostęp do wszelakich czynności związanych z zarządzaniem w sporcie. Powodem były rzekome łapówki i darowizny przyjmowane od katarskiego rządcy Mohammeda bin Hammama.
Ikona Zambii
Prześwietlając życie Kalushy Bwalyi, niejeden kibic przez chwilę zastanowi się, jak wiele jest w stanie dokonać jednostka. Od początku kariery był cenionym graczem. Dostrzegła to Afryka, wybierając Bwalyę najlepszym piłkarzem Czarnego Lądu (1988), dostrzegł również świat, dzięki czemu FIFA uplasowała Zambijczyka w drugiej dziesiątce najlepszych zawodników na globie (1996). Jednak nic nie może się równać z sercem oddanym swojemu krajowi. Występując w 100 meczach i zdobywając około 50 bramek, Kalusha wyniósł Zambię na wyżyny.
Choć był tłem dla swoich zmarłych kolegów pod względem liczby występów i strzelonych bramek, to swoją determinacją i wiarą w sukces postawił fundamenty nowej drużyny. Mimo iż obecnie jego reputacja jest podważana, to Bwalya już za życia stał się legendą Zambii i afrykańskiego futbolu. A tego już mu nikt nie odbierze.