Kacper Kostorz: „Nie żałuję żadnego ruchu w mojej karierze” (WYWIAD)


Rozmowa m.in. o wczesnych etapach kariery, trudnościach na drodze życia, ciekawych epizodach klubowych i psychologii – Kacper Kostorz, piłkarz Miedzi Legnica

16 marca 2020 Kacper Kostorz: „Nie żałuję żadnego ruchu w mojej karierze” (WYWIAD)
iGol.pl

Zdarzają się tacy piłkarze, którzy mimo młodego wieku dysponują bagażem doświadczeń godnym obycia doświadczonego wygi na finiszu kariery. Wielu z nich zmienia swoje otoczenie z dużą częstotliwością albo w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na ziemi, albo z czystych względów finansowych. Nasz rozmówca zalicza się do pierwszej grupy, która – napędzana żelazną ambicją i wytrwałością – dąży do tego, by być tak dobrym, jak tylko się da. Dzisiaj Kacper Kostorz sprawia wrażenie osoby, której robiono wykłady z kariery Roberta Lewandowskiego. I coś w tym może być, bo obaj panowie przyszli na świat tego samego dnia.


Udostępnij na Udostępnij na

Jeszcze jako 12-latek przechadzał się po moście nad czesko-polską Olzą, by o jednej godzinie być na treningu MFK Karvina, a o innej na domowym obiedzie w Cieszynie. Dzisiaj, po ośmiu latach i ośmiu różnych przygodach klubowych, Kacper Kostorz znalazł się w takim punkcie kariery, kiedy należy szukać stabilizacji. Za pasem 21 wiosen (w sierpniu), dlatego przez pozostałe półtora roku trwania parasola ochronnego (w postaci statusu młodzieżowca) napastnik Miedzi musi pokazać, że Legia nieprzypadkowo dostrzegła w nim potencjał. (fragment z artykułu poniżej)

Kacper Kostorz – napastnik, którego Miedź Legnica potrzebowała

Dlaczego Kacper Kostorz nie przepadał za siłownią? Z jakim reprezentantem Polski miał okazję grać w jednej drużynie w młodym wieku? Jakie wartości wyznaje w życiu? Jak podsumowuje swój okres spędzony w Podbeskidziu? Do jakich kroków posuwała się rodzina, żeby go wspierać? Co zdaniem Kacpra może zniszczyć karierę? Ile znaczą mentalność i krytyka w życiu piłkarza? Jakie Kacper stawia sobie cele? O tym (i nie tylko) przeczytają Państwo w poniższej rozmowie.

Lubisz zwiedzać zabytki? 

Tak, lubię, o dziwo lubię! Ostatnio byłem z rodziną w Czorsztynie na zwiedzaniu zamków. Bardzo mi się to podobało, czasami lubię to robić. 

Pytam o to dlatego, że miejsce, z którego się wywodzisz, jest pod kątem zabytków bardzo bogate. Zwiedziłeś cały Cieszyn, jak byłeś mały? (śmiech) 

Nawet nie musiałem, bo całe życie tam mieszkałem (śmiech). Wiem o wszystkim, co się w Cieszynie znajduje, i to prawda, że jest on pod kątem zwiedzania naprawdę fajny. Wielu moich kolegów z Podbeskidzia tutaj przyjeżdżało, kiedy dostawaliśmy kilkudniowe wolne. Największe wrażenie robi tu podgórze zamkowe.  

Tymi pytaniami wprowadzam trochę powrót do przeszłości, o którą chciałbym Cię zapytać. Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z piłką nożną? 

Moja przygoda zaczęła się w wieku siedmiu lat, kiedy przyjechałem na swój pierwszy trening w życiu. Niestety, wtedy nie chcieli nas z bratem na niego wziąć i dzisiaj to byłoby nie do pomyślenia, ale okazało, że mają już za dużo chętnych dzieci z jednego rocznika. Jednak po pewnych rozmowach ze strony mojej babci czy mamy z prezesem klubu w końcu wzięli nas na te treningi. Myślę, że gdyby to się nie stało, mógłbym się trochę zniechęcić. Z drugiej strony byłem bardzo zdeterminowany i wiadomo, że wtedy nie myślało się o piłce tak, jakby ona miała być później moim zawodem, ale jak widać, dobrze, że udało się pójść z tym dalej. 

Kilka lat później pojawił się w Twoim życiu pewien ciekawy epizod w Czechach, konkretnie w MFK Karvina. O jednej godzinie byłeś na treningu w Czechach, a o innej na domowym obiedzie w Cieszynie? (śmiech) 

Dokładnie, bardzo często bywało tak, że do Karviny dojeżdżałem na treningi samochodem, i akurat tak się udawało, że treningi miałem po południu, po zajęciach w szkole. Potem wracałem do domu na obiad (śmiech). Zastanawialiśmy się nawet z rodzicami, czy nie iść tam do szkoły, ale w końcu uznaliśmy, że to nie ma sensu, żebym mieszkał w bursie. Na szczęście miałem taką opcję, że albo rodzice, albo dziadek zawozili mnie na te treningi. 

Czyli miałeś opcję mieszkania w czeskiej bursie na stałe? 

Tak, tylko że wtedy pojawiała się taka kwestia, że miałem 12 lat, a w tej bursie specyficzne było to, że w pokoju mieszkało się w parach, z własną kuchnią. Musiałbym więc sam przygotowywać sobie posiłki, a wiadomo, że w takim wieku było o to trudno. Rodzice nie byli przekonani. 

Czułeś w tamtym okresie strach przed ewentualnymi zmianami otoczenia? Czy raczej podchodziłeś do tego z dystansem? 

Ja akurat miałem tak, że zawsze szybko się oswajałem z nowym otoczeniem. A jeśli chodzi np. o bariery językowe, nie miałem tego strachu, bo do Karviny trafiło przede mną dwóch Polaków, więc miałem z kim porozmawiać. Później w miarę szybko nauczyłem się mówić po czesku i do tej pory umiem, co uważam za naprawdę cenne doświadczenie. Jak kiedyś pojadę do Czech i się gdzieś zgubię, spytam o drogę (śmiech). Wszystko odbywało się bez strachu, potrafię się dostosować do nowego miejsca i zresztą jeśli ktoś spojrzy w moją historię klubów, to zobaczy, że trochę tych zmian było. To pokazuje, że nie mam problemu z różnymi otoczeniami. 

Domyślam się, że swoją rolę w tym wszystkim odegrali rodzice. Jak bardzo ważni byli wtedy dla Ciebie? 

Na pewno bardzo ważni, ale nie tylko oni, bo też brat czy moi dziadkowie. Ogółem każdy, kto starał się mnie transportować na treningi. W związku z tym często pojawiały się problemy finansowe, bo jednak pojechanie do takiego Zabrza było drogą na kilkadziesiąt kilometrów. Trzy razy w tygodniu i tworzyły się duże wydatki, brakowało pieniędzy. Wszyscy się jednak zawzięli i inwestowali we mnie. Fajnie, że moja historia tak się potoczyła, co pokazuje, że było warto.  

Odnośnie do tego mam taką historię z bratem, który woził mnie do Podbeskidzia na treningi. One były w Dankowicach, gdzie nie miałem żadnego dojazdu, a mój brat z kolei chciał się uczyć, więc brał książki na studia ze sobą i mnie zawoził. Tymczasem gdy ja biegałem po boisku, on siedział w aucie i się uczył, czekając na mnie. To wydaje się błahostka (śmiech), ale ta sytuacja też wymagała od niego poświęcenia. Na szczęście zdał wszystko i nie ma mi niczego za złe (śmiech). Przed nim ostatnie pół roku. I już mnie wozić nie musi. 

Teraz już sam jeździsz. (śmiech)

Tak, teraz już sam (śmiech).

Wspomniałeś o Górniku, który cię w pewnym momencie wyskautował, ale chciałbym zapytać o Piasta Cieszyn, bo tam miałeś epizod. W jakich okolicznościach trafiłeś do tego klubu i co ciekawego pamiętasz z tego okresu?

To było tak, że ja w Górniku odniosłem kontuzję (kolec miednicy), i uznaliśmy, że nie ma sensu tam zostawać, bo miałem mieć dłuższą przerwę od piłki. Trafiłem do szpitala i stwierdziliśmy z rodzicami, że najlepszą decyzją będzie powrót do Cieszyna, gdzie mógłbym się trochę odbudować. Był tam fajny trener, więc miałem pewność, że się dobrze wdrożę i że nie będzie problemu z grą. W Zabrzu nie mogłem mieć pewności, czy będę grał, a w Piaście było łatwiej, bo to niższa liga. Ten epizod służył mi za odbudowanie i przeczekanie. Z czasem pojawiła się kwestia wyboru szkoły i tutaj wysuwała się opcja liceum sportowego w Podbeskidziu. Pamiętam, że nie miałem trudności, żeby się tam dostać, bo w Bielsku-Białej mnie chcieli. Zacząłem tam naukę, przebijałem się coraz wyżej i trafiłem w końcu do pierwszego zespołu.

Wróćmy jeszcze do Piasta Cieszyn. Miałeś okazję zapoznać się z pewnym bardzo znanym polskim piłkarzem…

Irek (śmiech).

Tak, Ireneusz Jeleń. Zastanawiam się, jak wyglądał Twój kontakt z nim w sezonie 2014/2015.

Jako 15-latek ja z nim nawet trenowałem! Pamiętam taką jedną sytuację z treningu, kiedy mieliśmy dwa razy przeprowadzić akcję dwóch na dwóch. Ja poszedłem na obieg tylko raz, potem nie. I on się mnie pyta: „Czemu drugi raz nie idziesz?”. Irek lubił tłumaczyć takie różne ciekawostki, dawał wskazówki… To było fajne doświadczenie, że mogłem z kimś takim potrenować. Miałem też okazję zagrać z nim w jednym zespole na turnieju halowym. M.in. ja, Łukasz Hanzel [obecnie ŁKS Goczałkowice] i właśnie Irek. Mieliśmy dobrą drużynę i doszliśmy daleko, a kiedy ktoś widział nasz skład, to się – mówiąc kolokwialnie – na nas spinał (śmiech). My graliśmy w taki sposób, żeby skończyć turniej po prostu bez żadnych kontuzji, dlatego czasami trochę odpuszczaliśmy. Reszta robiła wszystko, żeby tylko z nami wygrać (śmiech).

Zdarzało się, żeby Ireneusz dawał Ci jakieś surowe reprymendy?

Nie, nie, on wszystko robił na spokojnie i myślę, że z tych lekcji wyciągnąłem naprawdę kilka fajnych kwestii. Miałem też okazję trenować z jego bratem, właśnie w Piaście Cieszyn. On akurat ostatnio spotkał moją mamę i ją pozdrowił, ogólnie mogę powiedzieć, że z rodziną Jeleniów mamy naprawdę dobry kontakt.

Po Cieszynie pojawiło się Podbeskidzie, w którym można powiedzieć, że już na dobre wkroczyłeś do dorosłego futbolu. Jak u Ciebie wyglądał ten etap przejścia z poziomu juniorskiego na seniorski? Wielu trenerów powtarza, że to jest najtrudniejszy moment w karierze piłkarza.

To na pewno zależy od tego, jak się wprowadza tego młodego zawodnika. Ja miałem o tyle fajnie, że trener Kocjan z trenerem Fornalakiem i Michalskim (od przygotowania fizycznego) bardzo mądrze mnie wprowadzali. To mogę przyznać w 100%. Pamiętam, że jak tylko usłyszałem od trenera drugiego zespołu, że mam się pojawić na treningu „jedynki”, nie wierzyłem. Mimo to już od pierwszego zetknięcia się z pierwszym zespołem dawałem z siebie 100%, bo wiedziałem, że to moja życiowa szansa, aby zostać tam na stałe. Trenerzy na początku dawali mi dodatkowe treningi, żeby mnie wzmocnić…

Nie byłeś wrzucony na głęboką wodę.

Dokładnie, ale też wiedzieli, że mam potencjał. Muszę też powiedzieć, że znalazłem się w zespole, który od samego początku bardzo mi pomagał. Ja się też nie wychylałem, żeby nikt nie pomyślał, że jestem jakimś wodzirejem szatni. I tutaj znów pojawia się postać Łukasza Hanzela, którego rola była dla mnie nieoceniona. Z czasem zacząłem z nim nawet jeździć na treningi, bo sam miałbym z tym trudności. Łukasz bardzo mi pomógł w tamtym okresie i mógłbym go nazwać moim ojcem podczas treningu (śmiech).

W końcu trenerzy dali mi zadebiutować, co było dla mnie niesamowitym przeżyciem. Przeskoczyć ze sztucznej murawy z poziomu 4. ligi na stadion z naturalną murawą przy 25 tys. kibiców w Zabrzu… Potem kolejny mecz w Bielsku-Białej i bramka. Fajnie się to potoczyło. I wiadomo – miałem też pewne fizyczne trudności, bo skończyłem ledwo 17 lat i dopiero wdrażałem się w cięższą pracę na siłowni. Tutaj z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że kiedy odbywały się treningi na siłowni, na początku wszyscy się ze mnie śmiali.

Wtedy nasz harmonogram w trakcie okresu przygotowawczego wyglądał tak, że najpierw była siłownia, potem obiad, a po nim druga jednostka treningowa. I ja zawsze siedziałem taki zmarnowany i blady na obiadach (śmiech). Ale zaciskałem zęby, nie pokazywałem, że odpuszczam. Wiedziałem, że nie mogę się nad sobą użalać, bo akurat nie dysponuję taką siłą jak inni. Wiedziałem, że muszę to przetrwać.

Czyli już wtedy byłeś wysoki, ale trochę masy brakowało (śmiech).

Tak, masy mi brakowało, zdecydowanie. Ten element jest w piłce kluczowy, a u mnie jego brak był dosyć widoczny. Dlatego jeśli czymś wtedy odstawałem, to nie umiejętnościami piłkarskimi, ale fizycznością. Zdarzały się często przypadki, że jakiś zawodnik nie tyle techniką, ile siłą i doświadczeniem potrafił mnie pokonać w pojedynku. Myślę jednak, że to już przeszłość i po okresie przygotowawczym w Legii Warszawa jestem mocny.

Podsumowując Twój okres w Podbeskidziu, można chyba powiedzieć, że ta trzyletnia przygoda była dla Ciebie szkołą życia. Zgodziłbyś się z taką tezą? Poznałeś w klubie kilku trenerów i wielu zawodników, więc ten okres na pewno był kluczowy w Twoim ukształtowaniu.

Tak, myślę, że można tak powiedzieć. Pamiętam, że był taki okres, kiedy w Podbeskidziu nie łapałem się nawet na ławkę rezerwowych juniorów. Albo byłem na ławce, ale nie grałem. W pewnym momencie koordynator akademii, a później trener drugiego zespołu, czyli Andrzej Wyroba, postanowił, że nie będę się tam marnował, bo widział we mnie potencjał i przeniósł mnie do rezerw. To się opłaciło, bo grałem tam właściwie wszystko. Potem tak się szczęśliwie złożyło, że na jakimś meczu „dwójki” pojawili się trenerzy pierwszej drużyny, żeby oglądać swoich zawodników zesłanych do rezerw. Ja w tym spotkaniu oczywiście grałem i trenerzy mnie zauważyli. Po raz kolejny fajnie się to wszystko potoczyło.

Początki w pierwszym zespole mogły nie być dla Ciebie łatwe z tego względu, że Twoja średnia liczba minut na występ nie była na wysokim poziomie. To z czasem ulegało zmianie, ale wcześniej wiele razy wchodziłeś na boisko zaledwie na kilka minut. Czy to oczekiwanie na pełnoprawną szansę Cię frustrowało?

Wiesz, właśnie nie. To było moim zdaniem mądre wprowadzanie, a nie rzucanie od razu na końcowe 30 minut, żeby potem słyszeć komentarze pokroju „dlaczego on nic nie dał drużynie?”. Nie spadała na mnie presja, bo nie wchodziłem jako pierwszy z ławki rezerwowych. Nie było więc powodu, żeby mówić coś w stylu „ten Kostorz nic nie zrobił”. Zawsze to powtarzam, że mądre wprowadzanie jest kluczowe. Wiadomo, że później otrzymywałem tych minut więcej, ale też zmienił się szkoleniowiec [Adam Nocoń], więc musiałem znów kogoś do siebie przekonywać, a nastolatkowi nie jest o to tak łatwo.

Znów spędzałem na boisku niewiele czasu, ale po obozie przygotowawczym w Turcji te liczby rosły i z 15 minut robiło się 30, a później nadeszły w końcu występy od 1. minuty. Często w piłce jest tak, że wrzuca się młodego zawodnika na głęboką wodę. I okej, jak odpali, to super. Ale co, jeśli nie odpali? Wtedy pojawia się problem, bo może spalić się całkowicie. Uważam więc, że byłem dobrze prowadzony.

W końcówkach sezonów miałeś już kilka występów z rzędu po 90 minut, więc rzeczywiście widać ten progres jak na dłoni. I powiedziałeś przed chwilą: „Kostorz nic nie zrobił”. Byłeś często krytykowany? Bo patrząc na Twój dorobek bramkowy i z czasem większą liczbę minut na boisku, ta krytyka mogła być silna nawet mimo faktu, że dopiero co wkroczyłeś w dorosłość. Jak sobie z tym radziłeś?

Ależ oczywiście, byłem, byłem. I nie będę ukrywał, że bardzo się tą krytyką na początku przejmowałem. Dzisiaj jestem w zupełnie innym miejscu pod kątem mentalnym, ale w Podbeskidziu dosyć często dochodziły mnie słuchy o moich poczynaniach. Albo coś gdzieś na przykład przeczytałem o sobie i później to tkwiło w mojej głowie. Ale to już przeszłość. Od jakiegoś czasu pracuję z psychologiem z Legii i teraz najważniejsze jest dla mnie to, co sądzi o mnie trener. Bo to właśnie trener ustala skład i jest od podejmowania decyzji. On jest głównym dowodzącym i jego zdanie się liczy.

Poza tym ważna jest również dla mnie opinia mojej rodziny, która zawsze chciała dla mnie jak najlepiej. Dlatego będę powtarzał, że jestem teraz na innym poziomie mentalnym, co jest podstawą w futbolu, ten popularny „mental”. I nawet nie chodzi o to, że komuś głowa odleci nie wiadomo gdzie, tylko bardziej mówię o tej drugiej stronie. Żeby będąc młodym zawodnikiem, nie załamywać się, kiedy coś nie wyszło lub ktoś coś złego powiedział. I może często się tego nie widzi, ale na nas, czyli młodych zawodników, te komentarze zewsząd mają naprawdę duży wpływ.

Jeżeli ktoś nie ma jeszcze zbudowanych fundamentów mentalnych, wtedy może być trudno. Do niedawna też miałem z tym problem, bo np. zdarzało mi się frustrować, tyle że podczas sytuacji boiskowych. A mówiąc o pozostałych kwestiach, uważam, że stoję już mocno na nogach i wiem, jakim jestem zawodnikiem. Na boisku zdarza mi się jeszcze jedynie denerwować, kiedy nie strzelę bramki czy zagram złe podanie, ale cały czas nad tym pracuję. Wiem, że to jest do wyćwiczenia, żeby na murawie głowa pracowała jak należy.

Właśnie kiedy trafiłeś do Legii i pracowałeś z nią podczas letnich przygotowań, pojawiały się takie opinie, że czasami frustrujesz się trochę za szybko. Że kiedy popełnisz jakieś złe zagranie, widać to po Tobie.

Tak, to mi się jeszcze zdarza, ale to wynika z tego, że jestem ambitnym zawodnikiem i lubię, kiedy wszystko mi wychodzi. Zacząłem brać jednak pod uwagę opcje, w których nie wszystko pójdzie po mojej myśli, bo nie da się inaczej. Staram się nad tym pracować i jestem na takim etapie, że się uczę. Uczę się tego, jak kontrolować swoje emocje i myślę, że to z czasem przyjdzie. Najlepiej by było, jakbym zawsze strzelał bramki, i wtedy nie będzie takich problemów (śmiech). Ale wiadomo, jaka jest piłka… Mecz trwa 90 minut, więc po jednej nieudanej sytuacji za chwilę może pojawić się kolejna.

Czyli zgodziłbyś się, że mentalność jest kluczowa w tym, że piłkarz odnosi sukcesy, a jej brak może prowadzić do zguby? Mentalność ponad umiejętności? Bo też dzisiaj mamy takie czasy, że łatwo „zepsuć” piłkarza pod kątem psychologicznym. Media społecznościowe, komentarze na każdym kroku…

Pewnie, ja sam znam wielu takich zawodników, którzy mieli naprawdę niesamowity potencjał, ale głowa im nie dojechała. Młody wiek, otoczka bycia piłkarzem, imprezy… Pierwsza rzecz, jaka im przychodziła do głowy, to zabawa. Później, kiedy ktoś ma np. łatkę imprezowicza, trudno jest wyjść na prostą, bo przy pierwszym potknięciu wszystko zacznie być wypominane.

Rozumiem, że Ty stałeś obok takiego stylu życia.

Zdecydowanie. I może nie wyróżniłbym swojej osoby jako przykład dla innych, ale na pewno zawsze starałem się trzymać z dala tego typu rzeczy. Mam swój cel, chcę za nim podążać i wiem, co mam do zrobienia. Świadczy o tym choćby mój ruch do Miedzi Legnica.

A zdarzało Ci się – w myśl właśnie tej mentalności i podążania za celem – pracować ciężej niż inni? Nie wiem, czy kojarzysz historię z Patrykiem Klimalą, który wieczorami robił sobie dodatkowe treningi strzeleckie mimo słabych warunków oświetleniowych. Starasz się udoskonalać w wolnym czasie, brać dodatkowe zajęcia?

Pewnie. I mogę dać taki przykład z Legii, w której mieliśmy bardzo dużo dodatkowych treningów z Markiem Saganowskim po właściwych treningach. Zostawaliśmy dużą grupą młodych zawodników, żeby móc się doskonalić. Strzały, sytuacje meczowe, indywidualne analizy dla napastników… Tak że ja to robię, ale inni również. I bywa czasami tak, że trener mówi „to nie ten moment”, bo mecz się zbliża. Wtedy odpuszczamy, ale generalnie nigdy nie mamy problemu, żeby ktoś z nami dłużej zostawał. To jest fajne.

Mówiłeś przed chwilą o celu. Masz swój konkretny? Jakieś marzenie? Czy raczej wszystko stawiasz sobie na bieżąco?

Raczej nie, stoję mocno na nogach. Tu i teraz jestem w Miedzi Legnica na wypożyczeniu, ale chciałbym potem wrócić do Legii i walczyć o swoje. Nie boję się o tym mówić. Pobyt tutaj ma pomóc w tej walce i to jest właśnie mój najbliższy cel: grać dla Legii. Na pewno nie będzie to łatwe, bo w drużynie jest spora konkurencja, ale da się to zrobić. Kluczowe w tym będą moja głowa i ograniczanie frustracji, nad którą pracuję.

Patrząc na to, co zrobiłeś do tej pory w Miedzi, można powiedzieć, że z Twoją mentalnością jest zdecydowanie lepiej, bo nie dość, że pokazałeś umiejętności, to jeszcze dużą determinację. Szczególnie mecz z Chojniczanką pokazuje, że w Legnicy szybko się zaaklimatyzowałeś i czujesz się naprawdę dobrze.

Tak i na pewno duże w tym znaczenie ma tutejszy system gry, który jest zbliżony do tego z Legii. Nie miałem więc problemu, żeby wejść do drużyny, która przyjęła mnie z kolei bardzo dobrze. Nie spotkałem się z taką historią, że ktoś mnie nie akceptuje, dlatego od samego początku nie czułem się skrępowany już na boisku. Wiedziałem też, w jakim celu tutaj się pojawiłem. Mam pomóc Miedzi w zdobyciu awansu i się indywidualnie rozwijać, a że jestem dobrze przygotowany na poziom 1. ligi pod względem fizycznym czy motorycznym, to czuję, że daję radę. Zwłaszcza w bezpośrednich kontaktach z innymi piłkarzami to widzę, co mi pomaga, jeśli chodzi o pewność siebie.

A powiedz mi, masz jakieś rytuały przedmeczowe? Czy rzeczy, które na co dzień robisz z taką samą regularnością?

Szczerze? Nic (śmiech). Jedyne, co robię, to przed wejściem na murawę zawsze muszę się przeżegnać, ale takie kwestie jak np. pobudka o tej samej godzinie – raczej nie. Podchodzę do tego spontanicznie, a kiedy wchodzę do szatni, włączam pełne skupienie.

Przed meczami nie słuchasz muzyki?

Muzyka w szatni jest, ale staram się koncentrować już na meczu. I jak wiadomo, są tacy zawodnicy, którzy się wyłączają i myślą tylko o spotkaniu, oraz tacy, którzy lubią się uspokoić i w miarę możliwości wyluzować. Ja należę akurat do tej drugiej grupy, ale po wyjściu na rozgrzewkę nie ma już na to miejsca. Kiedyś od jednego piłkarza usłyszałem, że jakby miał on tak siedzieć maksymalnie skupiony w dniu meczowym, toby zwariował. Jestem tego samego zdania. Dopiero jak się wkracza na murawę – pełne skupienie, jeden cel, wygrać mecz.

Sprzedam Ci kolejną ciekawostkę. Tym razem o Petrze Cechu, który miał taką metodę, że przed meczami lubił sobie czasami porozwiązywać zadania matematyczne, żeby wejść na wyższy poziom koncentracji. A nawiązując do matematyki, domyślam się, że się z nią raczej nie lubiliście (śmiech).

Raczej się nie lubiliśmy (śmiech), chociaż miałem bardzo fajną panią od matematyki, którą bardzo serdecznie pozdrawiam, panią Patykiewicz. Może przeczyta, nie wiem (śmiech). Z przedmiotem się nie lubiliśmy, ale z moją wychowawczynią i nauczycielką już tak.

Chociaż tyle (śmiech).

Tak, chociaż tyle! (śmiech)

Teraz zejdźmy do poważniejszego tonu, czyli do pytania o wartości, jakie w życiu wyznajesz. W wieku 20 lat masz na swoim koncie wiele doświadczeń i pewnie w jakimś stopniu już się zdążyłeś ukształtować jako człowiek.

Zawsze to powtarzałem, że rodzina przede wszystkim. Jej zawdzięczam właściwie wszystko, bo bez niej by mnie tutaj pewnie nie było…

Pozwolisz, że się wtrącę – czy Twoja rodzina bywa wobec Ciebie krytyczna? Czy jednak jest coś w stylu „Kacper, jesteś dla nas zawsze super”?

Ależ oczywiście, ależ oczywiście (śmiech)! Rodzina jak najbardziej! Na przykład mój kuzyn zawsze lubi wbić mi szpileczkę po meczu i robi to nawet wtedy, gdy zagram bardzo dobrze (śmiech). Ale to jest fajne, bo trzyma mnie na ziemi. Dlatego moją najważniejszą wartością jest rodzina, bo nigdy mnie nie zawiodła i zawsze mogę na nią liczyć. W piłkarskim środowisku, już na tym wyższym poziomie, wiadomo, że pojawia się dużo „doradców”, którzy chcą cię mieć za przyjaciela, ale ja dobrze wiem, że grupa, która będzie ze mną bez względu na wszystko, to właśnie rodzina. Trzymam się tego.

W podobnym tonie mogę wypowiedzieć się o moim menadżerze, z którym mamy naprawdę dobry kontakt. On traktuje mnie jak swoją rodzinę, ja go także. To jest bardzo przydatne, bo wiem, że na niego również mogę liczyć, a od tych złych doradców staram się odcinać. Poza tym zawsze kiedy tylko potrzebowałem pomocy, moi najbliżsi nigdy mnie nie zawiedli. Starałem się im zawsze odwdzięczać i myślę, że dziś odwdzięczam się tym, jak gram. Dzięki nim jestem dzisiaj szczęśliwy.

Wspomniałeś o menadżerze Jeżeli nie są to tajne informacje – czy w kwestii wypożyczenia do Miedzi była to jedyna słuszna opcja? Czy były rozważane również inne? 

Pewnie, były rozważane inne propozycje, jednak nie mogę niestety zdradzić, kto jeszcze się mną interesował. Kiedy wybieraliśmy klub, Miedź wydawała się najlepszym wyborem. Tu nie było żadnego przypadku. Czuję, że tu się naprawdę rozwinę i po tych pierwszych dwóch meczach wiem, że jest to miejsce, w którym naprawdę mogę się rozwinąć pod względem piłkarskim. 

Myślę też, że tutaj w Miedzi podczas rundy wiosennej będziesz mógł zdobyć swoją największą średnią minut na występ w karierze, bo największa, jaką miałeś do tej pory, oscylowała w granicach 60 minut w ostatnim sezonidla Podbeskidzia. Myślę, że w Miedzi będzie bliżej 90.

Jak ja uwielbiam statystyki! (śmiech) Kiedy ktoś mi je wymienia, to jest świetne, bo ja nie zwracam na nie uwagi. I one są oczywiście ważne, ale myślę, że to, co na boisku, jest najważniejsze i statystyki często nie oddają tego, co się dzieje. Przykład: nasz mecz z Zagłębiem Sosnowiec. 

To prawda. To nie powinna być porażka. Sam byłeś blisko strzelenia jednej bramki. 

Dokładnie. I gdybym miał spojrzeć na statystyki przy jednoczesnym zakryciu końcowego wyniku, powiedziałbym, że to my wygraliśmy mecz. Nieźle bym się zdziwił, gdybym zobaczył wynik 0:2 (śmiech). 

A gdybyś spotkał teraz dwunastoletniego Kacpra Kostorza, co byś mu powiedział? 

Co bym mu powiedział? (dłuższa chwila zastanowienia) Grej! Ino grej! (śmiech) 

Tyle? po prostu?

Tyle, po prostu. I może, żeby się nie zmieniał. 

Czyli nie żałujesz niczego? Nie patrzysz w przeszłość i nie żałujesz? 

Nie, żadnego ruchu w mojej karierze nie żałuję. Patrzę na miejsce, w którym jestem, i myślę, że wszystkie decyzje były podjęte w dobry sposób. A decyzja wypożyczenia do Miedzi Też uważam, że jest słuszna. Poza tym nic mu bym za bardzo nie powiedział. Po prostu tyle, że ma grać i b sobą. 

Teraz pytanie, które dotyczy Twojej kariery reprezentacyjnej, bo oprócz poczynań klubowych masz epizod w reprezentacji U20 u trenera Jacka Magiery. Ostatni występ zaliczyłeś rok temu i tak się zastanawiam, czy to, że teraz zostałeś wypożyczony do Miedzi i masz tu pewny plac gry, będzie miało wpływ na to, że będziesz rozważany w kontekście najbliższych zgrupowań? Miałeś może ostatnio jakiś kontakt z Jackiem Magierą? 

Jeżeli chodzi o trenerów z kadry, to jedyny mój kontakt był z trenerem Czesławem Michniewiczem, z którym zamieniliśmy dwa zdania podczas zimowego obozu przygotowawczego Miedzi w Turcji. Poza tym nic. Jest jeszcze kilkanaście meczów w sezonie i jak będę dobrze w nich wypadał, myślę, że dostanę powołanie do kadry. Wierzę, że tak się stanie, bo cały czas na to pracuję.   

Ile bramek strzeli Kacper Kostorz w tych pozostałych kilkunastu meczach? 

Jak najwięcej! 

Będzie 10? 

Trudno mi powiedzieć, ale będę robił wszystko, żeby było 10.

Jesteś na dobrej drodze, jeśli Wam meczów nie odwołają... 

Uważam, że w Miedzi jestem jak najbardziej na dobrej drodze, ale przede wszystkim chodzi o to, żeby grać i zbierać doświadczenie. To jest dla mnie najważniejsze. 

Jako napastnik. 

Oczywiście, że jako napastnik!

Wcześniej można było mieć wątpliwości, czy jesteś napastnikiem czy skrzydłowym. 

Ale teraz już myślę, że nie ma z tym problemu. Jak ktoś mnie wystawi na skrzydle, nie będę narzekał i zagram. Kto wie, może jeszcze w jakimś momencie mojej kariery ktoś zobaczy we mnie skrzydłowego… albo wahadłowego!

Wahadłowy w Twoim przypadku to już chyba science fiction (śmiech). Takiego mierzącego 1,88 m jeszcze chyba nie widziałem. 

Udovicić? 

On jest niższy od Ciebie na pewno. Zresztą Ty jesteś w takim wieku, że może jeszcze ze dwa centymetry urośniesz, a wtedy wahadłowy mierzący 1,90 m to już chyba nie za bardzo (śmiech). 

Zaraz możemy to sprawdzić… 185 centymetrów ma Żarko Udovicić. I nawet nie mów mi o rośnięciu! Ja już nie chcę więcej (śmiech). 

[Wywiad został przeprowadzony się 11 marca]

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze