Joe Hart w Serie A pójdzie śladami Brytyjczyków?


Jak Wyspiarze radzili sobie w Italii

8 września 2016 Joe Hart w Serie A pójdzie śladami Brytyjczyków?

Joe Hart w Torino – konia z rzędem temu, kto jeszcze w czerwcu przewidziałby taki scenariusz. Pierwsze emocje już opadły, przed Anglikiem wkrótce debiut na obczyźnie, a my zastanawiamy się, jakim torem ta historia może się potoczyć. Żyjemy w takich oto czasach, gdy każdy ruch Wyspiarza do ligi włoskiej, francuskiej czy hiszpańskiej traktujemy z dużym przymrużeniem oka. Być może wynika to z faktu, że od wielu lat Anglicy wytworzyli wokół swojego futbolu na tyle specyficzny klimat, który wyraźnie odróżnia inne rozgrywki na Starym Kontynencie. I nie mówimy tu tylko o stylu gry, lecz również o takich aspektach jak samo życie codzienne i ligowa otoczka. Brytyjczyków dzieli przecież dość sporo od, przykładowo, gorących głów południowców, dla których calcio to religia. Przed Hartem niełatwe zadanie przezwyciężenia demonów, które od kilkudziesięciu już lat ciążą na gwiazdach brytyjskiego futbolu.


Udostępnij na Udostępnij na

„Łagodny Olbrzym” legendą „Juve”

Wybierając Turyn, Joe Hart trafia do miasta, w którym brytyjscy piłkarze cieszą się dość dobrą sławą. Głównie jednak czynią to kibice „Starej Damy”, którzy w 1997 roku właśnie Wyspiarza wybrali najlepszym zagranicznym zawodnikiem w historii klubu.

Nazywał się John Charles, a urodził się w walijskim Swansea. Do Juventusu trafił jako gwiazda Leeds United za rekordowe wówczas 65 tysięcy funtów. Trudno się było dziwić, w końcu dla angielskiego klubu w ciągu ośmiu lat ustrzelił aż 150 goli. Jego bilans w barwach „Bianconerich” również przeszedł do historii. Dzięki 93 bramkom w 150 spotkaniach napastnik wydatnie pomógł swojemu zespołowi w zdobyciu aż trzech scudetto i dwóch Pucharów Włoch. Na włoskich boiskach zyskał miano „Łagodnego Olbrzyma”, gdyż nigdy nie został ukarany.

Do Italii powrócił jeszcze kilka lat później, przywdziewając trykot AS Roma. Jednak to w Turynie Charles pozostał legendą klubu na wieki wieków. I do dziś to prawdopodobnie najwybitniejszy Wyspiarz (a z pewnością najbardziej utytułowany), jaki kiedykolwiek wybiegał na włoską murawę. Przynajmniej w opinii kibiców „Juve”, ponieważ zapytani o to samo ci nieco bardziej „neutralni” fani calcio mogliby wskazać np. na Gerry’ego Hitchensa, wieloletniego zawodnika: Interu, Torino, Atalanty i Calgriari. Piłkarz ten był jednym ze sporej grupy przedstawicieli Wysp, którzy w latach 60. postanowili spróbować gry na włoskim podwórku. Dużo w tym zasługi wspomnianego już Charlesa. Jego talent i znakomita gra skłoniły kluby Serie A do większej obserwacji angielskiego rynku piłkarzy, stąd w następnej dekadzie ruch do Włoch zaczął odbywać się w zmożonym i bardziej intensywnym tempie. Inną sprawą była jednak sama jakość, którą przy większej liczbie nietrudno zachwiać.

Hithcens jednak na tle masowych transferów okazał się bardzo dobrym strzałem. Niezwykle szybko wyrobił sobie markę solidnego ligowca, który wyróżniał się doskonałą grą w powietrzu. Praktycznie w każdej drużynie, której barw przyszło mu bronić, nie zawodził, pokazując klasę i pełen profesjonalizm. Sam najwyraźniej polubił klimat półwyspu Apenińskiego, gdyż mimo propozycji powrotu do Anglii postanowił zostać i grać w słonecznej Italii. Decyzja ta kosztowała go utratę prawdziwej szansy w kadrze, gdyż ówczesny szkoleniowiec, Alf Ramsey, wolał stawiać na „domowych” graczy.

Życie w zupełnie obcym kraju

Niestety, jak to bywa w życiu, możemy być świadkami sukcesów i porażek. Charles czy Hitchens to piłkarze, których bez cienia wątpliwości możemy zaklasyfikować do pierwszej kategorii. Tworzą skład w grze Retro Fantasy Serie A, do którego dokooptowalibyśmy również: Davida Platta, Liama Brady’ego, Trevora Francisa czy Greame Sounessa, nie mając przy ich nazwiskach większych wątpliwości. Musimy być jednak świadomi, że gry w Serie A spróbowało również kilku zawodników, którzy o tej przygodzie woleliby raczej zapomnieć.

Przed Hartem na razie 12 miesięcy życia w Turynie. To doskonała opcja, która pozwoli golkiperowi poznać smak życia w zupełnie innym klimacie i kulturze, a następnie zdecydować o dalszym ruchu w karierze. Nie jest przecież powiedziane, że bramkarzowi włoskie spaghetti i słoneczne popołudnia muszą koniecznie pasować.

Wspomniany okres wystarczył Ianowi Rushowi, by uświadomić sobie, że to nie miejsce dla niego. Po latach spędzonych na Anfield Road wybitny walijski napastnik postanowił przenieść się właśnie do Turynu, by w barwach Juventusu podjąć nowe wyzwania. Cała jego przygoda zakończyła się jednak po roku… powrotem do Liverpoolu.

O roku spędzonym w szatni „Bianconerich” Walijczyk wolałby zapomnieć do dziś. Źle dopasowany do koncepcji szkoleniowca, trapiony kontuzjami napastnik zdołał zaliczyć ledwie 13 trafień w 40 spotkaniach. W ogóle dla samego „Juve” był to koszmarny sezon, gdyż na każdej arenie klub poniósł wówczas klęskę, kończąc kampanię na 6. miejscu, a także odpadając w 1/16 finału Pucharu Włoch. Nic dziwnego, że Rush postanowił wrócić tam, gdzie widział po prostu swój dom. Po powrocie do Anglii zapytany o życie w Italii miał wypowiedzieć słowa, które przeszły do pewnego kanonu.

To było jak życie w zupełnie innym kraju.

Szał telewizyjny na Włochy

Transfer Paula Gascoigne do Serie A na początku lat 90. w pewnym sensie zdobył miano przełomowego wydarzenia, które zelektryzowało niemal wszystkich brytyjskich kibiców. Prawdopodobnie najbardziej utalentowany wówczas angielski piłkarz wyznaczył nawet nowe trendy… w telewizji. Jedna ze stacji sportowych, wyczuwając gigantyczny wzrost zainteresowania kibiców występami „Gazzy” w Lazio Rzym, postanowiła zainwestować… w zakupienie praw do ligi włoskiej i stworzenie autorskiego magazynu z bramkami prowadzonego przez słynnego dziennikarza, Jamesa „AC Jimbo” Richardsona. To tylko pokazuje, jak wielkie oczekiwania liczono z nową przygodą zawodnika, który jeszcze nie tak dawno brylował na włoskich boiskach podczas mundialu.

Jedna ze stacji sportowych, wyczuwając gigantyczny wzrost zainteresowania kibiców występami „Gazzy” w Lazio Rzym, postanowiła zainwestować… w zakupienie praw do ligi włoskiej i stworzeniu autorskiego magazynu z bramkami prowadzonego przez słynnego dziennikarza, Jamesa „AC Jimbo” Richardsona.

Tymczasem przygoda zawodnika z Italią okazała się, niestety, jedną wielką klapą. Bo tylko w takich kategoriach należy traktować sześć bramek w 43 meczach rozegranych przez trzy lata. W Lazio „Gazza” zamiast boiskowych występów bardziej zasłynął zdrowotnymi problemami, a także kontrowersjami pozaboiskowymi. Jego szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że sam zespół radził sobie naprawdę dobrze. Niestety niewiele w tym było udziału „Gazzy”.

Reasumując, totalna klęska? Nie do końca. Abstrahując od przeciętnego ogólnego dorobku gwiazdora, w pamięci kibiców pozostanie on m.in. jako człowiek, który w 89. minucie derbów Rzymu doprowadził do wyrównania… a następnie przez blisko dwie minuty zalewał się łzami niczym bóbr. Swoją reakcję wyjaśnił po spotkaniu w następujący sposób:

Bałem się, co stałoby się, gdybyśmy przegrali.

Luksusowa willa nie wystarczyła

Głodny nowych wyzwań, a także skonfliktowany z sir Alexem Fergusonem włoskiej przygody spróbował zasmakować Paul Ince. Sytuację wykorzystał Inter. Legenda „Czerwonych Diabłów”, jeden z kluczowych zawodników w talii wybitnego szkoleniowca przez „Nerrazurrich” został sprowadzony za ledwie 7,5 miliona funtów. Cóż za paradoks, a raczej znak czasów. Przecież dziś gracz takiego kalibru do podobnego klubu powędrowałby zapewne za kwotę dziesięć razy większą. Niemniej jak na tamten okres kwota robiła i tak spore wrażenie, zaś nazwisko Ince’a wzbudzało na Giuseppe Meazza spore oczekiwania. Nadzieje, które ostatecznie średnio się spełniły. Jasne, grzechem byłoby stwierdzić, że marzenia kibiców o kapitalnej grze Anglika prysły niczym bańka mydlana. Nic z tych rzeczy, po prostu Ince zagrał przyzwoicie… i tyle. Zero fajerwerków, wielkiej gry.

Wydaje się, że i samemu zawodnikowi Włochy nie przypadły do gustu. Kiedy dwa lata później pomocnik powracał do Anglii, podpisując kontrakt z Liverpoolem, nie omieszkał trochę ponarzekać na kraj swojego poprzedniego pracodawcy. W wywiadzie dla słynnego programu Match of The Day mówił:

Ja przynajmniej miałem kumpli piłkarzy i swoje mecze, ale żona i synowie umierali w domu z nudów. Chłopcy całe godziny spędzali przed ekranem komputera. Doszło do tego, że w „Olimpic Soccer” nie mam już z nimi żadnych szans, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. […] Właściwie nie mieliśmy we Włoszech żadnych przyjaciół poza Holendrem Aronem Winterem i jego rodziną, którzy znali język angielski. […] Piłka nożna jest tu tak ważna, wszyscy tak się przejmują, że nie ma miejsca na żarty. W trakcie sezonu koledzy z drużyny byli tak spięci, że czułem się jak w szkole tydzień przed maturą. […] W angielskim futbolu jest więcej luzu. Żarty Paula Gascoigne’a podczas zgrupowań kadry przechodzą do legendy. W Manchesterze United, kiedy na wyjazdach mieszkałem w pokoju z Ryanem Giggsem, często toczyliśmy wojny na poduchy albo obrzucaliśmy się czekoladkami. Na wyjazdach Interu każdy tylko słuchał walkmana i koncentrował się.

Nie było żal nawet luksusowej willi wyposażonej w anglojęzyczną bibliotekę:

Ładnie tam było, ale stęskniłem się już za angielskim deszczem, ciasnymi miastami i przepełnionymi pubami. A z tych wszystkich książek i tak zdjąłem z półki tylko dzieła wybrane Charlesa Dickensa. Tylko po to, żeby podkładać je pod drzwi, bo straszne tam były przeciągi.

Szczypta egzotyki

Przeglądając ostatnich dziesięciu angielskich piłkarzy występujących w Serie A, trudno znaleźć zawodnika, który w Italii stałby się gwiazdą w sportowym znaczeniu. Do takiej kategorii raczej niełatwym zadaniem byłoby zaliczenie Davida Beckhama, który swoimi dwoma podejściami w Milanie próbował przede wszystkim utrzymać formę i szanse na grę w reprezentacji. Abstrahując od świetnego marketingowego ruchu piłkarza, który w stolicy mody mógł się czuć jak pączek w maśle, swoją grą dla „Rossonerich” nie wniósł ich na niewiarygodnie wysoki poziom. Jasne, nie zaszkodził, wszak był to jeszcze czas, gdy Milan faktycznie należał do czołowych firm w kraju, lecz od poważnej gry klub ten miał raczej innych zawodników w talii. Beckham był w niej śliczną błyskotką potrafiącą zagwarantować pewną solidność, nic więcej.

Pozostałe nazwiska nie zagwarantowały już niczego spektakularnego, ponieważ tak naprawdę nikt nawet się tego po nich nie spodziewał. Micah Richards Fiorentinie ofiarował zwykłą przyzwoitość, o Nathanielu Chalobahu w Napoli mało kto w ogóle pamięta. Światełkiem w tunelu dla angielskiej reputacji mógł być Ashley Cole, lecz ten w Romie raczej oczernił swoich rodaków skandalami i kontrowersjami w ciągu dwóch lat.

Joe Hart jest z pewnością najpoważniejszym angielskim piłkarzem przybywającym do Serie A od wielu lat. Głodny gry, wciąż będący w stanie wspiąć się na wyżyny swoich możliwości, z podrażnioną ambicją może nie trafia do czołowego klubu ligi, lecz to akurat powinno być kolejnym czynnikiem motywacyjnym. Wielką niewiadomą są ostateczne losy, jakie czekają na wypożyczonego golkipera. Może podążyć śladami najstarszych zawodników i pozostać w pamięci emocjonalnych miłośników calcio albo dołączyć do ekscentrycznej ferajny piłkarzy, którzy o Italii mogą dziś wspominać z lekkim grymasem, zadając sobie to jedno pytanie – po co mi to właściwie było?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze