Gdyby dwa miesiące temu ktoś powiedział, że Joe Hart zamieni Manchester City na włoskie Torino, 99% słuchaczy zaczęłoby się dławić ze śmiechu, pozostały jeden procent odparłby, że nie słyszał o tym klubie. W zasadzie dla wszystkich komentujących transfer pierwszego bramkarza reprezentacji Anglii jest dowodem na jeden z najbardziej spektakularnych upadków w historii piłki nożnej. Prawda jest jednak taka, że na tym ruchu Hart może tylko... zyskać.
Jasne, co innego pracować z Guardiolą i grać dla jednego z najbogatszych klubów świata, a co innego trenować pod okiem Sinisy Mihajlovicia, skądinąd przyzwoitego szkoleniowca, i bronić barw włoskiego średniaka, dla którego sukcesem będzie górna część środka tabeli. Warto jednak pochylić się nad plusami całej transakcji, które sprawiają, że wychowanek Shrewsbury Town znów może wskoczyć na najwyższy światowy poziom.
Bramkarski profesjonalizm
Joe Hart to bez wątpienia najlepszy angielski golkiper XXI wieku. Przez ostatnie lata dekady między słupkami wyspiarskiej reprezentacji występowali mniejsi lub więksi partacze. Nawet wspominany z rozrzewnieniem David Seaman miał tendencję do puszczania baboli w najmniej odpowiednim momencie. David James na przykład był szalenie sympatycznym gościem, ale w żadnej innej topowej kadrze nie byłby pewnie nawet trzecim bramkarzem, u Anglików rozegrał zaś aż 53 spotkania. Wymieniać można by w nieskończoność. Wszystko zmienił 29-latek, którego refleks, szybkość i pewność w „klatce” z miejsca zachwyciły kibiców w Wielkiej Brytanii. Mimo że przez lata był tym bezdyskusyjnie najlepszym, z czasem coraz częściej widać było, jakie ma braki.
Angielska szkoła golkiperów nie istnieje, treningi ograniczone są tam do zwyczajnego bronienia strzałów. Nic dziwnego, że Pep Guardiola załamał się, gdy zobaczył, jak wygląda gra nogami Joe Harta.
A braki ma naprawdę spore. Chodzi głównie o wszelkie kwestie związane z bramkarską techniką. Mimo wrodzonego refleksu jest bardzo sztywny, stąd czasem błędy związane z wychodzeniem do piłki (vide Euro 2016, bramka dla Rosji w meczu z Anglią). Angielska szkoła golkiperów nie istnieje, o czym wspominał kiedyś choćby Krzysztof Dowhań, treningi ograniczone są tam do zwyczajnego bronienia strzałów. Nic dziwnego, że Pep Guardiola załamał się, gdy zobaczył, jak wygląda gra nogami jedynki „Obywateli”.
Oczywiście straconego czasu nadrobić się nie da, warto jednak, by Hart zobaczył, jak wygląda szkolenie we Włoszech. Część braków może wyeliminować, liźnie trochę innej szkoły, zwłaszcza że angielski piłkołap poza Wyspami to widok niezwykły. Eksperci zastanawiają się, kiedy doświadczonego już piłkarza ze Shrewsbury wyprzedzi w notowaniach największy obecnie talent bramkarski, czyli Jack Butland. Dla Joe Harta najbliższe miesiące mogą być bardzo przydatnym handicapem w walce z młodszym o sześć lat graczem Stoke City.
Okazja do wykazania się
Przejście do Torino będzie także okazją do przekonania się, ile tak naprawdę znaczy ciężka harówka na boisku. W Manchesterze rzadko kiedy Hart miał okazję do wyłapanie więcej niż kilku strzałów w meczu, w dziewięciu na dziesięć przypadków jego zespół był faworytem starcia z rywalami. W Turynie będzie inaczej, eksperci przewidują, że jeden z najbardziej utytułowanych klubów pierwszej połowy XX wieku we Włoszech znajdzie się bliżej strefy spadkowej niż pucharowej. Innymi słowy, o wiele częściej będziemy mogli usłyszeć, że Joe Hart wybronił swojej ekipie mecz.
Joe Hart to pierwszy angielski bramkarz w Serie A od 1930 roku… pic.twitter.com/JxgR6E7p8e
— Michał (@adieagain) August 31, 2016
Jakość faceta między słupkami wcale nie musi iść w parze z siłą jego klubu. Spójrzmy choćby na krajowe podwórko – mistrzowska Wisła z pierwszej dekady naszego stulecia nigdy nie miała klasowego bramkarza. Edwin van der Sar bronił kiedyś barw Fulham (i to wcale nie na początku ani pod koniec kariery), a Keylorowi Navasowi potrzeba było sporo szczęścia, by w końcu zaczął strzec bramki klubu, na jaki zasługuje.
Finansowo też Anglik nie straci, wszak w ramach wypożyczenia kluby mają obowiązek dogadać się między sobą co do płatności w taki sposób, by zawodnik otrzymywał kwotę dokładnie taką, jaka widnieje na jego oryginalnym kontrakcie. Jeśli kogoś nie przekonuje żaden z argumentów sportowych, to Turyn jest jednak znacznie przyjemniejszym miejscem do życia niż Manchester. Siedzenie na ławce klubu z miasta, w którym wiecznie pada, raczej na psychikę dobrze nie wpływa. Nadchodzące miesiące to prawdziwe „dolce vita” dla wychowanego w deszczu Harta.