Za nami fazy grupowe europejskich pucharów, ale nie ma co ukrywać, że wielkich emocji ta część rozgrywek nam nie przysporzyła. Jest wiele symptomów, które wskazują na to, że obecne formuły Ligi Mistrzów i Ligi Europy się wyczerpały. Jak więc powinny wyglądać te rozgrywki?
Ostatnia kolejka fazy grupowej LM powinna być tą, na którą wszyscy czekają. Sędziowie synchronizują zegarki, by mecze w poszczególnych grupach odbywały się równolegle, kibice z radiem przy uchu nasłuchują wieści z drugiego stadionu, a walka o awans toczy się do ostatniej sekundy doliczonego czasu gry. Zamiast tego mieliśmy serię sparingów przy pełnych trybunach…
Układ zamknięty
Z 16 meczów jedynie pięć jakkolwiek decydowało o awansie do 1/8 finału. Wszystkie spotkania w grupie B, korespondencyjny bój pomiędzy FC Porto a FC Kopenhaga i pojedynek Lyonu z Sevillą. W ostatnich 20 latach jedynie raz zdarzyło się, że ostatnia kolejka była mniej emocjonująca. Co więcej, 12 klubów było pewne awansu już po pięciu spotkaniach, a siedem z nich po czterech.
Właściwie do minimum został ograniczony element zaskoczenia. Z 16 klubów, którym prognozowano awans przed rozpoczęciem fazy grupowej, aż 15 będzie grać na wiosnę w Lidze Mistrzów. Wyłamał się jedynie Tottenham. Anglicy mieli zająć miejsce przed AS Monaco, a koniec końców wylądowali na trzecim miejscu w grupie E. Czołówka europejska zbudowała mur, który jest nie do przebicia dla słabszych drużyn. Taki trend nie jest jednak nowością. Od pięciu lat możni skutecznie zabijają marzenia reszty stawki o osiągnięciu czegokolwiek w LM. Ale tak jak zwykle mogliśmy liczyć na dwa–trzy czarne konie fazy grupowej, które były światełkiem w tunelu, tak w tej edycji można było jedynie o tym pomarzyć. Bo, umówmy się, wygryzienie Tottenhamu przez Monaco wielką niespodzianką nie było.
Prognoza uczestników 1/8 finału LM przed rozpoczęciem fazy grupowej. (źródło: gracenote)
Pod koniec września ubolewaliśmy na tym, że w ćwierćfinale elitarnych rozgrywek brakuje zespołów z krajów z miejsc 7.–12. w rankingu UEFA. No to mamy za swoje. W 1/8 finału będą jedynie kluby z sześciu największych lig Europy. Cztery z Hiszpanii, po trzy z Niemiec, Anglii i po dwa z Włoch, Portugalii i Francji, czyli wszystko zgodnie z od lat znaną hierarchią. Przedstawiciele innych krajów nawet nie otarli się o wyjście ze swoich grup.
Outsiderzy coraz lepsi
Potwierdzeniem tezy, że w pucharach oglądamy Europę dwóch prędkości, są wyniki drużyn promowanych przez reformę Platiniego. O tym, czy pomysł byłego prezydenta UEFA był udany, pisaliśmy zresztą wcześniej.
Utarło się, że buforem pomiędzy możnymi a outsiderami z Europy Środkowo-Wschodniej są kluby z miejsc 7.–12. w rankingu UEFA. Drużyny pokroju PSV, Ajaxu, FC Basel czy Anderlechtu, które potrafiły odgryźć się największym, a przy tym bezlitośnie lały maluczkich. W tym sezonie jednak tego nie oglądaliśmy. Z tych, którzy awansowali do fazy grupowej LM dzięki reformie Platiniego, jedynie Dinamo Zagrzeb zagrało zgodnie z oczekiwaniami (0 pkt; bramki: 0:15). Legia, Ludogorec i FC Kopenhaga łącznie zdobyły 16 oczek i zagrają w Lidze Europy. W tym samym czasie mistrzowie Szwajcarii, Holandii, Belgii i Rosji skompromitowali się, zgarniając razem… siedem punktów.
Legia, Ludogorec i FC Kopenhaga łącznie zdobyły 16 oczek i zagrają w Lidze Europy. W tym samym czasie mistrzowie Szwajcarii, Holandii, Belgii i Rosji skompromitowali się, zdobywając razem… siedem punktów.
Przed rozpoczęciem fazy grupowej Legii, Ludogorcowi i Kopenhadze wróżono brutalne „eurowpierdole”. Okazało się, że choć różnica między mistrzem Bułgarii, Polski i Danii a największymi jest ogromna, to z drużynami pokroju Club Brugge, Sporting czy FC Basel walczą jak równy z równym. Dlaczego więc to tamci mieliby być w jakikolwiek sposób promowani? W końcu sportowo stoją na tym samym poziomie.
Liga Nudy Europy
O Lidze Europy nie będziemy się rozpisywać. Rozgrywki drugiego sortu już dawno wychodzą poza wszelkie ramy logiki. Pojedynki topowych klubów z absolutnymi outsiderami kończą się różnie, jak gdyby o wyniku decydował rzut monetą. Dlatego oglądamy kompromitacje włoskich i angielskich klubów przegrywających z drużynami z izraelskich pustyń. Z drugiej strony są Szachtar i Schalke, które grając na 80%, zdobyły łącznie 33 punkty, a pomiędzy nimi Manchester United i Villareal, którym dwa mecze na wyższych obrotach pozwoliły na spokojne wyjście z grupy.
Wynika to zbyt dużej liczby drużyn w fazie grupowej Ligi Europy. Najwięksi w Europie muszą mierzyć się ze średniakami ligi azerskiej czy szwajcarskim drugoligowcem. Kadra Manchesteru United wyceniana jest na 550 mln euro, a po drugiej stronie rzeki widzimy Dundalk (wartość kadry: 1,25 mln euro), który kilka miesięcy temu zmienił status na… status profesjonalnego klubu. Takich dysproporcji nie ma nawet w Lidze Mistrzów.
Kadry zespołów w LE (grafika: transfermarkt.de)
Jak powinny wyglądać idealne rozgrywki?
Wszystko zmierza ku utworzeniu Superligi, ale odrzućmy na chwilę ten w pełni komercyjny projekt. Jak powinny wyglądać rozgrywki Ligi Mistrzów i Ligi Europy, by już na poziomie fazy grupowej było się czym emocjonować? Puśćmy wodzę fantazji.
Faza grupowa LM powinna zostać zmniejsza do 24 zespołów. Z urzędu grałoby w niej 20 drużyn (po cztery z Hiszpanii, Niemiec, Włoch, Anglii i po dwie z Portugalii i Francji). Resztę miejsce rozdzielilibyśmy pomiędzy mistrzów Turcji, Rosji czy Ukrainy i trzecie miejsca z Portugalii i Francji. Nie odrzucamy jednak pomysłu wcześniejszych eliminacji. Co dalej? 1/8 finału, ale osiem drużyn, które odpadły w fazie grupowej, kończyłoby występy w europejskich pucharach.
Jeśli chodzi o LE, to rozwiązaniem idealnym byłoby zmniejszenie liczby drużyn do 32 i poświęceniem rozgrywek dla krajów z miejsc 7.–20. w rankingu UEFA. Najwięksi nie raz udowodnili, że puchar „pocieszenia” obchodzi ich tyle co zeszłoroczny śnieg. Natomiast zdobywcy krajowych pucharów z miejsc 1.–6. powinni się znaleźć w nowej fazie grupowej LE. Wyobraźmy więc sobie grupę z Legią, FC Basel, Spartą Praga i Ajaxem Amsterdam. Gra o awans toczyłaby się pewnie do ostatniej kolejki. Takie rozgrywki, choć mniej medialne od Ligi Mistrzów, mogłyby sporo zyskać. Lokalne pojedynki pomiędzy Dynamem Kijów a Legią albo PSV a Anderlechtem przyciągnęłyby kibiców na stadion. Z naszej perspektywy byłoby to również dużo bardziej rozwijające niż bolesne przekonywanie się, czy Real/Borussia/dowolny klub z TOP5 lig Europy jest od nas lepszy o trzy czy cztery klasy.
Wyżej opisane statystki to nie bicie na alarm, to walenie młotem pneumatycznym w puste głowy dygnitarzy UEFA. Jeśli nie zreformują europejskich pucharów, o popularnych „piłkarskich środach i czwartkach” będziemy mówili dopiero na wiosnę.