Jagiellonia chce być europejska, ale jeszcze nie teraz


Mistrz Polski przegrał 0:1 z Bodo/Glimt

7 sierpnia 2024 Jagiellonia chce być europejska, ale jeszcze nie teraz
Michał Kość / PressFocus

Jagiellonia Białystok zaczęła bardzo dobrze eliminacje do Ligi Mistrzów. Po pewnym wyeliminowaniu mistrza Litwy na „Dumę Podlasia” czekali mistrzowie Norwegii. FK Bodo/Glimt to rywal, który ma znacznie większe doświadczenie międzynarodowe. Ale mistrzowie Polski nie wyglądali słabiej na tle bardziej doświadczonego rywala. Za ładną grę punktów się nie przyznaje, a jeden błąd zdecydował o losach pierwszego spotkania i porażce 0:1.


Udostępnij na Udostępnij na

Kiedy Jagiellonia Białystok zostawała mistrzem Polski, niektórym kibicom zaczęło pojawiać się w głowach pytanie: czy taki mistrz Polski poradzi sobie w eliminacjach do Ligi Mistrzów? Zawsze mieliśmy obawy o to, że niespodziewany triumfator PKO Ekstraklasy nie poradzi sobie w Europie. „Jaga” już w pierwszym dwumeczu pokazała się z dobrej strony, ale dopiero teraz miała udowodnić swoją jakość wszelkim niedowiarkom.

Pierwszy pojedynek z Bodo/Glimt zakończył się porażką 0:1. Rywal obyty na europejskich salonach cierpliwie dążył do zdobycia tego jedynego gola. Ten spokój i wyrachowanie przyniosły jedyną bramkę w tym spotkaniu. To dobra zaliczka dla mistrza Norwegii przed rewanżem u siebie i dobry moment na przełamanie „polskiej klątwy”. Pechowy gol samobójczy zdecydował o losach pierwszego meczu.

Niewidoczny Jesus Imaz

Hiszpan jest liderem mistrza Polski. Swoją klasę już udowodnił w poprzedniej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów, a także dobrze wszedł w nowy sezon PKO Ekstraklasy. Norwegowie wiedzieli, że będzie on jednym z kluczowych elementów polskiej drużyny i starali się dobrze kryć hiszpańskiego piłkarza. Przez większość meczu to im się udawało. Jesus Imaz nie był sobą w pierwszym starciu z Bodo/Glimt.

To nie był ten sam piłkarz ze starcia z Litwinami. Przede wszystkim brakowało mu dokładności. Nie wynikało to nawet z ostrego pilnowania przez rywali, a chyba z lekkiej nerwowości. Hiszpan za często stopował akcje Jagiellonii przez drobne błędy w przyjęciu. Brakowało mu też więcej przeszywających podań. Nie chciał on zbytnio ryzykować w okolicach pola karnego, częściej szukał prostszych rozwiązań.

33-latek nadal jest opcją kluczową w atakach Jagiellonii, ale chyba nikt nie może go dobrze ocenić po meczu z Norwegami. Od Imaza wymagamy znacznie więcej i on będzie miał co udowodnić w rewanżu. Przede wszystkim chcielibyśmy zobaczyć tego bardziej przebojowego Hiszpana, a nie takiego popełniającego błędy w przyjęciu piłki i bojącego się grać na nieco większym ryzyku. To na pewno jedna z postaci, która najbardziej rozczarowała w pierwszym spotkaniu.

Dominik Marczuk udowadnia potencjał

Na drugim biegunie w spotkaniu z Bodo/Glimt był Dominik Marczuk. Młody skrzydłowy Jagiellonii pokazał się naprawdę przyzwoicie w starciu z bardziej doświadczonymi rywalami. Oczywiście polski zawodnik nie unikał błędów, bo zdarzały mu się błędne wybory lub złe przyjęcia piłki. Ale bez wątpienia to on na prawym boku był jednym z motorów napędowych mistrza Polski.

Przede wszystkim Marczuk nie bał się akcji jeden na jeden, a nawet jak wcześniej mu nie wyszła jakaś akcja, to nie zrażał się i za chwilę ponownie starał się wchodzić w pojedynki z rywalami. Dobrze też funkcjonował jego przerzut i posłał kilka groźnych piłek na przeciwległą stronę do aktywnego w pierwszej połowie Kristoffera Hansena. Młody Polak imponował dynamiką i odwagą w ofensywie. W obronie dobrze wspomagał Michala Sacka, ale nie był to na pewno perfekcyjny mecz w jego wykonaniu.

Niestety między innymi po jego błędzie poszła akcja bramkowa dla Bodo/Glimt. Wysoko ustawiony Marczuk i Sacek nie zdążyli wrócić z asekuracją do obrony, która musiała starać się łatać dziury. Ostatecznie po pechowym golu samobójczym białostoczanie zmuszeni byli do próby odrobienia strat. Kiedy rywal bardziej skupił się na bronieniu dostępu do swojej bramki i na kontrach, to już trudniej było błyszczeć Marczukowi z przodu. W drugiej połowie w ofensywie zgasł, ale – nie licząc błędu przy straconej bramce – wyglądał lepiej w obronie. Warto tutaj przypomnieć o jego kapitalnym powrocie w końcówce meczu, który zapobiegł stracie drugiego gola przez mistrzów Polski.

Jagiellonia nieco lepiej w defensywie, niż w ataku

Wracając do samego spotkania, to Jagiellonia musiała przetrwać początek meczu. Od 1. minuty ot Bodo/Glimt było aktywniejsze, operowało piłką bliżej pola karnego mistrzów Polski. Jednak tutaj należy pochwalić defensywę „Dumy Podlasia”, która wypadła niemal doskonale na tle bardziej doświadczonego rywala. Oczywiście i w tej formacji nie brakowało błędów, ale wszystko było naprawiane przez obrońców dobrze wspieranych przez Tarasa Romanczuka.

Norwedzy mieli kilka uderzeń z dystansu, ale żadne z nich nie zagroziło bramce strzeżonej przez Sławomira Abramowicza. Bodo/Glimt imponowało większym spokojem i kombinacjami w ataku, co poskutkowało jedną skuteczną akcją w 58. minucie meczu. Niestety wykończoną przez Adriana Diegueza, który zdobył bramkę samobójczą. Bardzo pechowy gol sprawia, że musimy obniżyć ogólną ocenę defensywy, która tego wieczora sprawdzała się naprawdę dobrze.

Z drugiej strony zabrakło białostoczanom większego spokoju w ataku. Przez to wiele wypadów Jagiellonii kończyło się na własnych błędach, najczęściej na niedokładnych podaniach w teoretycznie prostych sytuacjach. Dlatego na pierwszą dobrą akcję, zakończoną groźnym strzałem, czekaliśmy do niemal 30. minuty spotkania. Jagiellonia miała swoje momenty, ale – podobnie jak Norwegom – brakowało skuteczności w ostatniej fazie ataków. W zasadzie właśnie ten strzał z końca drugiego kwadransa gry był najgroźniejszą akcją stworzoną przez mistrzów Polski. To zdecydowanie za mało na zwycięstwo…

Jagiellonia dopiero łapie doświadczenie w Europie

Na koniec pozostaje nam nieco stanąć w obronie mistrza Polski. Jagiellonia Białystok wróciła po sześciu latach do gry w eliminacjach do europejskich pucharów. Swoje najważniejsze zadanie wykonała w momencie wyeliminowania FK Panevėžys, bo wtedy „Duma Podlasia” zapewniła sobie grę w fazie grupowej Ligi Konferencji (co najmniej). Teraz trafiła na rywala, który łapał doświadczenie gry z najlepszymi w Europie od paru lat. Oczywiście dla Norwegów polskie ekipy były niewygodnymi rywalami, ale nie tym razem. Przynajmniej w pierwszym spotkaniu to Bodo/Glimt było górą.

Jagiellonia Białystok dobrze weszła w eliminacje do Ligi Mistrzów, a także wygląda od początku sezonu dobrze w rodzimych rozgrywkach. Adrian Siemieniec i jego podopieczni dopiero uczą się gry w Europie. Dają już dużo pozytywnych sygnałów, ale ten zespół potrzebuje jeszcze czasu. Nie możemy napisać, że już teraz jest koniec dwumeczu. Strata jednej bramki to jeszcze nie dramat, a ciągle jest wiara w zespole ze stolicy województwa podlaskiego.

W najbliższej kolejce ligowej Jagiellonia Białystok nie zagra ze względu na rewanż z Bodo/Glimt. Adrian Siemieniec dostaje czas na to, aby przygotować zespół do rewanżu. Przez długi czas „Jaga” była w stanie nawiązać walkę z Norwegami. Liczymy na to, że w drugim spotkaniu będzie ona wyglądać w ataku znacznie lepiej. Bez większego luzu z przodu nie uda się wyeliminować norweskiego zespołu i zagrać w ostatniej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów. I być może warto przeanalizować wybory do pierwszego składu lub spróbować zaryzykować i zagrać bardziej ofensywnie.

Mistrzowie Polski nie byli faworytem tego dwumeczu, ale wciąż wszystko mają w swoich nogach. Jednobramkowa strata to jeszcze nie dramat, ale w Norwegii musimy zobaczyć inną grę w ofensywie. Adrian Siemieniec będzie miał co analizować po pierwszym spotkaniu i musi znaleźć sposób na wygranie spotkania na niełatwym terenie. Inaczej Jagiellonia będzie musiała przełożyć marzenia o Champions League na inne czasy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze