W ostatnim czasie zrobiła się moda na sprowadzanie Polaków do Serie A. Ten sezon obrazuje nam jaką siłę przebicia mają wszyscy nasi zawodnicy. Jedni potrafią zachwycać, jak Kamil Glik, który mimo ostatniego kryzysu jest doceniany w Torino. Zdarzają się również tacy, jak Tomasz Kupisz, którzy ani razu nie potrafili wejść na plac gry.
Przez wiele lat Serie A była obca dla polskich piłkarzy poza małymi wyjątkami. Nasi zawodnicy wybierali ligę holenderską, niemiecką, francuską, gdyż tam mieli większą siłę wybicia. We Włoszech byłoby im trudno, bo kilka drużyn biło się o mistrzostwo kraju, a drużyny z Półwyspu Apenińskiego wiele znaczyły w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Po sukcesie „Squadra Azzurra” w 2006 roku poziom piłkarski we Włoszech zaczął spadać. Kluby miały coraz większe problemy finansowe i musiały zacząć oszczędzać. Jakby tego było mało, wybuchła słynna afera Calciopoli, która nadawała złego kolorytu Serie A. Nic dziwnego, że później liga niemiecka przerosła w rankingu włoską ligę. Piłkarze zaczęli być coraz drożsi, a zespoły, żeby utrzymać się w najwyższej klasie rozgrywkowej, postanowiły sprowadzać zawodników z innych krajów za mniejsze pieniądze. Skauci najpierw skupili się na Serbach, Chorwatach, Słoweńcach, Rumunach, Słowakach, Czechach, by później zacząć obserwować polski rynek. Dość szybko kilku naszych rodaków zdecydowało się zmienić otoczenie.
Dużo osób dość krytycznie wypowiadało się na temat przenosin do Włoch naszych zawodników, twierdząc, że włoska piłka cofa się w rozwoju, a stadiony zaczynają się sypać. Ponadto w ostatnich latach kilku naszych rodaków wyjechało z tego kraju z podkulonym ogonem, bo nie mogli sobie poradzić z panującymi tam realiami piłkarskimi. Wielokrotnie ostrzegano zawodników, żeby nie popełniali takiego samego błędu jak Kamil Kosowski i Radosław Matusiak. Ten pierwszy był zmęczony ciągłymi przeprowadzkami po Europie, a drugiemu zabrakło pokory, bo myślał, że jest lepszy od Edinsona Cavaniego, który w oczach ówczesnego trenera Palermo – Francesco Guidolina, był wyraźnie lepszy od Polaka. Również nie poradził sobie Błażej Augustyn, który przez dłuższy czas nie znalazł sobie miejsca w Catanii. Trochę się w tym klubie zasiedział, będąc na wypożyczeniu, większej furory nie zrobił.
Interes w pozyskiwaniu polskich piłkarzy jest bardzo opłacalny dla klubów z Półwyspu Apenińskiego, bo graczy z T-Mobile Ekstraklasy można kupić za małe pieniądze i w przypadku nietrafionego transferu strata nie będzie zbyt duża. Jeżeli jednak błysną formą, to można wówczas sprzedać ich za bardzo duże pieniądze. Dla młodych zawodników występowanie z doświadczonymi graczami jest możliwością poprawienia swoich umiejętności. Natomiast z drugiej strony o wiele trudniej jest wywalczyć sobie miejsce w podstawowym składzie. Dobrym przykładem jest Łukasz Skorupski. Występując w Górniku Zabrze, wzbudzał zainteresowanie zagranicznych drużyn. Życzliwi doradzali mu, aby nie przenosił się od razu do wielkiego klubu, tylko poczekał z transferem lub przeniósł się do grupy, w której będzie grał i regularnie się rozwijał. Skorupski nie posłuchał i podpisał kontrakt z Romą. Ma okazję trenować z Tottim, Osvaldo, Gervinho, lecz nic poza tym. O miejscu w pierwszym składzie nie ma co marzyć, bo na chwilę obecną nie ma najmniejszych szans, aby wygryźć ze składu Morgana De Sanctisa, który w pierwszych fragmentach sezonu był najlepszym bramkarzem we Włoszech. Nawet gdyby były gracz Napoli był kontuzjowany, to za niego momentalnie wskoczyłby doświadczony Rumun – Bogdan Lobont, a Skorupski byłby odstawiony na bok. Trudno jest się młodemu gniewnemu golkiperowi pogodzić się z taką sytuacją. Musi on sobie zdawać sprawę, że szybko się nie przebije. Najlepszym rozwiązaniem byłoby poszukanie mniejszego klubu albo pójście na wypożyczenie, choć to może nie gwarantować osiągnięcia zamierzonego celu, czego doświadczył Wojciech Pawłowski. Również on zmagał się dużą konkurencją w bramce Udinese, a będąc na wypożyczeniu w Latinie, regularnie oglądał grę kolegów z ławki rezerwowych. Pozostało mu tylko z podkulonym ogonem powrócić do kraju.
Nie ma co się dziwić, że nasi młodzi bramkarze nie mogą sobie poradzić w Serie A. We Włoszech stawia się raczej na doświadczonych bramkarzy lub młodych rodaków, dlatego golkiperzy z zagranicy mają wyraźnie pod górkę. Najmłodszym obcokrajowcem jest 24-letni Neto z Fiorentiny. Reszta albo musi się godzić z rolą rezerwowego, albo zdobyła bardzo duże doświadczenie, żeby sobie poradzić. Jeszcze niedawno można było się zachwycać Arturem Borucem, który zatrzymał będący w gazie Milan na San Siro. Jednak trzeba zwrócić uwagę, że Boruc poradził sobie tylko dlatego, że miał mocny charakter i obycie w zagranicznych warunkach. Musiał stoczyć rywalizację z Sebastianem Freyem, którego udało się wygonić najpierw z pierwszego składu, a później z drużyny. Nie ma co ukrywać, że przyczyniła się do tego kontuzja Francuza, która wyeliminowała go na jakiś czas z gry. Kiedy już powrócił, nie miał on szans wygryźć byłego bramkarza Celticu Glasgow i musiał poszukać sobie innego otoczenia.
Najlepszym Polakiem w Serie A jest niewątpliwie Kamil Glik, który prezentuje równą formę, choć przechodził trudne momenty, gdy stracił opaskę kapitańską i przesiedział parę spotkań na ławce rezerwowych. Warto zwrócić uwagę, że zrobił on wielki postęp. Pamiętam, jak wielu dziennikarzy skreślało go w momencie, kiedy przeniósł się do Palermo. Transfer do sycylijskiej drużyny nie był zrozumiały, bo od początku było wiadomo, że to jest zbyt duży rozmiar kapelusza dla Glika. Wypożyczenie do Bari również było oceniane jako śmieszne, gdyż ta drużyna nie miała większych szans na utrzymanie się we włoskiej ekstraklasie. Po zakończonym sezonie 2010/2011 myślałem, że Kamil nam zgaśnie i będzie tylko gorzej. Jednak jego menedżer zrozumiał, że Polak głową muru nie przebije i znalazł mu idealny klub. Już w pierwszych meczach dla Torino zrobił spore wrażenie na kibicach i działaczach klubu. Lokalne media widziały w nim solidnego defensora, który może być mocnym punktem drużyny. Działacze zespołu ze Stadio Olimpico di Torino szybko przekonali się do kunsztu gracza pochodzącego z Gliwic i po rocznym wypożyczeniu postanowili go wykupić. Jeżeli Glik będzie tak się rozwijał, to z pewnością zrobi większą karierę we Włoszech niż Marek Koźmiński, którego sympatycy Calcio pamiętają z występów w Udinese oraz Brescii.
Zadowolony ze swojej postawy może być także Paweł Wszołek, który w zeszłym roku przeżył piłkarski dramat, będąc w Polonii Warszawa, gdzie miał miejsce spory kabaret za sprawą Ireneusza Króla, który ze stołecznej drużyny uczynił sobie zabawkę. Dość szybko wkomponował się do drużyny Sampdorii i dostawał szansę od Delio Rossiego, który jest uznawany za wspaniałego nauczyciela u młodych zawodników, dlatego Wszołek trafił idealnie. Pokazywał się z dobrej strony na treningach, by później dostać szansę gry w podstawowym składzie. Co prawda ostatnio gra o wiele mniej niż wcześniej, wchodząc tylko z ławki rezerwowych, ale i tak może być zadowolony ze swojej postawy, biorąc pod uwagę jego niewielkie doświadczenie.
Bohaterem ostatniego weekendu był Rafał Wolski. Przez dłuższy czas był pomijany przez trenera Vincenzo Montellę. W spotkaniu przeciwko Atalancie pokazał, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa, zdobywając swojego pierwszego gola na włoskiej ziemi. Popisał się świetnym rajdem, a także kunsztem, ponieważ w polu karnym zmylił kilku rywali i efektownie umieścił piłkę w bramce. Media namaściły Wolskiego jako drugiego Roberto Baggio, który był niegdyś ulubieńcem kibiców ze Stadio Artemio Franchi. Wielu sobie nie zdaje sprawę, jaką musiał przejść on trudność, aby zacząć być doceniany przez trenera Violi. Warto przypomnieć, że zanim przybył do Florencji, zmagał się z poważną kontuzją, która wykluczyła go z gry przez kilka miesięcy. Musiał nadrabiać spore zaległości pod względem fizycznym. Mimo tego, że nie grał regularnie, to nie mógł narzekać na brak zainteresowania ze strony innych klubów. O względy Polaka mocno ubiegała Sampdoria, ale Vincenzo Montella stwierdził, że warto dać mu szansę, bo zrobił on duży postęp. Pokazał, że potrafi, lecz jedno trafienie nie wystarczy, aby przebojem wbić się do drużyny. Trudno na chwilę obecną stwierdzić, jak będzie wyglądała jego sytuacja, bo może wchodzić coraz częściej z ławki, ale też istnieje możliwość, że jego sytuacja nie ulegnie zmianie.
Martwić może sytuacja Piotra Zielińskiego. Wiosną ubiegłego roku pokazał się z dobrej strony, a jego występy docenił Waldemar Fornalik, który powoływał niejednokrotnie piłkarza Udinese Calcio na zgrupowania reprezentacji Polski. W tym sezonie jednak Francisco Guidolin nie tak często wystawia go w podstawowym zestawieniu. Zresztą na chwilę obecną nie ma szansy na to, żeby grał. Osobiście uważam go za dobrego piłkarza, który może zagrać w wielkim włoskim klubie, ale nie ma co się oszukiwać, na dzień dzisiejszy nie jest w stanie wygrać rywalizacji z Hasanem Yebdą, Alanem czy Gabrielem Silvą. Tym bardziej że szkoleniowiec tasuje ustawieniem, nie biorąc pod uwagę Zielińskiego. Przyszedł czas na to, żeby zmienić klub na taki, w którym będzie można regularnie grać i stanowić o sile zespołu. Z tym nie powinien mieć problemu, bo ma sporo atutów, które przemawiają za nim. Jego szybkość, finezja, drybling, kreowanie gry pozwalają na funkcjonowanie w różnych rolach na boisku.
Nie za wesoło jest także u Bartosza Salomona, który miał pokazać Milanowi, że zbyt łatwo go oddał, ale sytuacja niewiele się poprawiła. Tak naprawdę nie wiem, jak mam tego chłopaka oceniać w kontekście jego umiejętności. Kiedy występował w Brescii, wszyscy wypowiadali się o nim jak o wielkim talencie z Wielkopolski, który będzie błyszczał w najwyższej klasie rozgrywkowej. Sami widzimy, że nie może on sobie poradzić z nowymi warunkami, z jakimito musi się zmierzyć. Nie wróży dobrze jemu ani reprezentacji Polski, bo chcielibyśmy, aby zawodnik ten był regularnie powoływany. Przede wszystkim musi się nauczyć pokory, bo kiedy podpisał kontrakt z Milanem, zbyt mocno odleciał. Niejednokrotnie podkreślał, że już niebawem będzie najlepszym obrońcą świata, a jak na razie się na to nie zanosi. Trener Sampdorii ma naprawdę solidną kadrę, z którą spokojnie się utrzyma w Serie A. Problem Salamona polega na tym, że Sinisha Mihajlović, podobnie jak jego poprzednik Delio Rosi, stawia na zupełnie innych obrońców. Każdy z obu wymienionych trenerów mocno ufał Daniele Gastadello oraz Shkrodanowi Mustafiemu i to oni najczęściej grali jako środkowi obrońcy. Jako młody chłopak, występując jeszcze w Lechu Poznań i w początkach Brescii, grał jako defensywny pomocnik. Tutaj też mógłby być kłopot, aby się załapać, bo pamiętajmy, że do dyspozycji sternika Sampdorii jest Angelo Palombo, Roberto Soriano oraz Nenad Krsticić. Widać wyraźnie, że Salamon trafił do złej drużyny, gdzie nie ma perspektyw. Podobnie jak Zieliński powinien się zastanowić nad swoją przyszłością i podjąć rozważną decyzję. Najlepsze byłoby odejście do drużyny, która mogłaby mu zaoferować wiele przy jego piłkarskich walorach. Idealnie pasowałby do takiej Bolonii, która ma problem z solidnym stoperem, gdyż ostatnio mają dużo trudności w defensywie, a walka o utrzymanie będzie najprawdopodobniej toczyła się do samego końca.
Zastanawiałem się, co kierowało Tomaszem Kupiszem, kiedy podpisywał kontrakt z Chievo Werona. Od początku wszystko wskazywało na wyraźne niepowodzenie. Co prawda w Jagiellonii był wyróżniającą się postacią, ale nie jest to zawodnik na miarę lepszej ligi niż holenderska. Tym bardziej że w Chievo zawsze był duży ścisk na pozycji pomocnika i tylko seria kontuzji jego kolegów mogła spowodować, że Kupisz będzie grał regularnie. Zgodnie z przewidywaniami Polak nie będzie wspominał pobytu w Weronie najlepiej, oprócz zwiedzania miasta Romea i Julii. Na wycieczkę można udać się z partnerką za prywatne pieniądze, bo tak stracił tylko czas i siły.