Poprzedni tydzień dla jednego z klubów Premiership był wyjątkowy. Londyn grzmiał w radosnym huku. To strzelali „Kanonierzy”.
Mecz rozgrywany w ramach 15. kolejki tym razem był dodatkiem do głównego dania, a nie jak co dwa tygodnie najważniejszym wydarzeniem na Emirates Stadium. Dlatego piłkarze z Liverpoolu mogli czuć się troszkę zaszczyceni, gdy wchodzili na murawę w asyście wielkich piłkarzy Arsenalu. Klub z Emirates Stadium obchodził 125-lecie powstania. Będąc ściślejszym, to feta powinna odbyć się w niedzielę, zatem dzień później, ponieważ to 11, a nie 10 grudnia 1886 roku grupka robotników pracujących w królewskich zakładach zbrojnych rozegrała pierwszy oficjalny mecz w historii Arsenalu Londyn.
Porównując zaszczyt, jaki spotkał londyński klub w poprzedni weekend, trzeba nadmienić, że wśród angielskich klubów obecnie grających w najwyższej klasie rozgrywkowej, to Arsenal jest klubem dość młodym. Aż 13 drużyn zostało sformowanych przed 1886 rokiem! Najstarszą ekipą jest drużyna Stoke City, która liczy już 148 lat. Najmłodsze Wigan powstało aż siedem dekad później!
Z okazji urodzin władze „Kanonierów” upamiętniły trzy bardzo wybitne i ważne dla klubu postacie. Na placu przed stadionem na Ashburton Grove stanęły trzy pomniki. Najbardziej elegancki należy do Herberta Chapmana. Rewolucyjny trener, który prowadził Arsenal w latach 30. XX wieku, osiągnął pierwsze sukcesy i zadomowił klub w wyższej strefie ekstraklasy. Zmarł niespodziewanie podczas świąt, gdyby nie choroba, z pewnością poprowadziłby londyńczyków do dalszych sukcesów.
W geście zwycięstwa ręce wyciąga Tony Adams. Legendarny kapitan Arsenalu, który przez całą piłkarską karierę nie przywdział innego trykotu niż czerwono-biały, symbolizuje wybitną lojalność, waleczny charakter czy całkowite oddanie. Obrońca nie tylko wygrywał na boisku. W życiu prywatnym nie dał się pokonać hazardowi czy nałogowi alkoholowemu. Jedyny mankament Adamsa to fakt, że nie mógł przybyć na tę wielką uroczystość, tak samo jak nie pojawił się na finale Ligi Mistrzów w 2006 roku.
Jedyny obecny piłkarz, który szczerze nie krył wzruszenia z powodu uhonorowania go w ten sposób, to Thierry Henry. Figura supersnajpera sunie kolanami w radości po kolejnym trafieniu. Francuz obecnie trenuje z byłymi kolegami, dosyć często pojawia się na Emirates w roli gościa honorowego. Dla londyńskiego klubu Henry strzelił 174 gole w 254 występach. Dzięki tym statystykom stał się najbardziej bramkostrzelnym „Kanonierem” w 125-letniej historii.
Przytoczone wyżej zdarzenia są łatwe do zweryfikowania. Gorzej jest z wydarzeniami, które miały miejsce półtora stulecia temu. Pewnego razu dosyć przypadkowo trafiłem na pewny artykuł, który podaje pod wątpliwość rozegranie pierwszego historycznego meczu wtedy jeszcze „Dial Square”.
Wysoka wygrana 6:0 z ekipą Eastern Wanderers jest powielana w dosłownie każdym opracowaniu traktującym o powstaniu klubu z północnego Londynu. Dziennikarz przywołuje historyczną topografię dzielnicy Woolwich oraz Isle of Dogs, czyli miejsc zawiązania się klubu i rozegrania pierwszej gry. Pierwszym argumentem jest fakt, że oba tereny dzieliła Tamiza, przez którą przeprawa była niesamowicie trudna. Droga na pieszo wynosiła wtedy około 12 mil, co w przeliczeniu daje prawie 20 kilometrów. Jeżeli rywalizacja odbyła się na boisku w dzielnicy doków, to piłkarze co rusz musieli wyławiać piłkę z wody.
Jedyna osoba, która wspomina (i to w relacji ustnej) o rywalizacji obu klubów, pojawia się po raz pierwszy i ostatni. Jakby stworzona tylko na tę potrzebę. Również o przeciwniku robotników z Woolwich nie wiemy zbyt dużo. Drużyna nie ma przypisanego boiska, swojego terenu, bazy.
Wysoki wynik wskazywałby na składną grę, a drużyna powołana do życia ledwo przed wyjazdem na mecz nie przebywała ze sobą zbyt długo, nie mówiąc już o treningach czy ich namiastce.
Ostatnim argumentem przytaczanym przez dziennikarza jest pora dnia, o której po raz pierwszy kopnięto futbolówkę. W sobotę robotnicy pracowali do godziny 13:00. Wliczając czas potrzebny na przebycie 20-kilometrowej drogi, zorganizowanie się, posilenie, zostaje zbyt mało czasu na rozegranie meczu. Już o godzinie 16:00 w grudniu zapada zmrok.
Cała historia ma dla mnie wymiar odrobinę boski przez pewną analogię. Patrząc na przytoczone tezy dziennikarza, trudno odmówić logiki i sensu jego argumentom. Niemniej będziemy wierzyć wersji powtarzanej znacznie częściej, ale w ramach ciekawostki warto poznać odmienne zdanie. Nawet jak bardzo wyssane z palca by było. To nie jest.