Iker, Diego, Keylor – i tak źle, i tak niedobrze


9 sierpnia 2014 Iker, Diego, Keylor – i tak źle, i tak niedobrze

Na początek pozwólcie, że coś Wam opowiem. Mam takiego jednego dobrego kumpla, z którym przez wiele lat graliśmy razem w piłkę, oglądaliśmy setki meczów i – jakżeby inaczej – wypiliśmy hektolitry różnego rodzaju płynów. Kumpel ten ma siostrę, z którą chodziłem niegdyś do szkoły. Coś tam – wiadomo – iskrzyło, ale teoretycznie nic wielkiego się nie działo. Byłem w ich domu częstym gościem, podobnie jak oni w moim.


Udostępnij na Udostępnij na

Co weekend zasiadaliśmy przed telewizorem i połykaliśmy kolejne mecze. Prawie dwa lata temu kumpel zdecydował się ze swoją drugą połówką wyjechać do Anglii do pracy. On wyjechał, ja jednak zostałem. Zostałem rzecz jasna w jego domu i tak to się wszystko zaczęło. Za niespełna rok nie będzie to już tylko dobry kumpel, ale przede wszystkim szwagier. Tak na marginesie – nie rozumiem, dlaczego ludzie mówią, że nie powinno się wiązać z siostrą najlepszego kolegi. Przecież to świetna sprawa mieć zajebi***go szwagra! Tak czy owak, za nieco ponad tydzień ów kumpel przyjeżdża na kilka dni do Polski w odwiedziny. Będzie to nasze pierwsze spotkanie twarzą w twarz po tym, jak zaręczyłem się z jego siostrą. Choć wydawać by się mogło, że to błaha sprawa, jakiś lekki… niepokój (?) jest wyczuwalny. W końcu to dość osobliwa sytuacja, że sprawy potoczyły się tak szybko akurat po jego wyjeździe. Pierwsze spotkanie bez wątpienia będzie ciekawe. Ale na tym może zakończę, bo historii tego związku i tak byście nie zrozumieli…

Teraz postarajcie się postawić w mojej sytuacji, pomnożyć to ewentualne zakłopotanie przez jakieś dwadzieścia tysięcy i wyobrazić sobie, jakie napięcie, jakie zakłopotanie musiało panować podczas pierwszego spotkania i pierwszego treningu Ikera Casillasa, Diego Lopeza i Keylora Navasa w Realu Madryt. Od razu jakoś mi lżej na sercu i z utęsknieniem czekam na przylot wspomnianego kolegi, żeby w cztery oczy wymienić zdanie na temat sytuacji bramkarzy w Madrycie. A sytuacja jest… chora. Nie potrafię znaleźć innego określenia. To prawdopodobnie aż za delikatne słowo, bo już w poprzednim sezonie okoliczności były nie do zniesienia. Ciągłe przepychanki prasowe, kłótnie, niezdrowa atmosfera, krytykowanie jednego lub/i drugiego bramkarza. Zamiast skupiać się na świetnych interwencjach jednego i drugiego, ludzie wyszukiwali jedynie pomyłki bramkarzy, żeby mieć swoje niezdrowe argumenty. Śmiało można powiedzieć, że w niektórych momentach w klubie z Bernabeu nie chodziło o dobro drużyny, ale o dobro bramkarza. Publika na stadionie była podzielona mniej więcej po równo. Każdy mecz przy Concha Espina był swoisty plebiscytem na rzecz to Ikera, to Diego. „Ale przecież Iker to legenda, on musi grać”, krzyczeli jedni. „Jego czas już minął, Diego jest pokorny i spokojny, nie robi problemów”, odpowiadali inni. Po sezonie przepychanki przeszły na nowy, wyższy poziom. „Z Ikerem wygraliśmy Puchar Króla i Ligę Mistrzów”, krzyczano. „Nie nasza wina, że Ancelotti delegował Lopeza na ligę”, kontratakowano. Fani zachowywali się (i nadal zachowują) jak najwięksi eksperci, jak prawdziwi trenerzy, których bezczelnie odsunięto od prawa decydowania o tym, kto powinien być bramkarzem numerem jeden. Przecież to takie niesprawiedliwe.

Zgodnie z prasowymi komentarzami powołujących się na źródła bliskie klubowi ludzi, którzy podobno się na hiszpańskiej (madryckiej) piłce znają, przybycie do klubu Keylora Navasa miało załagodzić sytuację, oczyścić atmosferę i przywrócić w Valdebebas sielankowy nastrój. Przez wiele dni mówiono, że Kostarykanin nie przyjdzie do Realu, jeśli wcześniej nie zostanie rozwiązana sytuacja z Diego Lopezem. Zarząd „Królewskich” – w mej skromnej opinii – bezczelnie poinformował swojego bramkarza, że nie ma dla niego miejsca w drużynie w przyszłym sezonie. Po raz kolejny klub naraża się na tęgie bęcki, na podważenie idei señorío, która w Madrycie od zawsze jest tak mocno podkreślana. Niegdyś krytykowano „Królewskich” za niewłaściwe obchodzenie się z legendami klubu, z jego wychowankami. W fatalnych okolicznościach pożegnano się z Vicente del Bosque, który dla klubu zrobił naprawdę wiele. Fani oczekiwali również spektakularnego pożegnania jednego z największych w historii – Raula Gonzaleza. Co dostali? Konferencję prasową tuż po ogłoszeniu jego odejścia i mecz pożegnalny 3 lata później. Teraz historia się powtarza. Nie można rzecz jasna porównywać Lopeza do Del Bosque czy Raula, jednak niesmak pozostaje, bo Hiszpan bardzo szybko zyskał sobie ogromną sympatię. Nic w tym rzecz jasna dziwnego, jeśli przyjrzymy się jego interwencjom, odkąd Jose Mourinho zdecydował się go sprowadzić na Bernabeu. Portugalski trener argumentował postanowienie o powierzeniu Lopezowi roli pierwszego bramkarza tym, że w tamtym momencie była to po prostu jedna słuszna decyzja. Mourinho uważa Casillasa za wielkiego bramkarza, bodaj najlepszego jeśli chodzi o grę na linii, jednak bardziej podobają mu się inne bramkarskie atrybuty, które utożsamia sobą Lopez – wyjścia do piłek, do wrzutek, gra na przedpolu i gra nogami. Brzmi sensownie, prawda? Dlatego próby usunięcia na siłę Diego z Madrytu budzą skrajne emocje. Jak taki zabieg ma oczyścić atmosferę w klubie? Kibice podzielą się już do cna, a przeciwnicy Casillasa w drużynie, których rzekomo nie brakuje, bez wątpienia nie będą zadowoleni z faktu, że to właśnie Iker jest bramkarzem numerem jeden.

W piątek w hiszpańskiej prasie pojawiła się informacja, jakoby Keylor Navas miał poświęcić najbliższy rok na naukę od kapitana „Los Blancos”. W sieci aż zawrzało. Liczba hejtów – tak ogromna w ostatnich tygodniach – zwiększyła się dzisiaj dziesięciokrotnie. „Jak to, to chyba Iker powinien uczyć się od Keylora” – to powszechnie panujące zdanie na portalach społecznościowych. Casillas jest osobą coraz bardziej niepożądaną w madryckim klubie, ale wszystko wskazuje na to, że odejście Diego Lopeza jest już przesądzone. Galisyjczyk ma zmienić barwy jeszcze przed wtorkowym meczem o Superpuchar Europy z Sevillą. Czy to rozwiąże sytuację? Absolutnie nie. Na prezentacji Keylora Navasa dało się słyszeć z trybun gromkie okrzyki: „Keylor i Diego to nasi bramkarze”. Nie, nikt nie uciszał krzyczących, nikt nie gwizdał. Przecież nikt, kto nadal widzi Casillasa jako golkipera numer jeden, nie przyjdzie na prezentację Navasa. Choć w sumie mógłby, bo przecież zawsze fajnie jest sobie pogwizdać.

W czasach, kiedy pojedynki Realu z Barceloną okraszone były walkami na noże, fani jednych bardziej cieszyli się z porażek tych drugich, niż z własnych wygranych. To, co dzieje się obecnie w Madrycie, łudząco przypomina tę sytuację. Wytykanie błędów Casillasowi stało się zjawiskiem powszechnym. Nawet ci, którzy do niedawna jeszcze twardo stali murem za legendą klubu, zaczynają zmieniać zdanie. Atmosferę podgrzewają hiszpańskie dzienniki, które nadal w jakimś stopniu rządzą stołecznym klubem. Casillistą jest bez wątpienia „As”, który całkowicie unika pisania o Lopezie. Na próżno szukać okładki tej gazety z Lopezem w roli głównej. Jego wyczyny spychane są na margines. Plotki na temat jego odejścia tworzone są z szybkością, z jaką działają najnowsze telewizory w technologiach 4D, czy jakie już tam w Samsungu wymyślili. „Marca”, choć w nieco mniejszym stopniu, również nie jest zbyt przychylna Lopezowi. Spowodowane jest to zapewne w pewnym sensie osobą Jose Mourinho, przez którego Diego trafił do Madrytu. Hiszpańscy dziennikarze chcieli usunąć Portugalczyka z Realu, bo nie podobało się im jego zachowanie względem prasy. Przez ostentacyjność, wychodzenie z konferencji prasowych i nieczyste zagrania „The Special One” cierpi teraz widocznie Lopez, który był osobistym transferem Mourinho i jednym z jego pupilków. W tym momencie dochodzimy do… kretowiska.

Iker w powszechnej opinii jego przeciwników jest właśnie nikim innym jak kretem. To dlatego „As” i „Marca” tak bardzo nalegają na jego obecność w drużynie. To Casillas miał wynosić z szatni najskrytsze tajemnice i tworzyć konflikty, które z wypiekami na twarzy opisywali redaktorzy hiszpańskich, a przede wszystkim madryckich, dzienników. Precedens miał mieć miejsce przede wszystkim, gdy trenerem był Mourinho, z którym Iker pozostawał w permanentnym konflikcie. Odejście Jose było pierwszym z serii zabiegów mających na celu rzekomo oczyścić atmosferę. W poprzednim sezonie miała wytworzyć się naturalna rywalizacja pomiędzy Casillasem a Lopezem. Prysła jednak bardzo szybko, wraz z deklaracją Ancelottiego, który zdecydował, że rotacja nie będzie mieć miejsca. Jeden dostanie ligę, drugi Puchar Króla i Ligę Mistrzów. 12 miesięcy względnego spokoju. Aż strach jednak pomyśleć, co by było, gdyby „Królewscy” po błędzie Ikera jednak nie sięgnęli w zeszłym sezonie po upragnioną Decimę. „Pierdo***y szef”, nazywany podobno również Sergio Ramosem, uratował jednak dupsko legendy. Nie piszę tego, żeby Ikera obrażać, co to, to nie. Sceptycznie podchodzę do wszystkiego, co dzieje się w kwestii pozycji bramkarza. Wiem jednak, że – wbrew temu, co się mówi i pisze – atmosfera w nadchodzącym sezonie w dalszym ciągu będzie gorąca.

Wraz z oficjalnym ogłoszeniem odejścia Lopeza nastąpi pierwsza fala krytyki. Przez kilka dni będzie to temat numer jeden i najróżniejsi eksperci będą zabierać w tej sprawie głos. Oberwie się Casillasowi, Florentino Perezowi, a nawet bogu ducha winnemu Keylorowi i Diego Lopezowi. Oczyszczanie atmosfery poprzez usunięcie z klubu tak świetnie grającego w poprzednim sezonie bramkarza jest co najmniej dziwne. Wspomniany Perez chce zapewne wyjść z całej sytuacji z twarzą. Sternik madrytczyków ma ponoć zawarty pakt z Casillasem, na mocy którego kapitan będzie mógł za rok odejść z klubu z darmo. Co za tym idzie, teraz jego odejście jest niemożliwe. Taktyka Pereza na pierwszy rzut oka ma sens. I Casillas, i Diego to już zaawansowani wiekowo golkiperzy. Ten drugi bez problemu znajdzie sobie teraz nowego pracodawcę, zaś drugi rozpocznie sezon jako numer jeden, ale gdy tylko przytrafi mu się seria błędów, jak w sparingu z Manchesterem United, będzie można go zastąpić Keylorem Navasem, który w swoim pierwszym roku na Bernabeu nie będzie się rzucał i tworzył problemów w związku z tym, że jest tylko rezerwowym. On, pomimo tego, że też nie jest nastolatkiem, ma jeszcze czas. Zabiegi te szkodzą jednak wizerunkowi klubu.

W świecie polityki niejednokrotnie mówi się, że aby jedna z konkretnych ustaw miała prawo wejścia w życie, wymrzeć musi obecne pokolenie. Do pełnego oczyszczenia atmosfery w Madrycie my na szczęście prawdopodobnie dożyjemy. Nikt, absolutnie nikt nie jest w stanie przewidzieć co się tam wydarzy. Diego najprawdopodobniej odejdzie, ale to niewiele zmieni. Przeciwnicy Casillasa będą mieli jeszcze większe pole popisu i będą nawoływać do dania szansy Keylorowi. Ta w końcu nadejdzie, Kostarykanin najpewniej ją wykorzysta, bo umiejętności ma niemałe, i przynajmniej do końca sezonu będziemy świadkami nowej sagi. Jakich decyzji by przy Concha Espina nie podjęto, i tak będzie źle. W tej sytuacji nie sposób dogodzić każdemu. Nawet gdyby zrealizował się najśmieszniejszy ze śmiesznych scenariuszy, zakładający odejście zarówno Casillasa, i Lopeza, żale nadal byłyby wylewane. Jedyne, co nam pozostaje, to poczekać na to, aż nieuchronne starzenie się doprowadzi do tego, że ani Iker, ani Diego nie będą już w stanie sprostać wymaganiom stawianym przez tak wielki klub jak Real Madryt. I pomyśleć, że cały ten ambaras rozpoczął się od – wydawało się – błahej kontuzji Casillasa…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze