HnG: I nie zmienia się nic


Kolejna kolejka Primera Division nie przyniosła nam żadnych zmian. Czołowe zespoły po raz kolejny zgodnie wygrały swoje mecze i nie zanosi się, aby szybko nastąpiła w tym względzie jakaś zmiana.


Udostępnij na Udostępnij na

Po raz drugi z racji tego, że Real, Barcelona i Atletico grają jeszcze w Lidze Mistrzów byliśmy świadkami tych meczów w sobotę. Na pierwszy ogień poszło Atletico, które bez kontuzjowanego Diego Costy czekał teoretycznie ciężki mecz z Villarrealem. Po raz kolejny mogliśmy się jednak przekonać  jak wielka jest różnica pomiędzy teorią a praktyką. „Żółta Łódź Podwodna” ani przez moment nie nawiązała walki z faworyzowanym rywalem i jak najbardziej słusznie zeszła z placu gry pokonana. Szkoda, że z zespołu, którzy na początku sezonu zachwycał wszystkich swoją bardzo efektowną grą została już tylko nazwa. Może to dobrze dla hiszpańskiej piłki, że to inne zespoły będą ją prawdopodobnie  reprezentować w europejskich pucharach.

Real zmiażdzył Sociedad na Anoeta
Real zmiażdzył Sociedad na Anoeta (fot. As.com)

A „Atleti”? Jak zwykle… Świetny mecz pod względem taktycznym, skuteczność i pasja, która za kilka kolejek może ich doprowadzić na szczyt. Jedyne co może ich zatrzymać, to chyba zbyt wielka pewność co do swoich umiejętności i znacznie trudniejszy terminarz, niż mają chociażby Real i Barcelona. Podopieczni Diego Simeone mają jeszcze jedno utrudnienie, tym razem jednak znacznie przyjemniejsze, a mianowicie Ligę Mistrzów. Po losowaniu fazy ćwierćfinałowej z pełną odpowiedzialnością powiedziałem, że to oni, a nie „Blaugrana” zameldują się w kolejnej rundzie wśród czterech najlepszych drużyn Europy. Oczywiście możemy śmiało śmiać się moich przewidywań i rozważań, ale trzeba przyznać, że po pierwszym meczu, to ja jestem bliższy powiedzenia: „a nie mówiłem?”  

Oczywiście Barcelona nie jest na pozycji straconej zarówno w Champions  League i La Liga. Simeone stworzył świetną generację piłkarzy, którzy jak najbardziej są w stanie zakończyć sezon z podwójną koroną. Podopieczni Gerardo Martino mają rzeczywiście lepszy terminarz, mecz z „Rojiblancos” na rozkładzie w ostatniej kolejce, ale tego co z pewnością dalej omija Camp Nou, już mogą nie odzyskać. To ten błysk, który sprawiał, że rywale stłamszeni i podkulonym rywalem kończyli mecze przeciwko nim. Teraz te zwycięstwa są szarpane i wymęczone, tak jakby to robili od niechcenia. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że gdyby w poprzedniej kolejce zmierzył się z nimi Betis z zeszłego sezonu, to marzenia o mistrzostwie musieliby odłożyć do kolejnej kampanii Primera Division. Cały czas jest jednak w składzie Leo Messi i w przeciwieństwie do Kuby Błaszczykowskiego, o nim spokojnie można powiedzieć, że sam może wygrać mecz, tytuł i wszystko, co tylko mu się zamarzy.

Na efektowną ścieżkę wracają za to „Królewscy”. Ostatnie trzy mecze z rzędu zakończyli wysokim zwycięstwem, a i błędów w obronie było jakby mniej. Podopieczni Carlo Ancelottiego mimo korzystnego układu dalszych gier i aż czterech z ostatnich sześciu meczów, które rozegrają  u siebie na Santiago Bernabeu, to nie zależą już od siebie. Chociażby Almerię i inne następne drużyny zlali jak Real Sociedad San Sebastian w ostatniej kolejce, to cały czas muszą liczyć na innych. A  tym przypadku idealnie pasują słowa: „umiesz liczyć, licz na siebie”.

Nic nie zmieniło się na górze, wszystko pozostało bez zmian także na środku i samym dnie tabeli. Athletic Bilbao nie bez problemów pokonał w poniedziałek Levante i to mimo tego, że San Jose bardzo mocno starał się, aby trzy punkty mogła zapisać sobie ekipa z Walencji. Trzeba jasno powiedzieć, że  już chyba tylko nagła niemoc, taka jak teraz dopadła Villarreal może im odebrać czwarte miejsce w tabeli i udział w Lidze Mistrzów, przynajmniej w fazie eliminacyjnej. Betis Sevilla tak, jak zostało już napisane kilka wersów wyżej, po raz kolejny zszedł z boiska pokonany i już chyba nawet najwięksi optymiści wywodzący się z Andaluzji nie wierzą w nich utrzymanie. Cóż więc zostaje mnie? Zaprosić chyba tylko na niedzielne Derby Sevilli, które przez następny sezon nie będą nam już oferowane.

Status quo być może utrzyma się więc już do końca i mistrzem zostanie Atletico. Z takim rozwiązaniem z pewnością chętnie zgodziliby się ich fani, a reszta? Pewnie nie. Taki już jest futbol, zwycięzca może być tylko jeden. W tym aspekcie mimo nowości, technologii goal-line, sędziów zabramkowych nie zmienia się nic.   

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze